27 grudnia 2014

Rozdział XVI

Miniona noc była dla mnie jednym, wielkim koszmarem. Gorączkowo rozmyślałam, co mogę zrobić, aby uratować przyjaciela. W mojej głowie cały czas była pustka, a bezsilność ogarniała moje ciało z minuty na minutę. Gdy udawało mi się zasnąć od razu męczyły mnie koszmary ze mną i śmiercią Rona w roli głównej. Budziłam się zlana potem, a serce niebezpiecznie uderzało o moją pierś boleśnie przypominając o nierozwiązanym problemie. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Voldemorcie, ale wyrozumiałość to słowo, które nie pojawia się w jego słowniku. Wiedziałam, że będę musiała wiele poświęcić, by Ron przeżył. Byłam na to gotowa. Po okropnie długiej nocy, w końcu nadszedł wyczekiwany poranek, a wraz z nim wizyta Czarnego Pana. O siódmej rano Alfred podał mi moje eliksiry i postawił na łóżku tacę ze śniadaniem. Nie byłam w stanie nic przełknąć, ale wzrok magomedyka zmusił mnie do przeżucia kawałka bagietki z masłem. Wiedziałam, że ten człowiek stara się jak może, abym jak najszybciej wróciła do zdrowia, dlatego nie chciałam sprawiać mu przykrości i buntować się przeciw jego metodom. Musiałam jeść, żeby mieć siłę do regeneracji i dalszej walki o lepszą przyszłość.  Siedziałam na łóżku jak na szpilkach, wciąż zerkając w stronę drzwi i niebezpiecznie ściskając kołdrę za każdym razem, gdy Alfred przekraczał ich próg. Wreszcie, około godziny dziesiątej do skrzydła szpitalnego zawitał sam Tom Riddle. Poczułam jak krew odpływa mi z mózgu, a ręce zaczynają się trząść. Wpadłam w panikę, ponieważ dalej nie wymyśliłam nic, co mogłoby uratować rudzielca. Voldemort powolnym krokiem podszedł do krzesła przy moim łóżku, po czym usiadł na nim z gracją i wlepił we mnie swój krwistoczerwony wzrok.
- Jak się czujesz, moja droga? – zapytał mężczyzna, a po usłyszeniu jego głosu mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.
- Już lepiej, dziękuję. – odparłam, dalej ściskając kołdrę i zastanawiając się nad sytuacją  Rona. Czarny Pan bacznie mnie obserwował i musiał zauważyć moje zdenerwowanie.
- Czy coś cię gryzie, Hermiono? – zapytał niewinnie, a ja z nerwów przygryzłam wargę. Co miałam mu odpowiedzieć? Wypuść mojego przyjaciela, bo wystarczy, że mnie tutaj trzymasz? To by nic nie dało.
- Słyszałam… że mój Ron tutaj jest… - zaczęłam, niepewnie patrząc w stronę mężczyzny.
- Tak, to prawda. Twój przyjaciel wykazał się niebywałym zuchwalstwem przychodząc tutaj. – odrzekł Riddle i skrzywił się wypowiadając słowo „przyjaciel”. Kolejny obcy wyraz w słowniku Voldemorta.
- Co zamierzasz, Panie? – zapytałam i spojrzałam w jego stronę.
- Tego jeszcze nie wiem. Czego ode mnie oczekujesz?
- Zrobię wszystko… tylko błagam nie zabijaj go. – powiedziałam płaczliwym głosem i znów zabrałam się za ściskanie kołdry.
- Czekałem na tą odpowiedź. Nie martw się, nie zabiję go, przynajmniej na razie. – odpowiedział Riddle i uśmiechnął się przebiegle.
- Jak to na razie? – zapytałam. Jednocześnie spadł mi kamień z serca, a z drugiej strony urosła ogromna gula w gardle po słowach mężczyzny.
- Wszystko zależy od ciebie. Od twojego posłuszeństwa. Oszczędzę jego życie, ale pamiętaj jeden twój fałszywy ruch i możesz pożegnać się z tym zdrajcą krwi. – ostatnie słowa mężczyzna wypluł z ogromną pogardą, jakby dziwiąc się, że taki człowiek jak Ron może żyć. Zdawałam sobie sprawę, że to właśnie ode mnie będzie zależeć jego życie. Nie wiedziałam, co może zdenerwować Voldemorta, wszystko zależało od jego humoru. Wystarczy, że nie tak na niego spojrzę, a Weasley zginie od zielonego światła Avady. Ta sytuacja była patowa, ale nie miałam innego wyjścia skoro to miało go uratować.
- Oczywiście, Panie. – odparłam z lekką nutą rezygnacji.
- Weasley obecnie znajduje się w lochach i tam pozostanie. Możesz go odwiedzać raz dziennie i wyjątkowo pozwolę mu pojawić się na Balu Śmierciożerców. – powiedział, a jego oczy niebezpiecznie błysnęły, jakby coś knuł. Nie chciałam wnikać w szczegóły, wolałam się nie sprzeciwiać. Cieszyłam się, że mogłam go widywać i to było najważniejsze.
- Dziękuję, Panie. Kiedy odbędzie się ten bal? – zapytałam.
- Dwudziestego czwartego grudnia. Sama musisz się do niego przygotować. Zlecę Draconowi zakup sukni dla ciebie, będziesz musiała mu powiedzieć, o swoich wymaganiach, co do stroju. – powiedział znudzonym głosem, po czym zaczął podnosić się z krzesła.
- Dobrze, Panie. – miałam dość zwracania się do niego w ten sposób, ale jakie miałam wyjście? Było to ogromnie poniżające, jednak myśl o Ronie wynagradzała upokorzenie.
- Za tydzień będziemy mogli powrócić do naszych codziennych treningów. Dzisiaj prawdopodobnie opuścisz skrzydło szpitalne i będziesz mogła regenerować się w swoich komnatach. Alfred będzie dostarczał ci eliksiry, będziesz je jeszcze przyjmować przez trzy tygodnie. – powiedział Riddle i zaczął iść w kierunku drzwi.
- Czy będę mogła dzisiaj odwiedzić Rona? – zapytałam.
- Tak jak powiedziałem, raz dziennie masz takie prawo. – odpowiedział Voldemort i zniknął za drzwiami. Po jego wyjściu odetchnęłam z ulgą, chociaż spokój nie zapanował w moim sercu. Wiedziałam, że on coś knuje, a najgorsza była nieświadomość. Miałam tyle spraw na głowie, a brakowało mi sił. Czułam się jeszcze słaba, ale nie na tyle, by nie móc funkcjonować. Ucieszyłam się, że będę mogła opuścić skrzydło szpitalne i wrócić do siebie, tam czułam się o wiele swobodniej.
- Panienko, Draco zaraz przyjdzie i odprowadzi ciebie do komnat. Tutaj masz eliksiry, które musisz zażyć po obiedzie i kolacji. Jutro dostarczę ci nowych. – powiedział Alfred i uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Po kilku minutach do pomieszczenia przyszedł Malfoy.
- Cześć, lepiej się dzisiaj czujesz? – zapytał uprzejmie. Na mojej twarzy wymalował się szok, jednak potem opamiętałam się. Przecież wczorajszej nocy normalnie rozmawialiśmy, musiałam do tego przywyknąć. Draco uśmiechnął się chytrze, jakby nabijając się z mojego zapominalstwa.
- Nie jest najgorzej, poza tym udało mi się porozmawiać z Czarnym Panem. – odpowiedziałam. Chłopak skinął głową i zaczął prowadzić mnie w stronę moich komnat. Zdziwiłam się, że nic na to nie odpowiedział, ale wolałam nie pytać dlaczego. Po chwili znaleźliśmy się w moim pokoju,  a ja uśmiechnęłam się na jego widok. Może nie był do końca mój, ale czułam się w nim dobrze. Od razu rzuciłam się na łóżko, nie zwracając uwagi na blondyna, który dalej stał w drzwiach i przyglądał się moim poczynaniom.
- Chcesz usiąść? – zapytałam, a chłopak bez słowa podszedł do sofy i usiadł na niej.
- To, co udało ci się ustalić z Voldemortem? – zapytał, a ja zdziwiłam się,bo myślałam, że nie chce o tym rozmawiać.
- Mogę widywać się z Ronem raz dziennie i muszę być posłuszna, bo inaczej on zginie. – odpowiedziałam.
- Typowe. Wiedziałem, że będzie właśnie oczekiwał tego od ciebie. Ma teraz na ciebie haczyk, więc musisz uważać na to, co robisz i mówisz. – powiedział chłopak.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Powiedział jeszcze, że Ron może uczestniczyć w Balu Śmierciożerców. – powiedziałam. Chłopak wysoko podniósł brwi i zaczął drapać się po głowie, jakby niedowierzając.
- To bardzo dziwne, Lord nigdy nie pozwalał więźniom uczestniczyć w tego typu balach, chyba że… - zaciął się chłopak i zaczął intensywnie nad czymś myśleć, ponieważ na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka, taka sama jaką zaobserwowałam u Narcyzy.
- Chyba, że co? – ponagliłam go, a on spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia.
- Chyba, że planuje zrobić widowisko. Pamiętam kiedyś… pojmaliśmy mugolską przyjaciółkę mojej matki. Starała się ona utrzymywać z nią kontakt, ale wszystko odbywało się w tajemnicy. Niestety, mój ojciec dowiedział się o tym i złapał tą kobietę. Narcyza prosiła Voldemorta, aby oszczędził jej życie i ten się zgodził, jednak jak później się okazało nie był tak łaskawy. Jej również pozwolił przyjść na Bal Śmierciożerców, a tam odbyło się piekło. Na początku Czarny Pan zlecił gwałt na tej biednej kobiecie, a moja matka zmuszona była patrzeć, jak po kolei każdy brudny Śmierciożerca znęca się nad jej przyjaciółką. Później zrobił coś okropnego. Kazał wybierać jej między mną, a Julią, bo tak miała na imię. Musiała ją zabić, bo inaczej ja bym zginął. Śmierć to było najlepsze, co mogło ją spotkać, po tak brutalnym traktowaniu. – zakończył Draco, a po mojej twarzy płynęły łzy. Wiedziałam, że Voldemort to zły człowiek, ale nie sądziłam, że uwielbia takie paskudne przedstawienia. Teraz już byłam pewna, że Ronowi grozi niebezpieczeństwo i jego życie prawdopodobnie może się skończyć z dniem, w którym odbędzie się bal.
- Merlinie, to straszne. To znaczy, że on chce zabić Rona i zrobić z tego widowisko… - wyszeptałam, patrząc na Malfoya z nadzieją, że zaprzeczy moim słowom, jednak nic takiego się nie stało.
- Najprawdopodobniej. – odpowiedział zrezygnowanym głosem.
- I co ja mam zrobić? – zapytałam.
- Nie wiem, nie umiem ci pomóc. Spróbuję porozmawiać o tym z Seversuem, ale nie liczyłbym na cud. – odpowiedział szczerze i podszedł do barku nalewając sobie whisky.
- Rozumiem. – odparłam, chociaż z całej siły powstrzymywałam się przed wyciem z bólu. Starałam się myśleć pozytywnie, ale w murach tej posiadłości po prostu nic nie było wesołe. Nawet świadomość tego, że Ron żyje i przez niecały miesiąc mam szanse się z nim widywać, była niczym w porównaniu z ogromnym smutkiem, na samą myśl o jego rychłej śmierci. Siedzieliśmy jeszcze długo w ciszy, chłopak popijał alkohol,  a ja byłam pogrążona w pesymistycznych myślach o rudzielcu i jego głupocie, która wplątała nas w to bagno. Kochałam go całym sercem, ale jego wybuchowy charakter sprawiał, że miałam ochotę go udusić, za to co zrobił. Zegar wybił godzinę piętnastą i przed nami zmaterializował się skrzat.
- Przyniosłem panience obiad. – ukłonił się nisko i postawił na stole zupę, drugie danie oraz napój.
- Dziękuję. – odpowiedziałam, a skrzat dalej stał w miejscu, czekając na polecenia.
- Możesz odejść, Juliuszu. – powiedział Draco, a skrzat ponownie ukłonił się i zniknął.
- Nie jestem przyzwyczajona do tego, aby usługiwały mi skrzaty. – odpowiedziałam. Zawsze było mi szkoda tych stworzeń, chociaż wiedziałam, że nie jestem w stanie nic zrobić, aby zmienić ich los.
- To skrzat mojej matki. Ona bardzo lubi te stworzenia i nigdy nie traktuje ich źle. – odrzekł Malfoy. Uśmiechnęłam się na słowa chłopaka. Narcyza to wspaniała kobieta i wiedziałam, że Juliusz musi mieć z nią dobrze. Spojrzałam na potrawy jakie przyniósł skrzat i skrzywiłam się. Nie byłam głodna, w żołądku miałam zaciśnięty supeł, który nie chciał zniknąć.
- Nie jestem głodna, może się skusisz? – zapytałam.
- O nie. Ty masz zjeść wszystko, potrzebujesz energii, żeby wyzdrowieć. Jesteś blada i chuda, to że wyszłaś z tego cało nie oznacza, że teraz możesz się zaniedbywać. – powiedział ostro chłopak, a mi zrobiło się głupio, że nie doceniam szansy jaką otrzymałam od losu.
- A mogę zjeść tylko zupę, a ty zjesz resztę? Proszę, naprawdę nie jestem w stanie zjeść dzisiaj tak dużo. – powiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, oceniając czy może zgodzić się na tą propozycję.
- Zgoda, ale to ostatni raz. – powiedział i pogroził mi palcem. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za konsumowanie zupy, a Draco zjadał drugie danie. Po dłuższej chwili oboje byliśmy najedzeni.
- Muszę iść odwiedzić Rona. – powiedziałam i zaczęłam wstawać z łóżka.
- Idę z tobą. – odpowiedział chłopak i również podniósł się z kanapy.
- Czy to konieczne? – zapytałam.
- Tak, nie myśl, że po tym, co się stało tak łatwo się mnie pozbędziesz. Nie jesteś tutaj bezpieczna. Spokojnie, dam wam porozmawiać sam na sam, ale odprowadzić ciebie muszę. – odpowiedział chłopak, a ja pokiwałam głową na znak zgody. Nie chciałam mu utrudniać zadania i pakować się w kolejne kłopoty. Wyszliśmy z moich komnat i skierowaliśmy się do lochów. Na samo wspomnienie tego miejsca, przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia i strachu. Wspomnienia wracały z ogromną siłą, a ja tylko cudem powstrzymywałam się przed popadnięciem w histerię. Cieszyłam się, że tamten koszmar się skończył, jednak pozostawił on ślad na mojej psychice, który podążał za mną jak cień, gotowy prześladować mnie przez całe życie. Zatrzymaliśmy się przed celą, która miała drewniane drzwi, zamiast krat i nie można było zobaczyć, kto jest w środku. Zdziwiłam się tym, i poniekąd ucieszyłam, że nikt nie może dojrzeć, że znajduje się tutaj mój najlepszy przyjaciel.
- Przywilej Weasleya, dostał zamkniętą celę. Voldemort widocznie przewidział, że może go wykorzystać do swoich celów i dlatego, chciał ci pokazać, że lepiej go traktuje. To samo było z Julią. – mówił szeptem chłopak, jakby bojąc się, że ktoś go usłyszy. Na dźwięk imienia przyjaciółki Narcyzy, od razu w moich oczach błysnęły łzy, jednak powstrzymałam je. Nie chciałam, żeby Ron widział mnie załamaną i płaczącą. Chłopak zaklęciem otworzył drzwi i wskazał ręką, abym weszła.
- Zostawię was, macie pół godziny. – powiedział i wyszedł. Powoli weszłam do celi i byłam zaskoczona. Ściany były pomalowane na biało, na końcu celi znajdowało się łóżko, a nie zwykła prycza jak w innych więzieniach, była czysta toaleta, umywalka oraz fotel. Otworzyłam buzię ze zdziwienia, jak bardzo różni się to pomieszczenie od innych. Nie było czuć stęchlizny ani wilgoci. Można by uznać, że jest to zadbany, skromnie urządzony pokój. Ron siedział na łóżku, a gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się i rzucił się w moją stronę. Staliśmy przytuleni do siebie przez dobre kilka minut.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest Miona. – mówił rudzielec i przytulał mnie coraz mocniej, a mi zaczynało brakować tchu.
- Ron, ja też się cieszę, ale dusisz mnie… - wysapałam, a chłopak od razu mnie puścił. Uśmiechnął się przepraszająco i pogłaskał po policzku z ogromną czułością.
- Myślałem, że źle ciebie tutaj traktują, ale zobacz jaką ja mam celę! Przecież to jakiś luksus. – zaśmiał się rudzielec i usiadł na łóżku, ciągnąc mnie za sobą.
- Tak, nie jest tutaj źle Ron. – odpowiedziałam. Wolałam kłamać, niż powiedzieć mu prawdę, za co później przeklinałam siebie w myślach.
- Wiem, że zrobiłem głupotę, ale ja musiałem ciebie zobaczyć. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy, a ja po prostu wariowałem. Nie miałem żadnych wieści o tobie, wiedziałem tylko, że jesteś wśród tych paskudnych Śmierciożerców i modliłem się codziennie do samego Merlina, aby żadna krzywda ciebie nie spotkała. Wczoraj zauważyłem Malfoya w Hogwarcie i postanowiłem go śledzić, musiałem się upewnić, że nic się tobie nie stało i, że nie jesteś torturowana. Teraz przynamniej mam tą pewność. – powiedział Ron. Wiedziałam, że chłopak miał dobre intencje, ale w połączeniu z jego charakterem nie wyszło z tego nic dobrego. Jednak jego słowa sprawiły, że przyjemne ciepło rozlało się w moim sercu, czułam się kochana, a to było najważniejsze. Przytuliłam się do chłopaka, chcąc pokazać mu swoją wdzięczność za jego troskę. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tak jak za starych dobrych czasów. Nieuchronnie zbliżał się koniec moich dzisiejszych odwiedzin.
- Ron, zaraz będę musiała iść. – powiedziałam, a chłopak od razu posmutniał.
- Kiedy się teraz zobaczymy? – zapytał.
- Obiecuję, że jutro cię odwiedzę. Czarny Pan pozwolił mi na wizyty u ciebie, więc nie martw się zobaczymy się niedługo. – powiedziałam i uśmiechnęłam się do chłopaka. Rudzielec odetchnął z ulgą. Nagle zaczęło dziać się coś dziwnego. Ron, spojrzał mi głęboko w oczy i złapał mnie za rękę.
- Hermiono, ja… wiesz jak bardzo zależy mi na tobie i na naszej przyjaźni… chciałem ci powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć i, że wskoczę za tobą w ogień, a właściwie już to zrobiłem. – powiedział i uśmiechnął się do mnie, a ja zarumieniłam się po jego słowach. – Dlatego chcę, żebyś wiedziała… kocham cię Hermiono i nic, nie jest w stanie tego zmienić. – dokończył i zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na swoich ustach i doskonale wiedziałam, co się zaraz stanie. Po chwili poczułam usta chłopaka na swoich i odwzajemniłam jego pocałunek. Całował mnie bardzo zachłannie, jakby starał się przekazać całe swoje oddanie i miłość w tym pocałunku. Wiedziałam, że robię źle, ale nie potrafiłam się od niego odsunąć. Świadomość, że on może niedługo zginąć i to przeze mnie wpędzała mnie w poczucie winy i to był jedyny środek, aby zakłócić wyrzuty sumienia.


- Koniec wizyty. – usłyszałam głos o temperaturze zera stopni, a w drzwiach pojawił się nie kto inny, a Draco Malfoy. 

***

Witam Was! Jak minęły święta? Ja się tak najadłam, że od poniedziałku idę na siłownie wszystko spalić :D Teraz przynajmniej czuć świąteczną atmosferę, bo nie wiem jak u Was, ale u mnie spadł śnieg :) Dalej Was proszę o komentarze, ponieważ dzisiaj przed dodaniem tego rozdziału było 100 wyświetleń, a komentarza żadnego. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy to co piszę jest, aż tak złe, że ktoś wchodzi i od razu rezygnuje po pierwszym rozdziale. Chciałabym znać opinie. 

Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku, ponieważ kolejny rozdział pojawi się już w 2015 :) Buziaki!  

D.

20 grudnia 2014

Rozdział XV

Tępy ból rozsadzał moją głowę, a światło drażniło moje oczy. Nie mogłam przyzwyczaić  się do bieli ścian, które mnie otaczały. Leniwie otwierałam powieki, bojąc się, że w każdej chwili mogę uszkodzić swój wzrok. Gdy w końcu po kilku minutach przyzwyczaiłam się do jasności, starałam się dojrzeć twarze osób, które mnie otaczały. Pierwszą osobą, którą zobaczyłam był starszy mężczyzna o ciepłych, zielonych oczach, nieśmiało się do mnie uśmiechający. Obok niego stał Severus Snape, z wyraźną ulgą wypisaną na twarzy. Kawałek za nim stała Narcyza Malfoy, na której policzkach widniały zaschnięte ślady łez, a obok niej stał Draco, który przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Chciałam podnieść głowę, ale niestety jedyne, czym mogłam poruszać to były moje oczy. Nie miałam sił, aby zmusić się do jakiegokolwiek ruchu kończynami. Zrezygnowana westchnęłam, nie wiedząc co mnie dalej czeka i w jak ciężkim stanie jestem.
- Witaj wśród żywych, panienko Lennox. – usłyszałam głos starszego mężczyzny i spojrzałam na niego z niezrozumiałym wzrokiem. Te słowa oznaczały, że moja matka miała rację i balansowałam na granicy życia i śmierci. Chciałam mu odpowiedzieć, ale po otworzeniu ust z mojego gardła nie wydobyło się żadne słowo, jedynie cichy pisk. Nieznajomy mężczyzna szybko zareagował i napoił mnie wodą, która była ukojeniem dla mojego gardła. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością , chociaż sama nie wiem, czy nie wyszedł z tego dziwny grymas.  
- Możesz mówić? – zapytał Snape.
-T…Tak. – wychrypiałam, ale byłam z siebie dumna. Przynajmniej już nie piszczałam.
- Byłaś w bardzo ciężkim stanie, naprawdę to cud, że z nami jesteś. – powiedział mężczyzna w białym kitlu i spojrzał znacząco na Severusa, który posłał mu blady uśmiech.
- Kim pan jest? – zapytałam, a mój głos powoli wracał do normy.
- Mam na imię Alferd, jestem magomedykiem w Riddle Manor. – odpowiedział. Nie zdawałam sobie sprawy, że w tej posiadłości znajduje się coś takiego jak skrzydło szpitalne i na dodatek, że Voldemort ma własnych magomedyków. Przyjrzałam się mężczyźnie i stwierdziłam, że na pewno nie jest tu z własnej woli. Coś w jego postawie wskazywało na to, że nie jest szczęśliwy z pobytu tutaj, ale nie ma innego wyboru. Zawsze dobrze odczytywałam mowę ciała i wydaje mi się, że i w tym przypadku się nie pomyliłam.
- W takim razie dziękuję, zawdzięczam panu życie. – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego, chcąc umocnić moje słowa tym właśnie gestem.
- Nie tylko mi należą się podziękowania, Severus bardzo mi pomógł  w tej walce. – mężczyzna uśmiechnął się do swojego towarzysza, a ten wzruszył ramionami, jakby nie było to coś, co zasługiwało na pochwałę.
- Dziękuję wam. – powiedziałam. Po tych słowach podeszła do mnie Narcyza i uściskała mnie. Widziałam radość i ulgę w jej oczach, jakby ogromny kamień spadł z jej serca. Kobieta przysiadła przy moim łóżku i trzymała mnie za rękę, wpatrując się we mnie jak w najcenniejszy skarb. Czułam, że się rumienię, nie wiedziałam, że tej kobiecie może tak bardzo zależeć na moim życiu.
- Hermiono, zostawimy cię na razie. Alfred za jakąś godzinę poda ci eliksiry wzmacniające, abyś szybciej doszła do zdrowia. Myślę, że Czarny Pan odwiedzi cię wieczorem. – powiedział Snape i razem z Draco i magomedykiem wyszli z pomieszczenia. Moje spojrzenie spoczęło na Narcyzie, która została ze mną dalej siedząc przy moim łóżku.
- Widziałam się z rodzicami. – powiedziałam kobiecie. Chciałam się z kimś tym podzielić, a wiedziałam, że ona jest właśnie tą osobą, której mogę zaufać. Otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a potem posmutniała i mocniej ścisnęła mnie za rękę.
- Cieszę się, że mogłaś ich poznać. Szkoda, że akurat w takich okolicznościach… - odpowiedziała, a jej głos wyrażał ogromny smutek i żal.
- Ale zdarzyło się coś dziwnego… Matka powiedziała do mnie: „Kłamstwo nie staje się prawdą, tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób”, nie wiesz, co może to oznaczać? – zapytałam. Kobieta popatrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Na jej czole pojawiła się zmarszczka wskazująca na jej głębokie zamyślenie. Trwało to kilka minut, a ona dalej milczała, jakby analizując każde słowo, które jej przekazałam.
- Nie wiem, co o tym myśleć Hermiono. Jeżeli naprawdę to była twoja matka i przekazała ci takie słowa… to muszą mieć one drugie dno. Amanda zawsze lubiła zagadki. Lubiła je rozwiązywać i zadawać innym, a każda z nich miała głębsze znaczenie i zawsze długo trwało jej rozwiązanie. Skoro powiedziała te słowa, to znaczy, że są one wskazówką do czegoś większego, tylko na razie nie mam pojęcia, o co może chodzić. – powiedziała Narcyza. Zmarszczka z jej czoła nie znikała, a ja sama zaczęłam myśleć, co to może oznaczać.
- To w takim razie, co mamy robić? – zapytałam.
- Trzeba będzie to skonsultować z Dumbledorem, a są tylko dwie osoby, które mają z nim stały kontakt, więc im musimy przekazać tą wiadomość. – odpowiedziała.
- Rozumiem, zróbmy to. – powiedziałam i chciałam się podnieść na łokciach, jednak przy próbie aż syknęłam z bólu.
- Na razie nic nie będziemy robić, kochanie. Musisz wypocząć, zostałaś ledwo odratowana, skupmy się na twoim powrocie do zdrowia. I nie rób takiej miny, nie ma żadnej dyskusji. – powiedziała kobieta i pogroziła mi palcem.
- Nie lubię leżeć bezczynnie. Jak długo będę musiała tutaj być? – zapytałam.
- Prawdopodobnie tydzień, a potem będziemy się zastanawiać, co zrobić dalej. Wypocznij teraz, prześpij się. – odrzekła Narcyza i pogłaskała mnie po głowie.
- A tak właściwie, to jaki dzień jest dzisiaj?
- Dwudziesty ósmy listopada. Trochę cię z nami nie było. – odpowiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Muszę już iść, prześpij się.
- Przyjdziesz do mnie później? – zapytałam z nadzieją w głosie.
- Oczywiście skarbie. – odpowiedziała i po chwili już jej nie było. Po jej wyjściu przyszedł Alfred i podał mi obrzydliwy eliksir, ale dzielnie musiałam go przełknąć. Na szczęście po jego podaniu przyniósł mi soku z dyni, aby zapić ten okropny smak. Po opróżnieniu kubka od razu poczułam się senna. Widocznie mężczyzna dolał mi eliksiru słodkiego snu do napoju, a ja byłam mu za to wdzięczna, ponieważ bez niego, na pewno dalej bym rozmyślała na temat dziwnych zagadek mojej matki. Przed oddaleniem się do krainy Morfeusza, miałam wrażanie, że to nie był ostatni raz ,kiedy widziałam swoich rodziców.

***
Po wyjściu ze skrzydła szpitalnego głęboko odetchnąłem, jakby ogromny ciężar, który przygniatał moje całe ciało zniknął jak za dotknięciem różdżki. Cieszyłem się, że się obudziła i żałowałem, że nie mogłem z nią dłużej zostać i porozmawiać. Wiedziałem jednak, że mojej matce zależy, aby z nią zostać, a my z Severusem musieliśmy udać się do Hogwartu. Po opuszczeniu murów Riddle Manor teleportowaliśmy się do Hogsmeade, a stamtąd ruszyliśmy do bram zamku. Dyrektor czekał na nas w swoim gabinecie, nerwowo po nim chodząc i czekając na wieści o stanie Hermiony.  Po przekroczeniu przez nas drzwi, mężczyzna podniósł głowę i zatrzymał się w miejscu. Widać było, że wstrzymuje oddech, czekając na odpowiedź na nurtujące go pytanie.
- Udało się, przeżyła. – powiedział Severus, a Dumbledore uśmiechnął się szeroko i klasnął w dłonie z radości, ciesząc się jak dziecko, któremu obiecano dać w nagrodę cukierka. Uśmiechnąłem się na ten widok. Nasz dyrektor był wyjątkowym człowiekiem, a jego zachowanie raz mnie irytowało, a raz wzbudzało pozytywne emocje, tak jak dzisiaj.
- To cudownie! Wspaniale! Siadajcie moi mili, siadajcie. – mówił dalej podekscytowany staruszek i wskazał nam miejsca na fotelu. Sam sięgnął po dropsy i chciał nas nimi poczęstować, jednak grzecznie odmówiliśmy.
- Wiesz Draco, że teraz będziesz musiał być jeszcze bardziej ostrożny. To ostatni raz kiedy pojawiasz się w Hogwarcie. Musisz przebywać cały czas w Riddle Mannor i pilnować Hermiony. – powiedział dyrektor, a ja potakiwałem głową. Zdawałem sobie sprawę, że teraz to nie przelewki i nie można jej spuszczać z oczu.
- Bellatrix musiała zabić Rudolfa.  Na pewno będzie szukała zemsty, jeszcze nie widziałem jej w takim stanie. – odrzekł Mistrz Eliksirów.
- Masz rację, mój przyjacielu. To bardzo okrutna kobieta, jeszcze gorsza niż jej mąż, a przede wszystkim nieprzewidywalna. Draconie, wracaj już do Riddle Manor, ja jeszcze chwilę porozmawiam z Severusem. Nasz plan musimy wcielić w życie od razu, a teraz gdy panienka Lennox jest osłabiona, Lestrange może szukać dojścia do niej. – odpowiedział Dumbledore. Skinąłem głową i po chwili opuściłem gabinet. Szedłem powoli korytarzami zamku, rozmyślając nad tą pokręconą sytuacją. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał godzinę dwudziestą drugą, dlatego mogłem być spokojny, że o tej porze nikogo nie spotkam. Dochodziłem do wyjścia z zamku, gdy zatrzymał mnie znajomy głos.
- Co się z nią dzieje, Malfoy?! – rudy Weasley szedł w moim kierunku i nic nie wskazywało na to, że łatwo odpuści. Miał czerwone policzki, a złość emanowała z całej jego postawy.
- Żyje i ma się dobrze, a teraz zejdź mi z drogi, Wieprzlej. – odpowiedziałem i chciałem wyminąć chłopaka, jednak ten zastawił mi drogę.
- Nie! To wszystko twoja wina! To przez ciebie ją zabrali! Ty… Ty… Ty plugawy Śmierciożerco! – krzyczał Weasley, a jeśli było to możliwe zrobił się jeszcze bardziej czerwony, a przy jego ustach pojawiła się piana, jakby dostał szału.
- Zamknij się, rudy psie! Zejdź mi z drogi, bo gorzko pożałujesz. – odpowiedziałem, jednak Ron postanowił uderzyć mnie. Zrobiłem szybki unik i sam zadałem mu cios prosto w brzuch. Chłopak zgiął się w pół i wypluł krew z ust. Uśmiechnąłem się do siebie, dumny  z tego, że moje uderzenie było na tyle silne.
- To ty jeszcze pożałujesz tego śmieciu, zobaczysz. – wysyczał i powoli odchodził w swoim kierunku. Wzruszyłem ramionami i udałem się w stronę Hogsmeade, aby móc się teleportować. Gdy znalazłem się w miasteczku, poszukałem ciemnej uliczki, tak aby nikt mnie nie zauważył.  Wyobrażałem sobie teren Riddle Manor, gdy nagle poczułem rękę na swoim ramieniu. Wylądowałem przed bramą do posiadłości Voldemorta i zobaczyłem, że nie byłem sam. Ten idiota Weasley teleportował się ze mną! Jak mogłem być tak mało czujny, że nie zauważyłem, jak mnie śledzi?!
- Co ty sobie wyobrażasz idioto?! Wiesz, że stąd nie ma ucieczki?! – zacząłem krzyczeć na tego matoła. Gdy tylko Czarny Pan dowie się, że Ron znajduje się na jego terenie, to może on  pożegnać się ze swoim życiem.
- Zaprowadź mnie do Hermiony! – krzyczał, a ja musiałem wziąć kilka głębszych oddechów, aby uspokoić nerwy.
- Czy ty nie rozumiesz, tępy zdrajco krwi, że zaraz Voldemort dowie się, że jesteś na jego terenie?! Za chwilę będziesz błagać o śmierć! – nie rozumiałem logiki tego półgłówka. Właśnie skazał się na tortury i powolną śmierć. Usłyszałem trzask teleportacji i przed nami ukazała się sylwetka Severusa Snape’a.
- Co tu się dzieje, Draco?! Dlaczego jest tutaj Weasley?! – krzyknął nauczyciel i ze złością rozglądał się w około, upewniając się, że jesteśmy sami.
- Ten idiota śledził mnie i złapał mnie za ramię podczas teleportacji. – wysyczałem.
- Chce się widzieć z Hermioną! Nie interesuje mnie nic, chce ją zobaczyć! – darł się na cały głos Ron, a ja schowałem twarz w dłonie  w geście kompletnego załamania, nad głupotą Weasleya.
- Wracasz do zamku Weasley, bez dyskusji zanim ktoś dowie się, że tutaj jesteś. – odpowiedział ze złością Snape i chciał złapać chłopaka za ramię, jednak ten szybko zrobił unik i pobiegł w kierunku Riddle Manor. Otworzyłem buzię i oczy ze zdziwienia, a potem pędem udaliśmy się za Ronem, aby powstrzymać go przed największą głupotą w jego życiu. Niestety, chłopak był szybki i zanim zdążyliśmy go złapać ten wpadł do posiadłości.
- Hermiona! Hermiona! Gdzie jesteś?! – krzyczał, a ja już wiedziałem, że mamy przechlapane.  Chłopak biegł korytarzem, dalej nawołując dziewczynę. Po paru minutach na końcu korytarza znalazł się Voldemort i zagrodził drogę rudzielcowi.
- Czy mogę wiedzieć, co Ron Weasley robi w moim domu?! – wysyczał Lord, a jego oczy błyszczały krwistą czerwienią.
- Panie… - zaczął Severus – Byliśmy w Hogesmade jak wiesz, dokładniej w Świńskim Łbie, szukając informacji dla ciebie. Gdy wychodziliśmy i chcieliśmy się deportować, Weasley złapał Dracona za ramię i udało mu się tutaj dostać. – dokończył Snape i czekał na reakcję Czarnego Pana.
- Za nieostrożność zostaniesz ukarany później. Na razie zajmijmy się tym rudym zdrajcą krwi. – powiedział Riddle i uśmiechnął się przebiegle.
- Nie boję się ciebie, jesteś zwykłym szaleńcem i popaprańcem. – powiedział dumnie Ron. Jeśli mam być szczery, to wypowiedź Weasleya zaimponowała mi. Wiedział jaki los go czeka, a nadal się stawiał.
- Szaleńcem jesteś ty, bo ośmieliłeś się mnie znieważyć. Snape, odprowadź go do lochu, zastanowię się, co z nim zrobić. – powiedział Lord i zniknął za drzwiami do swoich komnat. Severus zabrał Rona do lochów, a ja postanowiłem udać się do Hermiony i z nią porozmawiać.

***
Gdy się obudziłam, było ciemno. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, na końcu w rogu stała lampa, która była jedynym światłem w pokoju. Przeciągnęłam się i ziewnęłam. Czułam się lepiej, sen pomógł mi zregenerować siły. Spojrzałam na zegar wiszący nad drzwiami, który wskazywał wpół do dwunastej w nocy. Byłam ciekawa, czy przespałam cały dzień, czy tylko kilka godzin. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi, a zza nich wyłoniła się blond czupryna należąca do Malfoya. Zdziwiona jego obecnością o tak późnej porze zmarszczyłam brwi i przyglądałam mu się badawczo, zastanawiając się, czego chłopak może ode mnie chcieć.
- Cześć, jak się czujesz? – zapytał normalnie i usiadł przy moim łóżku. W dalszym szoku oceniłam jego postawę wobec mnie. Nie był wyniosły, ani zły. Jego oczy miały cieplejszą barwę niż to zwykle bywa, były bardziej podobne do jego matki.
- Lepiej, sen mi bardzo pomógł. – powiedziałam i na potwierdzenie tych słów głośno ziewnęłam. Chłopak uśmiechnął się do mnie w wyjątkowo szczery sposób, a ja stwierdziłam, że podoba mi się jego uśmiech, gdy nie jest cyniczny i przebiegły.
- Chciałem cię przeprosić, za moje zachowanie. I za to, że zostawiłem ciebie tamtego dnia… - powiedział Draco. Zdziwiłam się jego zachowaniem. Malfoy przeprasza? Spotkał mnie zaszczyt. Mimo wszystko cieszyłam się, że w końcu to zrobił. Nie chciałam mieć tutaj więcej wrogów, każdy przyjaciel się przyda, a mi ich bardzo brakowało.
- Ja już dawno ci wybaczyłam, i nie obwiniaj się za to, co się stało z… Rudolfem. To nie twoja wina. – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do chłopaka.
- Nie musisz się go już bać, nie żyje. – odpowiedział i spojrzał na moją reakcję. Ogromna ulga pojawiła się w moim sercu, jednak nigdy nie życzyłam komuś śmierci, to nie w moim stylu.
- Nie powiem, że nie zasługiwał na śmierć, jednak nie szukałabym zemsty, gdyby żył. – odpowiedziałam.
- Jak zwykle, dobra aż do bólu. – powiedział z przekąsem chłopak, a ja pokiwałam głową i uśmiechnęłam się. Długo jeszcze rozmawialiśmy na różne tematy. Byłam zdziwiona, że tak dobrze może nam iść zwykła rozmowa, bez kłótni. W pewnym momencie chłopak posmutniał i widziałam ewidentnie, że coś go gryzie.
- Czy coś się stało? – zapytałam.
- Mamy problem, o którym muszę cię poinformować. Byliśmy dzisiaj w Hogwarcie i… Weasley śledził mnie, a potem deportował się ze mną tutaj. Został pojmany przez Voldemorta, znajduje się teraz w lochach. – powiedział Malfoy, a mnie kompletnie zatkało. Mój najlepszy przyjaciel jest w niebezpieczeństwie, z mojego powodu! Próbowałam się podnieść z łóżka, jednak chłopak przytrzymał mnie i kategorycznie zabronił ruszać się z miejsca.
- Ja muszę tam iść! Ktoś go musi uratować! – krzyczałam, a łzy bezsilności płynęły po moich policzkach.
- Uspokój się, Hermiono. Nie możesz nic zrobić, z Severusem pomyślimy nad jakimś planem awaryjnym, ale nie mogę ci nic zagwarantować. Na własne życzenie przyszedł tutaj, nie słuchał naszych próśb, żeby wrócił do zamku. – mówił chłopak cichym i spokojnym głosem, głaszcząc mnie po ramieniu i próbując sprawić, żebym się uspokoiła. Podziałało, po chwili mogłam już normalnie oddychać, a łzy przestały mi lecieć strumieniami.
- Ile mamy czasu? – zapytałam.
- Niewiele. Obraził Lorda, a tego on mu na pewno nie wybaczy. – odpowiedział Draco. Załamałam się. Nie dość, że Ron tutaj przyszedł to jeszcze postanowił nawrzucać Voldemortowi. Cudownie.
- Myślisz, że go zabije? – zapytałam.
- Najprawdopodobniej. Był dzisiaj u ciebie?
- Nie. Dopiero chwilę przed twoim przyjściem się obudziłam. – odpowiedziałam.
- To znaczy, że na pewno cię niedługo odwiedzi. Możesz spróbować go namówić, aby oszczędził jego życie, to tak naprawdę jedyna szansa. – powiedział chłopak. Miał rację. Musiałam przekonać Lorda, żeby nie zabijał mojego najlepszego przyjaciela, po prostu musiałam. On musi przeżyć, nie wiem jak poradziłabym sobie ze stratą kolejnej bliskiej osoby. Nie pozwolę, aby Ron Weasley zginął.




 ***

Witam Was po dłuższej przerwie :) Rozdział dokończyłam dzisiaj i oto jest :) Czekam na Wasze opinie :) Korzystając z okazji chciałabym Wam życzyć zdrowych i spokojnych świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku! Kolejny rozdział powinien pojawić się w przyszłym tygodniu, ale po świętach, dlatego składam  Wam życzenia wcześniej :) Buziaki!

D.

16 grudnia 2014

Sowa #1

Mam dla Was pewną informację. Siedzę dzisiaj cały wieczór i myślę zamiast się uczyć, no ale trudno :D Chciałam poinformować, że wpadłam na genialny pomysł, chociaż nie jest on zbyt oryginalny. Postanowiłam, że OSOBY, KTÓRE SKOMENTUJĄ CO NAJMNIEJ POŁOWĘ ROZDZIAŁÓW, DOSTANĄ NA MAILA OSTATNI ROZDZIAŁ I EPILOG.  Tak moi Drodzy, chciałabym zmotywować tych, którzy odwiedzają tylko bloga i czytają, nie pozostawiając żadnego śladu po sobie, co uważam, że jest niesprawiedliwe w stosunku do osób, które komentują praktycznie każdy rozdział i wywołują uśmiech na mojej twarzy każdym swoim komentarzem :) Za co bardzo Wam dziękuję! Ostatni rozdział i epilog, nie pojawią się na tym blogu. Komentujący wyślą do mnie maila z nickiem, a ja wyśle im prawdopodobnie w formie PDF lub w Wordzie, wszystkie rozdziały od początku wraz z ostatnim i epilogiem :) Myślę, że jest to sprawiedliwa akcja, sama wiem, że kiedyś nie chciało mi się komentować rozdziałów na innych blogach, a teraz zrozumiałam, jak bardzo jest to ważne dla każdego autora. Również apel Venettii Noks na swoim blogu GJS, zainspirował mnie do podobnych działań. To nie jest szantaż, tylko nagroda dla tych, którzy szanują pracę autora i wiedzą, jak ciężko może być gdy widzi się mnóstwo wyświetleń, a niewiele komentarzy. Kolejny rozdział powinien pojawić się w sobotę.  Buziaki!



P.S.  Nie wiem ile planuję rozdziałów, moim zdaniem nawet nie jesteśmy w połowie. Mam mnóstwo pomysłów, więc nie myślcie, że się tak szybko rozstaniemy :)  



D.

14 grudnia 2014

Rozdział XIV

Światło słoneczne wpadało do mojego pokoju już od godziny szóstej rano. Drażniło to moje oczy i byłam zmuszona wstać z ciepłego łóżka i zmierzyć się z kolejnym ciężkim dniem. Rozejrzałam się po pokoju i byłam zdziwiona jak bardzo jego wygląd zmienił się od wczorajszego dnia.  Przypominał on mój mugolski pokój u Grangerów, którego bardzo nie lubiłam. Wszystko białe, aż nazbyt sterylnie. Postanowiłam wstać i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi. Czyżby Czarny Pan, chciał mi przypomnieć stare czasy? Tylko, w jakim celu? Ubierałam się w pośpiechu, nadal zastanawiając się, jaki jest w tym głębszy sens. Po paru minutach byłam już wyszykowana i  mogłam zejść na dół i dowiedzieć się wszystkiego od Voldemorta. Gdy otworzyłam drzwi wejściowe do mojego królestwa, byłam gotowa zastać ten sam  ciemny, ponury korytarz z przodkami Riddle’a. Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast tego ujrzałam taki sam układ domu, jaki był u moich przyszywanych rodziców. Przystanęłam na chwilę i podrapałam się po głowie intensywnie myśląc, jak to się stało, że teleportowałam się do Londynu. Nie powiem, w duchu ucieszyłam się, że uwolniłam się od tych ponurych murów Riddle Manor, jednak zdawałam sobie sprawę, jakie może to nieść za sobą konsekwencje.  Przeszukałam cały dom z nadzieją, że znajdę kogokolwiek. Ostatnim pomieszczeniem była kuchnia, do której udałam się powolnym krokiem, nie licząc na obecność ludzi. Na szczęście przy stole siedziała para osób. Kobieta i mężczyzna rozmawiali o czymś ze sobą, patrząc sobie głęboko w oczy z ogromną miłością i oddaniem. Nie mogłam oderwać od nich wzorku, zazdrościłam im tej więzi, której sama nigdy nie doświadczyłam. W pewnym momencie para odwróciła głowy w moją stronę i szeroko się uśmiechnęli.
- Hermiono, nareszcie jesteś! – wykrzyknęła kobieta, rzucając się w moją stronę i tuląc z całych sił.
- Tak bardzo tęskniliśmy, kochanie. – powiedział mężczyzna i równie mocno mnie przytulił. Stałam w ogromnym szoku, zastanawiając się kim są ci ludzie i dlaczego mnie oczekiwali.
- Przepraszam, ale kim jesteście? – zapytałam.
- Masz prawo nas nie pamiętać skarbie. Jesteśmy twoimi rodzicami. – powiedziała kobieta, a łzy radości popłynęły po jej policzkach. Mężczyzna podszedł do partnerki i objął ją ramieniem cały czas nie spuszczając ze mnie wzroku.
- To znaczy, że jesteście moimi biologicznymi rodzicami? – nie mogłam uwierzyć, we własne szczęście. Właśnie poznałam moją prawdziwą rodzinę!
- Tak, kochanie. Jesteśmy i nigdy cię nie opuścimy. – odpowiedział mój ojciec. Uśmiechnęłam się jak najszerzej potrafiłam i podbiegłam do nich, aby jeszcze raz ich wyściskać. To był najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek mogłam sobie wymarzyć. Staliśmy tak objęci przez jakiś czas, gdy nagle dotarła do mnie jedna z najważniejszych kwestii.
- Ale przecież wy nie żyjecie. – powiedziałam i odsunęłam się od nich, bacznie obserwując ich reakcję. Oboje patrzyli  na siebie bardzo długo, jakby rozmawiali ze sobą w myślach.
- Tak to prawda. – odpowiedział William Lennox.
- Czy to znaczy, że ja również nie żyję? – zapytałam, a łzy bezsilności wkradły się do moich oczu. Nie chciałam umierać, nie tak wcześnie.
- Balansujesz na granicy, życia i śmierci. – odpowiedziała Amanda z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Ale ja chcę żyć! Ja muszę wykonać swoją misję na Ziemi! – krzyczałam, tupiąc zawzięcie nogą i wymachując rękoma, aby podkreślić ważność moich słów. Prawdopodobnie wyglądało to komicznie, ponieważ ojciec uśmiechnął się lekko, a matka przyłożyła rękę do ust, powstrzymując chichot.
- Wiemy kochanie. Nie możemy nic na to poradzić, magomedyk robi, co tylko może, aby cię uratować. – odrzekł mężczyzna. Teraz mogłam przyjrzeć im się dokładnie i stwierdziłam, że są to uroczy ludzie. Mimo czystości krwi, czuć było od nich wspaniałe ciepło, które rozgrzewało moje serce. Kompletnie nie przypominali Lucjusza, Bellatrix, czy innych Śmierciożerców z jakimi się spotkałam. A ja byłam, tak bardzo podoba do matki, że tylko głupiec, by powiedział, że nie jesteśmy spokrewnione.
- Czyli to jest moje wyobrażenie, tak? Halucynacja wywołana śpiączką? – zapytałam, chociaż znałam doskonale odpowiedź. To nie dzieje się naprawdę, a ja nigdy nie będę miała okazji poznać swoich rodziców. Na samą myśl, łzy ponownie pojawiły się w moich oczach.
- Nie do końca. To naprawdę my. Tylko, gdybyś nie była w takim stanie, nigdy nie mielibyśmy  okazji porozmawiać, przynajmniej do czasu. – powiedziała kobieta.
- Co masz na myśli? – zapytałam. Co oznaczało słowo „do czasu”? Czyżbym, o czymś nie wiedziała?
- Dowiesz się wszystkiego już niedługo, moje dziecko. Teraz pora na ciebie. – powiedział ojciec.
- Jak to na mnie pora? Nawet nie zdążyłam was dobrze poznać! – krzyknęłam i nagle poczułam ogromny ból w klatce piersiowej. Złapałam się za piekące miejsce i zaczęłam ciężko oddychać. Przyglądałam się intensywnie twarzom rodziców, jakbym chciała zapamiętać ten moment na zawsze.
- Kochanie zapamiętaj, że „kłamstwo nie staje się prawdą, tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób” – odrzekła Amanda, a ja leżałam już na podłodze, ledwo łapiąc każdy łyk powietrza. Słowa kobiety dźwięczały mi w uszach, dopóki nie zamknęłam oczu.

***

Czułem się fatalnie. Jak mogłem, aż tak zawieść? Przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że mój wuj zapragnie zemsty, a ja zostawiłem ją na pastwę losu. Gdy przypominałem sobie całą sytuację sprzed tygodnia, zbierało  mi się na mdłości. Snape i Dumbledore byli załamani tą informacją, nie mogli pogodzić się z tym, że nie przewidzieli takiego obrotu sprawy. Hermiona od siedmiu dni leżała pogrążona w śpiączce, a Alfred robił, co w swojej mocy, aby uratować dziewczynę. Biedak musiał znosić obecność wściekłego Voldemorta, który gdy tylko dowiedział się o krytycznym stanie Lennox wyżywał się na starcu i pośpieszał go w swojej pracy, co bardzo irytowało magomedyka. Rudolf Lestrange, za tą samowolkę był torturowany, a potem zabity przez własną żonę z rozkazu Czarnego Pana. Jeszcze nigdy nie widziałem ciotki w tak fatalnym stanie. Widać, że obwiniała siebie za śmierć wuja, co nie zdarzyło się jeszcze w całym jej życiu. Śmierć nawet bliskich jej osób była dla niej chlebem powszednim. Jednak teraz ewidentnie dotknęła ją ta strata i wiem, że jej nienawiść do Hermiony jeszcze bardziej wzrosła. Dlatego muszę być cały czas czujny i pilnować jej jak oka w głowie.
- Jak się czujesz, Draco? – moja matka weszła do moich komnat i przysiadła się koło mnie na kanapie. Właśnie dopijałem szklankę z Ognistą Whisky. Od czasu tego incydentu niemal codzienne wieczorem musiałem napić się tego alkoholu, aby ukoić moje zszargane nerwy i uspokoić organizm.
- Nijak. – odpowiedziałem lakonicznie. Nie miałem ochoty na rozmowy, chyba , że dotyczyły one dobrych wiadomości na temat zdrowia Lennox, a takich było niewiele.
- Nie obwiniaj się, synu. Przecież to nie twoja wina, musiałeś i tak któregoś dnia opuścić Riddle Manor, jak nie teraz, to stałoby się to kiedy indziej. – odpowiedziała Narcyza z nutą goryczy i złości w głosie. Doskonale wiem, że cieszyła się ze śmierci swojego szwagra. Nigdy za nim nie przepadała, a po tym, co zrobił Hermionie wręcz go nienawidziła.
- Wiem. Jednak sam fakt doprowadza mnie do szału. – odpowiedziałem z ogromną złością. Gdybym tylko to ja mógł zabić Rudolfa,  to ten śmieć wspominałby to jeszcze w piekle.
- Na szczęście, mój szwagier już nie żyje. Teraz skupmy się nad tym, aby Hermiona wróciła do naszego świata. – powiedziała kobieta i spojrzała na mnie przenikliwym wzrokiem, doszukując się śladu nadziei w moich oczach. Jednak jej tam nie było. Doskonale zdawałem sobie sprawę, w jakim stanie była Lennox i jak dużo straciła krwi. Jeżeli ona to przeżyje to będzie największy cud, jaki zdarzył się w tej ponurej posiadłości.  
-  Jak dla mnie, to ona już dawno postanowiła, że nie wróci do nas.  – odrzekłem, wiedząc jak bardzo ranię tymi słowami swoją matkę. Nie miałem wyboru. Musiałem powiedzieć jej, jak ja to widzę.
- Jak możesz tak mówić, Draconie?! Nigdy nie porzucaj nadziei! NIDGY! Ona wyjdzie z tego i za rok będziemy się wszyscy z tego śmiać, celebrując wygraną wojnę. – powiedziała stanowczo Narcyza, a w jej oczach zobaczyłem nieznany wcześniej błysk. Błysk woli walki i determinacji. Uśmiechnąłem się do niej, nie mogąc uwierzyć, jak z tej zastraszonej niegdyś kobiety, stała się walczącą i w pełni świadomą swoich racji czarownicą.
- Masz rację, matko. Nie możemy się poddawać. – odpowiedziałem i wstałem z kanapy, kierując swoje kroki do pokaźnego barku, aby nalać sobie kolejną szklankę whisky. Zdecydowanie muszę ograniczyć alkohol.
- Nie pij tyle Draco, jeszcze brakuje nam tego, żebyś został alkoholikiem. – powiedziała kobieta i ze skrzywioną miną obserwowała jak upijam spory łyk bursztynowego napoju.
- Dopóki ta chora sytuacja się nie skończy, to nie widzę możliwości przetrwania jednego wieczoru bez tego zbawiennego płynu. – odpowiedziałem, krzywiąc się lekko po zbyt wielkiej ilości jaką dostarczyłem swojemu organizmowi po pierwszym łyku.
- Jak sobie chcesz, tylko pamiętaj po wojnie nie masz prawa tego tykać. – powiedziała matka z groźnym wyrazem twarzy, a ja uśmiechnąłem się widząc jej minę. Ona nigdy nie będzie dla mnie wyglądać groźnie. Siedzieliśmy tak jeszcze długo, rozmawiając na różne tematy, gdy nagle w pokoju zmaterializował się skrzat mojej matki – Juliusz.
- Droga pani, mam przekazać wiadomość od Lorda, że trwają próby obudzenia panienki Lennox ze śpiączki. – powiedział kłaniając się nisko i czekając na naszą reakcję.
- Dziękuję ci Juliuszu, już tam idziemy. – odpowiedziała Narcyza, a skrzat po chwili zniknął z pokoju tak szybko jak się w nim pojawił. Biegiem udaliśmy się do skrzydła szpitalnego, by dowiedzieć się o stanie Hermiony. Z bijącym sercem, złapałem matkę za rękę i równym tempem pokonywaliśmy kolejne zakręty w Riddle Manor. Po paru chwilach znaleźliśmy się u celu i wpadliśmy czym prędzej do pomieszczenia. Na łóżku leżała blada dziewczyna. Alfred szeptał nieznane mi zaklęcia, a Severus Snape podawał różnego koloru eliksiry w odpowiednich odstępach czasowych.
- Co się dzieje? – zapytałem, ciągle dysząc po zawrotnym biegu.
- Staramy się ją ratować Draco. Jest na granicy życia i śmierci, jeżeli teraz nie uda nam się jej wybudzić… to znaczy, że możemy się z nią pożegnać. – odpowiedział Mistrz Eliksirów, jednocześnie podając jej fiolkę z niebieskim płynem.  Spojrzałem z niepokojem na matkę, po której twarzy toczyły się łzy. Nigdy nie potrafiła ukryć swoich emocji, a ja sam starałem się nie rozwalić najbliżej znajdującej się szafki ze złości i bezsilności. Nagle Severus i Alfred odsunęli się od łóżka i zaczęli obserwować reakcję dziewczyny na podane leki i zaklęcia. Na początku nic się nie działo, słychać było tylko miarowy oddech Hermiony, jednak po chwili  z jej gardła wydobył się donośny krzyk, który przyprawił mnie o dreszcze. Snape natychmiast doskoczył do łóżka dziewczyny i zaczął podawać jej kolejną fiolkę o żółtym kolorze. Lennox przestała się wydzierać i zaczęła ciężko oddychać, a jej ręka powędrowała w stronę serca, jakby to było miejsce, z którego wydobywał się największy ból. Alfred po ocenie sytuacji, rzucił zaklęcie na jej klatkę piersiową. Dziewczyna natychmiast odsunęła swoją dłoń i znów zaczęła łapczywie otwierać usta w nadziei, że nabierze więcej zbawiennego powietrza.
- Jest lepiej, powinna się obudzić. – powiedział  magomedyk, a mi jakby kamień spadł z serca. Po słowach mężczyzny, Hermiona zaczęła się wiercić na łóżku i delikatnie otwierać powieki. Widać, że światło raziło ją w oczy, dlatego mrużyła powieki w geście obronnym. Gdy przyzwyczaiła się do widoku białych ścian, rozejrzała się po twarzach innych, a jej mina wskazywała zdezorientowanie.


- Witaj wśród żywych, panienko Lennox. – powiedział Alfred, a w jego głosie było słychać ulgę. 


***


Nie mam pojęcia jakim cudem to się udało, ale dokończyłam dzisiejszy rozdział. Musicie mi wybaczyć opóźnienia, ale na studiach nie mają litości i w tym tygodniu mam ogromny nawał pracy, więc kolejny rozdział pojawi się prawdopodobnie w weekend. Czekam na Wasze opinie :)   Pozdrawiam!

P.S : czy ktoś z Was wie, co się dzieje ze Stowarzyszeniem DHL? Od dłuższego czasu nie dodają nikogo, ani nic nie publikują, stąd moja ciekawość.

D.

8 grudnia 2014

Rozdział XIII

 Przerażenie. To idealne słowo, które opisywało to, co działo się w mojej duszy. Mężczyzna lewitował moje ciało przez ciemne, śmierdzące stęchlizną korytarze. Z tego, co przeczuwałam prowadził mnie do lochów. Wzbudzało to jeszcze większą panikę oraz frustrację, że przez zaklęcie nie jestem w stanie ruszyć nawet palcem. Moja głupota nie zna granic. Jak mogłam zapomnieć o różdżce? W takim miejscu powinnam z nią nawet spać, a ja wybieram się sama na przechadzkę po Riddle Manor bez jakiejkolwiek broni. Idiotka. Rudolf Lestrange, co jakiś czas zerkał w moją stronę, uśmiechając się przy tym jak obłąkany. Wiedziałam, że w jego głowie kiełkuje się okrutny plan zemsty na mnie. Tylko, co ja mogę na to poradzić, że Czarny Pan kazał mi go torturować? Wiem, może za bardzo mnie poniosło, ale do cholery to on zabił mojego ojca! Miałam mu pogratulować? To dla mnie zbyt wiele. To miejsce wyzwala we mnie najgorsze demony, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Poczułam jak moje ciało opada na ziemię. Zaczęłam się nerwowo rozglądać po miejscu, w którym się zatrzymaliśmy. Była to obskurna cela. Ściany były pokryte grzybem, a wilgoć jaka tutaj panowała przyprawiała mnie o dreszcze. Rudolf opuścił różdżkę i w jednej chwili mogłam zacząć się poruszać. Sama nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle. Szybkim ruchem odsunęłam się od mężczyzny, plecami dotykając obślizgłej ściany w lochu. Nie było drogi ucieczki. Lestrange postarał się o miejsce odosobnione, bez jakichkolwiek świadków, a ja wiedziałam, że mój krzyk w niczym mi nie pomoże. Spojrzałam w jego oczy, które nadal oblane były głęboką czernią i sama nie wiedziałam, czego mam się spodziewać.
- Miło cię znowu widzieć, Hermionko. – skrzywiłam się na to zdrobnienie i mocno zacisnęłam ręce na ramionach. Ton jego głosu był przesłodzony, a jednocześnie zimny. Nie odpowiedziałam mu. Co mogłabym mu powiedzieć? Ciebie również miło widzieć Rudolfie? Niedorzeczność.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? – zapytał, a jego głos przyprawiał mnie o dreszcze.
- O czym… chcesz rozmawiać?
- Hmm… pomyślmy… może o zemście? – powiedział, autentycznie zastanawiając się nad każdym wypowiedzianym słowem, a ja doskonale wiedziałam, że jest to przemyślane zagranie, aby doprowadzić mnie na skraj rozpaczy.
- Nie będę z tobą o tym rozmawiać. – powiedziałam stanowczym, aczkolwiek cichym głosem. Nie chciałam wdawać się z nim w dyskusję. Chcę, aby ten koszmar się skończył, mimo, że jeszcze na dobre się nie zaczął.
- To o czym byś chciała porozmawiać? – zapytał, a ja byłam kompletnie zbita z tropu. Rozglądałam się wokoło, zastanawiając się nad poprawną odpowiedzią na to pytanie. Może od tego zależy moje życie?
- O wybaczeniu. – odpowiedziałam. Rudolf spojrzał na mnie z zaciekawieniem i błyskiem w oczach, po czym wybuchł szyderczym i okrutnym śmiechem, który echem niósł się po lochach. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk, domyślając się, że moja odpowiedź nie była prawidłowa.
- Chcesz przez to powiedzieć, że mam ci wybaczyć?! Wybaczyć to, że o mało mnie nie zabiłaś?! – krzyczał mężczyzna, wymachując niebezpiecznie swoją różdżką.
- A ja mam ci wybaczyć, że zabiłeś mojego ojca?! – wstałam i zacisnęłam pięści ze złości. Mierzyłam go pełnym nienawiści wzorkiem, chociaż wiedziałam, że to on ma przewagę, a nie ja. Jednak jego słowa były tak okropną hipokryzją, że nie mogłam mu tego darować. Sam ma na sumieniu wiele istnień, w tym jedno dla mnie najważniejsze. Teraz było mi już wszystko jedno, mógł ze mną robić co chciał.
- Nie pyskuj, dobrze ci radzę, to ja tutaj ustalam reguły. – wysyczał Lestrange celując we mnie różdżką.
- Proszę! Zabij mnie! Nic mnie to nie obchodzi! – krzyczałam z rozpaczy i bezsilności. W tym momencie naprawdę było mi wszystko jedno, co się ze mną stanie.
- Myślisz, że to takie proste? Avada Kedavra. – powiedział spokojnie, a zielone światło przemknęło obok mnie, wylatując przez malutkie okno na górze celi. Stałam jak sparaliżowana. Byłam pewna, że ten człowiek mnie zabije, a on jakby nigdy nic nie trafił.  Uśmiechnął się cynicznie, oceniając moje przerażenie. 
- Nie jesteś gotowa na śmierć, ale jesteś gotowa na cierpienie, którego nie zapomnisz do końca życia. – powiedział spokojnym głosem.
- SERPENSORTIA! – krzyknął, a z jego różdżki wystrzelił ogromny wąż. Gad upadł na ziemię i spojrzał na Rudolfa, czekając na rozkazy.
- Atakuj ją! – wąż zaczął zbliżać się w moim kierunku, a ja zaczęłam powoli się wycofywać. Po chwili moje plecy napotkały ścianę, a ja byłam w ślepym zaułku. Widziałam, że zbliża się on do ataku, wyszczerzając swoje kły, z których kapał zielony jad. Zasłoniłam się rękoma i zamknęłam oczy czekając na ugryzienie, jednak nic takiego się nie działo. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam, że wokół mnie powstała bariera stworzona z płomieni. Wąż nie mógł się zbliżyć, ponieważ bał się ognia. Odetchnęłam z ulgą, nagle uświadamiając sobie, że bez różdżki jestem w stanie się obronić. Uśmiechnęłam się lekko, lecz nie potrwało to długo.
- Incarcerous! – usłyszałam i poczułam, jak niewidzialne liny oplatają moje ciało, krępując każdy ruch. Ogień opadł, a ja znowu ujrzałam Rudolfa, ale już bez swojego pomocnika.
- Zapomniałem, że możesz władać żywiołami bez pomocy różdżki. Mój błąd. Od teraz będziesz cały czas związana. – uśmiechnął się chytrze i pocierał ręką o brodę,  jakby zastanawiając się nad wykwintną torturą.
- Zaczniemy od czegoś łatwego, dobrze? Crucio! – krzyknął. Znajoma fala bólu oblała moje ciało, a liny na moim ciele niebezpiecznie się zwężały potęgując cierpienie. Nie wiem ile czasu trwało zaklęcie, ale wiedziałam, że  za chwilę stracę przytomność. Poczułam jak krew spływa mi z nosa, a przed oczami miałam czarne plamy przysłaniające obraz rzeczywistości.
- Wystarczy. – powiedział i podszedł do mnie. Złapał ręką za moje włosy i podniósł mi głowę, oceniając szkody jakie wyrządził. Widocznie nie były wystarczająco duże, bo poczułam jak uderza pięścią w moją twarz, rozcinając przy tym wargę. Na koniec z pogardą uderzył moją głową o posadzkę, a ja powoli traciłam świadomość.
- Sectumsempra. – powiedział Lestrange. Poczułam jakby ktoś ciął moją skórę tępym, brudnym nożem. Spojrzałam w dół, a mój biały podkoszulek i niebieskie dżinsy były pokryte krwią. Zaczęłam płakać z niewyobrażalnego bólu, modląc się o śmierć. Rudolf podszedł do mnie powolnym krokiem, jakby napawając się moim krytycznym stanem. Pochylił się nad moim ciałem i obserwował, jak rany stają się jeszcze głębsze.
- I co ja mam z tobą zrobić? Pozwolić ci umrzeć, czy może wyleczyć, żebyśmy dalej mogli się zabawić? – powiedział jadowicie, a ja zaczęłam krztusić się krwią i straciłam przytomność.

***

Przeklęty Dumbledore. Ile razy można zmieniać plan działania? Ten staruszek jest bardziej pokręcony od samego Voldemorta, bo ten przynajmniej idzie według jednego schematu. Nie zmienia, co chwilę zdania z powodu jakiś błahostek.  Chyba nigdy nie zrozumiem logiki naszego dyrektora. Spojrzałem na zegarek, była godzina ósma trzydzieści, co oznaczało, że jeszcze wyrobię się na śniadanie. Szybkim krokiem przemierzyłem korytarz prowadzący do jadalni i po chwili znajdowałem się w pomieszczeniu razem z Czarnym Panem i moimi rodzicami oraz ukochaną ciocią Bellą. Nie mogło być lepiej. Po cichu usiadłem na swoim miejscu i zacząłem nakładać sporą porcję jajecznicy na talerz. Dziwna cisza dzwoniła mi w uszach, ale niespecjalnie zwróciłem na to uwagę. Byłem głodny jak diabli.
- Draconie, czy możesz przestać jeść? – zapytał Czarny Pan, a ja wiedziałem, że to był rozkaz, a nie prośba. Natychmiast się wyprostowałem i spojrzałem na mężczyznę, zastanawiając się, o co może mu chodzić.
- Tak, panie. Czy coś się stało? – zapytałem i rozejrzałem się po twarzach innych. Ojciec jak zwykle miał obojętną minę, a ciotka tradycyjnie miała obłąkany wyraz twarzy, który nie mówił mi absolutnie nic. Spojrzałem na moją matkę, a w jej oczach zauważyłem strach i zaniepokojenie. Czy coś się wydało? Czarny Pan wie, że byłem na spotkaniu w Hogwarcie? Jeśli tak, to cóż, mówiąc kolokwialnie mam przejebane. Ponownie spojrzałem na Lorda i dalej nie mogłem odgadnąć, jaki jest powód tego dziwnego zachowania.
- Nie brakuje tutaj kogoś? – zapytał ponownie mężczyzna, a ja  kolejny raz przejechałem po twarzach przy stole. Nagle mnie olśniło. Hermiona. Gdzie ona jest?
- Nie ma Hermiony, ale wiesz Panie, że nie mogłem jej dzisiaj towarzyszyć w drodze na śniadanie. – odpowiedziałem. Snape powiedział mu, że muszę załatwić pewne formalności związane z nieobecnością w szkole, co nie wzbudzało żadnych podejrzeń u Voldemorta.
- Tak, wiem o tym. Ale jej nie ma. Narcyza przekazała Hermionie, że ma się stawić na śniadaniu i do tej pory dziewczyna nie dotarła. – odpowiedział Riddle, a ja zmarszczyłem brwi zastanawiając się, gdzie ta dziewucha może się podziewać.
- Sprawdzaliście w jej komnatach? – zapytałem.
- Przed chwilą stamtąd wróciłam Draco, nie ma po niej śladu. – powiedziała Narcyza płaczliwym głosem. Zdziwiony spojrzałem na matkę. Czy ona się przejmuje tą całą Lennox? Pewnie zbuntowała się i postanowiła uciec, ale nie przewidziała, że stąd nie ma ucieczki i prawdopodobnie błądzi, gdzieś po posiadłości.
- Może postanowiła uciec. – powiedziałem, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
- Nie sądzę. Nie jest głupia i wie, że stąd nie da się tak po prostu wyjść. – powiedział Lord. Cisza przy stole trwała bardzo długo, wszyscy zastanawialiśmy się, co się stało z Hermioną, ale nikt nie wpadł na konkretny pomysł.
- Jak się czuje twój mąż, Bello? – zapytał nagle Voldemort.
- Od wczoraj znakomicie. Wrócił do pełni sił. Nasz magomedyk potrafi zdziałać cuda.– odpowiedziała lakonicznie kobieta popijając herbatę. Wtedy mnie olśniło. Przecież to przez Hermionę, Rudolf wylądował w ciężkim stanie w skrzydle szpitalnym Riddle Manor. Czyżby zapragnął zemsty? Spojrzałem w stronę Lorda i domyśliłem się, że on myśli o tym samym.
- To dlaczego go tutaj nie ma? – zapytałem.
- Och… mówił, że ma jakieś sprawy do załatwienia. Sama nie wiem, szczerze mnie to nie interesuje. – powiedziała Bellatrix.
- Lucjuszu, idź przeszukaj górne komnaty. Draco, ty udaj się do lochów. Bardzo prawdopodobne, że Rudolf urządził sobie zemstę, bez mojej zgody. – wysyczał Czarny Pan. W jednej chwili zerwałem się z miejsca i biegiem udałem się do lochów. Jeżeli ten popapraniec naprawdę ją dopadł, to bardzo możliwe, że jest już po niej. Mój wuj jest niby spokojniejszy od swojej żony, ale gdy chodzi o zemstę jest on po prostu nieobliczalny. Pamiętam jak w piątej klasie, torturował Dołohowa, gdy przyłapał jego i Bellatrix w dwuznacznej sytuacji. Antonin przez miesiąc znajdował się w śpiączce, chociaż nikt nie dawał mu szansy na przeżycie. Przyśpieszyłem kroku, przypominając sobie to wydarzenie. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby Hermionę spotkało to samo, co tego plugawego Śmierciożercę. Nie zasłużyła na to. Zapach stęchlizny zasygnalizował mi, że znalazłem się w lochach. Powolnym krokiem przeszukiwałem każde pomieszczenie, szukając jakiegokolwiek śladu dziewczyny. Po kilkunastu minutach straciłem nadzieję, że mogą tutaj się znajdować. Zacząłem zawracać, gdy usłyszałem stłumiony krzyk. Odwróciłem się w stronę dźwięku, jednak półmrok nie pozwalał mi dojrzeć nic konkretnego. Po cichu udałem się do źródła hałasu. Była to ostatnia cela w lochu, najgorsza z możliwych. Zginęło tutaj najwięcej mugoli, można by rzec, że odbywała się tu istna rzeź niewiniątek. Gwałty i mordy były na porządku dziennym, niszcząc każdego niewolnika psychicznie i fizycznie. Takie tortury trwały tutaj po kilka tygodni, bo uzdrawiano ofiary, by potem znowu zamieniać ich życie w koszmar. Wzdrygnąłem się na samą myśl o tych okrucieństwach. Na szczęście, tylko najwierniejsi i najbardziej brutalni Śmierciożercy mieli „przywilej” uczestniczenia w tych sesjach. Ja nie zaliczałem się do nich i każdego dnia dziękowałem za to Merlinowi.  Zakradłem się do celi i wyjrzałem zza muru, aby móc ocenić sytuację. To, co zobaczyłem przyprawiło mnie o niebezpieczny dreszcz ciągnący się wzdłuż kręgosłupa. Hermiona leżała cała we krwi, a Rudolf pochylał się nad nią.
- I co ja mam z tobą zrobić? Pozwolić ci umrzeć, czy może wyleczyć, żebyśmy dalej mogli się zabawić? – usłyszałem jego jadowity głos i zacisnąłem pięści ze złości. Co ten śmieć wyprawia? Nie zdaje sobie sprawy, że za ten wybryk czeka go sroga kara u Voldemorta? Przecież Lennox jest jego ulubienicą, tajną bronią, której on nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić. Ten facet jest głupszy niż myślałem. Zauważyłem, że dziewczyna zamknęła oczy. Musiała zemdleć, widać doskonale ile krwi straciła po tej paskudnej klątwie.  
- No, skoro zemdlałaś, to nie będziesz miała nic przeciwko…- powiedział Lestrange i zaczął rozpinać pasek i rozporek spodni. Nie wierzę w to. Ten idiota planuje ją zgwałcić. Tego było już za wiele.
- Petrificus Totalus! – krzyknąłem, a mężczyzna upadł wprost na Hermionę. Szybko podbiegłem do nich, aby zdjąć jego tłuste ciało z dziewczyny. Jednym ruchem odsunąłem mężczyznę i sprawdziłem jej puls. Na szczęście był wyczuwalny, ale słabł z minuty na minutę. Bez chwili namysłu wziąłem ciało Hermiony na ręce i pędem udałem się do skrzydła szpitalnego. Czułem jak jej krew wsiąka w moją koszulę i byłem szczerze przerażony ilością i tempem w jakim ta krew opuszcza jej organizm. Jak burza wpadłem do pomieszczenia, w którym siedział sędziwy staruszek o imieniu Alfred.  Był on wspaniałym magomedykiem, który niejednokrotnie ratował życia tych zwyrodnialców w zamian za wolność jego rodziny.
- Szybko Alfredzie, musimy ją ratować! – wykrzyknąłem do mężczyzny i ułożyłem dziewczynę na łóżku. W pewnym momencie, otworzyła ona oczy i spojrzała zamglonym wzrokiem na mnie.
- D…dz…dziękuję…Ci…Draco. – wyszeptała, a w jej oczach malowała się wdzięczność. Mogłem przyjrzeć się jej pięknym zielonym tęczówkom, które w niektórych miejscach miały brązowe plamki. Jakby stara Hermiona Granger, nigdy nie opuściła Hermiony Lennox, mimo zmiany tożsamości, to była wciąż ta sama dziewczyna. Skinąłem głową i uśmiechnąłem się do niej, gładząc jej włosy. Po chwili oczy dziewczyny się zamknęły, a ja przerażony spojrzałem w stronę Alfreda.
- Odsuń się, Draco. Potrzebna jej natychmiastowa pomoc! – powiedział staruszek i odepchnął mnie od łóżka dziewczyny. Pochylił się nad nią i zaczął szeptać zaklęcia ratujące jej życie. Poczułem na swoim ramieniu dłoń. Odwróciłem się i zobaczyłem twarz matki, po której spływały słone łzy. Natychmiast przytuliłem się do kobiety i sam uroniłem jedną, maleńką łzę, którą szybkim ruchem ręki wytarłem. Wtulając się w ciało Narcyzy, błagałem Merlina o ratunek dla Hermiony . To było teraz najważniejsze.

***



Kolejny rozdział dla Was. Wena przyszła to i rozdział szybciej :) Dalej PROSZĘ O ZOSTAWIANIE KOMENTARZY POD ROZDZIAŁEM, jak widzicie potrafi mnie to motywować do dalszej pracy i bardzo dziękuję poprzednim komentującym :)

P.S. Wiecie, że Rowling planuje wydać 12 opowiadań w świecie Harrego? Mają się one ukazać od 12 grudnia na stronie pottermore.com , a jedno z nich ma dotyczyć Dracona! Sama jestem ciekawa, co wymyśli Rowling i w jakim świetle go przedstawi. Mam nadzieję, że w lepszym niż w samej książce, ponieważ według mnie Malfoy o wiele więcej w życiu wycierpiał niż sam Harry, a Rowling zrobiła z niego tchórzliwą fretkę. Największą radością byłoby dla mnie, gdyby napisała, że tak naprawdę Draco zawsze kochał Hermionę, a ona jego, ale wiem, że to nie możliwe :D Tak sobie tylko fantazjuję :D  Pozdrawiam Was! 

D.

5 grudnia 2014

Rozdział XII

- Jak ona sobie radzi, Severusie? – zapytał Dumbledore swojego kolegi. Mimo wszystko ufał temu człowiekowi bezgranicznie, powierzyłby mu własne życie bez żadnych obaw.
- Nienajgorzej, chociaż Lord ostatnio kazał jej torturować męża Bellatrix. – odparł Mistrz Eliksirów.  Albus ze zmartwieniem ściągnął swoje okulary i zaczął nerwowo pocierać dłonią czoło. Nie przypuszczał, że Riddle od razu postawi Hermionę przed takim zadaniem. Widocznie nawet on nie jest w stanie wszystkiego przewidzieć.
- Dała radę? – zapytał dyrektor.
- Nie miała wyjścia. Z tego, co mówił Draco po wyjściu z sali treningowej wybuchła ogromnym płaczem, ale później się uspokoiła. – odpowiedział Snape.
- To silna dziewczyna, musi dać radę. – odrzekł starszy mężczyzna, jednak w jego głosie można było wyczuć lekką nutę zawahania.
- Co cię trapi, przyjacielu?  - zapytał Severus. Nie podobał mu się sposób w jaki wypowiedział się Albus. Ewidentnie nad czymś mocno się zastanawiał i zdecydowanie nie były to wesołe przemyślenia.
- Martwię się o nią. Jest silna, ale czy wystarczająco, aby oprzeć się samemu Voldemortowi? – zapytał retorycznie dyrektor, a zmarszczka na jego czole, jeśli to było możliwe, stała się jeszcze większa i głębsza.
- Teraz już za późno na takie przemyślenia, drogi Albusie. Ona jest w samej paszczy węża i musimy robić wszystko, aby dała radę psychicznie i fizycznie. – odpowiedział mężczyzna. Słowa jego towarzysza bardzo go zmartwiły, jednak za wszelką cenę chciał mu pokazać, że nie wolno wątpić w tą dziewczynę. Ale jak to zrobić skoro sam Dumbledore ma wątpliwości?
- Masz rację. Nie możemy jej pokazać, że zwątpiliśmy w cały ten plan. Nigdy. – powiedział zdecydowanym tonem Albus i z powrotem założył na nos swoje okulary, uśmiechając się przy tym lekko.
- I takiego ciebie lubię. – odparł ciemnowłosy i odwzajemnił uśmiech.
Mężczyźni, nie mogli domyślić się tylko jednej rzeczy i nigdy nie przypuszczali, że coś takiego może się stać. Rudolf Lestrange, dochodził do siebie po ataku Hermiony, a w jego głowie zrodził się okrutny plan. Plan zemsty.

***

Harry Potter siedział w Pokoju Wspólnym i intensywnie zastanawiał się nad ostatnimi wydarzeniami.  Jak to możliwe, że Hermiona znajduje się od kilku dni w Riddle Manor i nikt nie raczy jej pomóc? Czy tylko on przejmował się jej losem? Chłopak nie mógł spać od jej nieobecności, co znacznie odbijało się na jego wyglądzie zewnętrznym. Podkrążone oczy, blada cera i potargane włosy ewidentnie wskazywały na to, że Złotego Chłopca dręczą koszmary.
- Jak się czujesz, Harry? – zapytała Ginny. Podeszła do swojego chłopaka i objęła go.  Martwiła się o niego, od kilku dni nie wyglądał najlepiej, a do tego był osowiały i nie chciał z nikim rozmawiać, nawet z Ronem.
- Źle. Martwię się o Hermionę. – odpowiedział lakonicznie chłopak i odwrócił wzrok, tak by nie patrzeć prosto w oczy swojej dziewczynie.
- Przecież wiesz, że Dumbledore i Snape wiedzą, co robią. Nigdy by jej tam nie puścili, gdyby jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo. – odpowiedziała rudowłosa.
- Nic nie rozumiesz, Ginny. – odpowiedział Wybraniec i pokręcił lekko głową z geście zaprzeczenia.
- To mi to wytłumacz! – krzyknęła dziewczyna i podniosła się z kanapy, mierząc chłopaka surowym wzrokiem – Od kilku dni nie zachowujesz się jak Harry Potter, którego znam! Zachowujesz się jak ostatnia ofiara losu! Siedzisz i patrzysz się w jeden punkt, unikasz kontaktu z przyjaciółmi i na dodatek widzę, że w ogóle nie sypiasz! Czy możesz mi do cholery jasnej wytłumaczyć, co się z tobą dzieje?! – młoda Weasleyówna rzadko miewała napady złości, jednak gdy jakiś przychodził, najlepiej było uciekać, gdzie pieprz rośnie. Harry spojrzał na nią z wytrzeszczonymi oczami. Sam nie wiedział, co ma jej powiedzieć. Chyba jednak tylko prawda, zadowoli tą rudą osóbkę.
- Mam koszmary. Wizje Voldemorta dotyczące Hermiony – zaczął Potter – On planuje ją wykorzystać, a później zabić rozumiesz? Jeśli nie wygramy wojny, to Hermiona jest pierwszą osobą, która zginie. Natomiast jeśli wygramy, to będzie ona celem Śmierciożerców, dopóki wszystkich nie odeślemy do Azkabanu. – powiedział załamującym się głosem chłopak i spojrzał na swoją dziewczynę. Jej mina nie wyrażała nic. Nerwowo rozglądała się na boki jakby szukając rozwiązania tego problemu.
- Będziemy ją chronić Harry. Nie pozwolimy jej zginąć. I żebyś nigdy więcej nie myślał, że jest taka możliwość jak przegranie przez nas wojny. – odpowiedziała spokojnym, lecz pewnym siebie głosem Ginny.  Chłopak spojrzał na nią i zobaczył cień uśmiechu na jej ustach. Postanowił go odwzajemnić. Wyciągnął ręce w jej stronę, a dziewczyna ufnie wtuliła się  w niego. Siedzieli, tak jeszcze długo rozmyślając nad tą rozmową. Oboje mieli nadzieję, że niedługo wszystko się ułoży.

***

Kolejny dzień w Riddle Manor. Myślałam, że kiedyś się przyzwyczaję, a mój humor po przebudzeniu nie będzie, aż tak paskudny jak na początku pobytu. Myliłam się. Z każdym dniem miałam wrażenie, że wszystko się pogarsza. Miałam nadzieję, że po  niedawnej rozmowie z Malfoyem uda nam się nawiązać jakiś kontakt. Kolejna pomyłka. Chłopak udawał, jakby tej ostatniej rozmowy nie było i dalej jego ulubionym zajęciem było dręczenie mnie. No cóż, nie zawsze mamy to, czego chcemy, prawda? A ja potrzebowałam przyjaciela. Bardzo. Ginny, Harry i Ron byli w Hogwarcie, nie miałam żadnych wieści od nich. Jednym słowem usychałam za nimi z tęsknoty. Potrzebowałam kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, a przede wszystkim wyżalić się. Moje życie tutaj nie było kolorowe, każdy dzień to walka  z samym sobą, z pokonaniem swoich największych słabości. Na każdym kroku musiałam udowadniać Voldemortowi swoją wartość i to, że nie warto mnie zabijać. Spełniałam każde jego chore zachcianki, po każdej sesji w sali treningowej byłam wrakiem człowieka. Nie miałam wyjścia, musiałam sobie radzić. Dla moich przyjaciół. Dla moich rodziców. Dla siebie. Tylko myśl o nich sprawiała, że zmuszałam się do wstawania każdego dnia i wypełniania obowiązków Czarnego Pana. Zbierało mi się na mdłości przy każdym wyjściu na prywatne lekcje z nim, ale mocno zaciskałam pięści i zęby, przełykałam słone łzy i ze sztucznym uśmiechem wchodziłam na salę. Jeżeli tak ma wyglądać moje życie, to nie wiem, czy warto żyć. Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę! – krzyknęłam, co było głupotą w końcu mógł być to ktoś nieproszony i niemile widziany. Na moje szczęście w drzwiach stanęła Narcyza Malfoy.
- Mogę? – zapytała grzecznie kobieta, powoli zamykając drzwi. Ucieszyłam się na jej widok, w końcu miałam okazję porozmawiać z nią tylko raz.
- Oczywiście, siadaj. – odpowiedziałam kobiecie i wskazałam jej kanapę. Jak zwykle usiadła z ogromną gracją, poprawiła włosy i wlepiła we mnie wzrok swoich niebieskich oczu. Były przepiękne. Takie ciepłe, pełne miłości, ufności  i oddania. Byłam zdziwiona tym spojrzeniem, nikt mnie takim w moim całym życiu nie obdarzył, była to dla mnie nowość. Zaczęłam zazdrościć Draconowi matki.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. – powiedziała Narcyza i jeśli to możliwe, zaczęła jeszcze intensywniej mi się przyglądać.
- Nie jest w porządku. Mam dość. Nie radzę sobie w tym miejscu. – powiedziałam płaczliwym głosem. Nie wiem dlaczego, ale jej osoba wzbudzała we mnie ogromne zaufanie. Brak przyjaciela spowodował, że była ona jedynym człowiekiem tutaj, któremu opowiedziałabym dosłownie wszystko. Narcyza wstała i podeszła do mnie. Usiadła na łóżku i objęła mnie. Zaczęłam płakać z bezsilności, tęsknoty, bólu. Kobieta dzielnie znosiła moje załamanie nerwowe i delikatnie głaskała mnie po głowie, lekko kołysząc. Czułam się kochana.
- Nie martw się, kochanie. Niedługo to wszystko się skończy i będziemy wolni, zobaczysz. – mówiła uspokajającym tonem głosu. Po paru chwilach przestałam płakać i spojrzałam na Narcyzę.
- Wiem. Muszę być silna, ale uwierz mi brakuje mi tutaj przyjaciół i wsparcia. – powiedziałam pociągając nosem, a kobieta podała mi chusteczkę.
- Możesz zawsze na mnie liczyć. Na Draco również. – odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
- Draco? Wybacz, ale ulubionym zajęciem twojego syna jest uprzykrzanie mi życia. – odpowiedziałam z ogromnym żalem. Sama się zdziwiłam, jak bardzo mnie ten temat boli.
- On już taki jest. Myślę, że niedługo przełamie się i będzie zachowywał się normalnie. Na razie przed czymś się broni, tylko jeszcze nie doszłam do wniosku przed czym. – powiedziała filozoficznie pani Malfoy i znowu zaczęła mi się przyglądać.
- On się broni całe życie w kontaktach ze mną w takim razie. – odpowiedziałam z przekąsem.
- Tutaj nie chodzi o ciebie, tylko o jakąś barierę, którą on sam sobie wytworzył. Jego jedynym przyjacielem jest Blaise Zabini, no i może ta cała Pansy, ale ja osobiście za nią nie przepadam. – odrzekła kobieta i skrzywiła się, jakby wyobrażając sobie najgorsze rzeczy związane z Parkinson.
- To nie jesteś sama, ja też jej nie lubię. – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się szczerze, gdy przypomniałam sobie naszą ostatnią grę razem i pytania zadawane tej wrednej małpie.
- Cały ród Parkinsonów nie da się lubić, to u nich dziedziczne. – powiedziała kobieta.
- No cóż, zawsze jest jakieś wytłumaczenie ich zachowania. – powiedziałam i obie uśmiechnęłyśmy się do siebie.
- Przyszłam do ciebie również, ponieważ Draco dzisiaj nie może odprowadzić cię na śniadanie, musiał pilnie wyjść. Dasz sobie radę sama? – zapytała.
- Dam radę, w końcu znam drogę. – powiedziałam.
- Świetnie. W takim razie widzimy się na śniadaniu, ja muszę iść porozmawiać z Lucjuszem. – odrzekła kobieta, ucałowała mnie w policzki i już po chwili jej nie było. Spojrzałam na zegarek, miałam jeszcze pół godziny do posiłku, dlatego postanowiłam powolnym krokiem udać się do jadalni. Szłam korytarzem, zatrzymując się przy każdym obrazie przodków Voldemorta. Oczywiście, najdłużej zajęło mi obserwowanie obrazu Salazara Slytherina. Rozmyślałam, co mógł mieć do powiedzenia ten czarodziej. Czy miał do przekazania, jakieś słabości na temat Riddle’a? Postanowiłam, że poszukam w swojej bibliotece wiadomości na temat odczarowywania obrazów. Z zamyślenia wyrwał mnie szmer, dochodzący z końca korytarza. Zmarszczyłam brwi. Musiało mi się wydawać, w końcu prawie każdy obraz tutaj mówi. Odwróciłam się i udałam w stronę jadalni.
- Drętwota! – usłyszałam zimny głos i zanim zdążyłam się odwrócić leżałam na ziemi unieruchomiona przez zaklęcie. Mężczyzna powolnym krokiem zmierzał w moją stronę, a ja byłam kompletnie przerażona. Co się działo? Czy on mi zrobi krzywdę? Czy to jakaś głupia część treningu? Zastanawiałam się gorączkowo, ale żadna odpowiedź nie przychodziła.
- Wingardium Leviosa. – poczułam jak odrywam się od ziemi i zostaję ustawiona przodem, do tajemniczego mężczyzny.
- Teraz ja ci pokażę, co to znaczy cierpienie. – powiedział jadowitym głosem, a jego niesamowite niegdyś oczy, przybrały niebezpieczną barwę czerni. Jedyne, co mogłam teraz zrobić to modlić się o ratunek.

***

Witajcie! Kolejny rozdział przed Wami. Postanowiłam, że będę pisać w narracji trzecioosobowej, oprócz Draco i Hermiony, ich mam zamiar pisać w pierwszej osobie. Może, jeszcze przemyślenia Voldemorta ;) Jak zwykle proszę Was o komentarze, bo ilość wyświetleń codziennie sięga 100, a komentarzy jak nie było tak nie ma. DLATEGO PROSZĘ O KOMENTARZE.  Mam nadzieję, że rozdział się podoba, opinie zostawcie pod postem. Pozdrawiam! I wesołych Mikołajek! :)


EDIT:  Dodałam zdjęcia rodziców Hermiony w zakładce "Bohaterowie". Wiem, że miała mieć ona zielone oczy po matce, jednak ta aktorka idealnie pasuje moim zdaniem na matkę Hermiony, więc wybaczcie :)

D.