15 listopada 2015

Enervate.

Wracam. Poznaję swoją historię od początku i czuję jak powraca mi wena :) Nie jestem w stanie obiecać Wam rozdziału w tym miesiącu, ale pojawi się on na pewno do połowy grudnia. Mam nadzieję, że jeszcze ktoś czeka na mnie i moich bohaterów. Przepraszam, za tak ogromną przerwę. Dziękuję za słowa wsparcia:)



Wasza D.

1 września 2015

Cruciatus

Wrócę, obiecuję.




Przepraszam, że tyle musicie czekać. Ostatnio w moim życiu nie dzieje się najlepiej. Musiałam pożegnać moją ukochaną babcię i do tej pory nie mogę się pozbierać, pomimo, że minęły dwa miesiące. Nie chciałam Wam o tym w ogóle wspominać, ale przez tak długą nieobecność należą Wam się szczere wyjaśnienia. 



Przepraszam, mam nadzieję, że zrozumiecie.




Nie zawieszam bloga, po prostu nie wiem kiedy zbiorę się do dokończenia kolejnego rozdziału. 



Przepraszam moją Betę, za brak jakiegokolwiek kontaktu, po prostu jest mi wstyd, że obiecywałam rozdział, a go nie mogłam napisać... 


Dajcie mi jeszcze trochę czasu...





D.

25 czerwca 2015

Rozdział XXIV

Obudził mnie potworny ból głowy. Powoli otworzyłam oczy, a biel ścian zmusiła mnie do ponownego ich zamknięcia. Po kilku próbach wreszcie mogłam spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Delikatnie podniosłam się na łokciach, próbując przypomnieć sobie, jak znalazłam się w tym miejscu. Był to niewielki, surowo urządzony pokój. Znajdowało się w nim metalowe łóżko, na którym leżałam, a obok stała szafka nocna. Całe pomieszczenie miało biały kolor, jedynie podłoga wyłożona była czarną posadzką. Nie mogłam sobie przypomnieć, co się stało, i jak długo tutaj przebywałam. Głowa bolała mnie coraz bardziej, przez co nie mogłam się na niczym skupić. Opadłam ciężko na poduszkę i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Po długim czasie usłyszałam ciche otwieranie drzwi. Natychmiast otworzyłam oczy i spojrzałam w ich stronę.
- Witaj, Hermiono, jak się czujesz? – zapytał Albus Dumbledore i powoli podszedł do mojego łóżka. Na jego widok odetchnęłam z ulgą.
- Potwornie boli mnie głowa… Nie pamiętam zupełnie nic, profesorze. – Byłam kompletnie rozkojarzona, a ubytki w pamięci bardzo mnie irytowały.  Dyrektor uśmiechnął się ciepło i wyczarował drewniane krzesło, na którym usiadł.
- Wypij eliksir przeciwbólowy, a ja opowiem ci całą historię. – Albus podał mi fiolkę ze zbawiennym płynem i zaczął tłumaczyć mi wszystko po kolei.

***
Trzask teleportacji rozniósł się echem po opuszczonych błoniach Hogwartu. Pansy rozejrzała się nerwowo, upewniając się, że przeniosła się w dobre miejsce. Uśmiech ulgi pojawił się na jej twarzy, gdy tylko ujrzała znajomy zamek. Podniosła się z trawy i spojrzała na swojego towarzysza. Stan Blaise’a nie poprawił się, możliwe, że był nawet gorszy. Chłopak miał zamknięte oczy, a jego ciało niebezpiecznie drżało. Dziewczyna wiedziała, że jeśli szybko nic nie zrobi, Zabini może w każdej chwili umrzeć.
- Leż tutaj, sprowadzę pomoc – wyszeptała do chłopaka i po chwili biegła przez błonia prosto do zamku.  Na szczęście była godzina kolacji, więc mogła prześlizgnąć się przez wrota zamku bez zbędnych świadków.
- Dobra, Pansy, pomyśl… Do Snape’a czy do Dumbledore’a? – zadała sobie pytanie na głos, stojąc przy schodach. Miała większe zaufanie do swojego opiekuna, dlatego wybór stał się prosty. Skierowała się na dół - do lochów. Po paru minutach stanęła przed drzwiami gabinetu Mistrza Eliksirów.
- Profesorze! Proszę, otwórz! – krzyczała i pukała, jednak nikt nie odpowiadał. Zrezygnowana szybkim krokiem udała się do Dyrektora Hogwartu. Stanęła przed posągiem Chimery , zastanawiając się nad hasłem.
- Ognista Whisky! – powiedziała zadowolona z siebie dziewczyna, niestety posąg nawet nie drgnął.
 Myśl, Pansy… Co może lubić Dumbledore? Ognista Whisky wydawała się oczywista, przecież każdy Ślizgon ją uwielbia… Chyba, że on był Gryfonem… Jeśli tak, to ci smarkacze nie wiedzą, co to dobra zabawa, a jedyną ich atrakcją jest jedzenie czekoladowych żab!
- Czekoladowe żaby! – Po tych słowach Chimera odsłoniła schody prowadzące do gabinetu Albusa. Pansy, jesteś genialna! -  pomyślała dziewczyna i szybkim krokiem udała się na górę.
- Dyrektorze! – Parkinson wpadła zdyszana do pomieszczenia. Albus siedział przy biurku, przeglądając ogromne tomiska.
- Panna Parkinson? Co cię tutaj sprowadza, moja droga? – Dumbledore ściągnął swoje okulary i odłożył ciężką książkę, skupiając całą swoją uwagę na przybyłej uczennicy.
- Musi mi pan pomóc! Blaise dostał jakąś paskudną klątwą i leży na błoniach, potrzebuje natychmiastowej pomocy! – odpowiedziała rozpaczliwie. Albusowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, od razu złapał Pansy za rękę i teleportowali się przed zamek.
- Tędy! Szybko! – Dziewczyna biegła ile sił, kierując się w stronę Zakazanego Lasu. To właśnie obok niego zostawiła rannego Zabiniego. Dyrektor dorównywał jej kroku i już po chwili znaleźli się przy ciele chłopaka. Widać było, że ogromnie cierpi, a jego oddech stawał się coraz płytszy.
- Pamiętasz zaklęcie, którym został ugodzony? – zapytał Albus. Wiedział, że sytuacja jest trudna i jeśli szybko nie dowie się, co spotkało tego biednego chłopaka, to może być za późno na ratunek.
- Yyy… Jejku… To było… coś z ignis? Nie pamiętam dokładnie… - westchnęła Pansy i spojrzała na dyrektora z wielkim poczuciem winy.
Ignis Intestina?
- Tak!  To była dokładnie ta klątwa!
- W takim razie, nie mamy czasu. Musimy natychmiast przenieść się do bezpiecznego miejsca – to powiedziawszy, Albus teleportował całą trójkę wprost do siedziby Zakonu Feniksa.

***
Severus chodził nerwowo po pokoju na Grimmauld Place, zastanawiając się, jak przebiegała akcja jego podopiecznych. Żałował, że nie mógł im pomóc, ale wzbudziłoby to zbyt wiele podejrzeń. Voldemort nie mógł stracić zaufania do swojego najwierniejszego sługi, więc nie mógł mu się narażać. Wiedział, że Draco i Blaise będą przez niego poszukiwani, ale o to się nie martwił. Będą przebywać w bezpiecznym miejscu, do czasu ostatecznego starcia.
- Severusie! – donośny krzyk rozległ się po całym domu, wyrywając go z zamyśleń. Mężczyzna pośpiesznie opuścił pomieszczenie i udał się na dół – do źródła dźwięku.
- Albusie? Co tu się dzieje? – przerażony profesor spojrzał na swojego przyjaciela, który różdżką lewitował ciało Zabiniego. Za nim stała przerażona Pansy Parkinson.
- Nie mam czasu na wyjaśnienia, chłopak oberwał klątwą Ignis Intestina
- Za mną! Już! – Mistrz Eliksirów nie ukrywał swojego zdenerwowania i natychmiast skierował swoje kroki do laboratorium w piwnicy Zakonu.
- Panno Parkinson, proszę tutaj zostać. Zaraz przyjdzie Molly i pokaże ci pokój, w którym będziesz mogła odpocząć. – Dziewczyna pokiwała głową na zgodę i została w przedpokoju, obserwując, jak dyrektor pośpiesznie udaje się za Snape’em.
- Masz jakiś plan, Severusie? – zapytał Albus, układając ciało Blaise’a na łóżku polowym.
- Trzeba mu natychmiast podać antidotum, jednak nie posiadam takiego. Jego przygotowanie zajmie mi co najmniej godzinę, a w tym czasie może on już umrzeć – wysyczał mężczyzna i zaczął nerwowo chodzić po pomieszczeniu, zastanawiając się nad rozsądnym rozwiązaniem.
- Jego organy są palone żywcem, może podamy mu eliksir wzmacniający, dopóki nie ugotujesz odtrutki? – zapytał dyrektor.
- Tak, trzeba będzie go podawać co piętnaście minut. Jego organizm nie osłabnie podczas walki i może złagodzi to trochę objawy klątwy – zgodził się z przyjacielem Severus i zabrał się do wrzucania składników do kociołka. W międzyczasie Dumbledore podał turkusowy eliksir Zabiniemu. Chłopak przestał się trząść, jego oddech pogłębił się.
- Jego stan się trochę ustabilizował, ale nie na długo – zakomunikował Albus, badając rannego różdżką.
- Podawaj mu eliksir. Jak tylko skończę antidotum wszystko powinno wrócić do normy. Co prawda dojście do pełnego zdrowia zajmie mu co najmniej miesiąc, ale będzie żył – odpowiedział Snape, po czym zamieszał kilka razy chochlą. Akcja ratunkowa trwała ponad godzinę, aż w końcu Mistrz Eliksirów stworzył odpowiednie lekarstwo.
- Trzeba mu to podać na raz i czekać na efekt. – Severus wlał do ust Zabiniego krwistoczerwony płyn, starając się nie uronić ani kropli. Po podaniu leku nastała cisza. Pot spływał po czole Blaise’a i pozostawiał ślady na jego ubraniu i łóżku. Nagle ciało chłopaka zesztywniało, a on zaczął łapczywie nabierać powietrza. Widać było, jak jakaś niewidzialna siła dusi go i nie pozwala złapać tchu. Albus spojrzał znacząco na przyjaciela, jednak ten siedział spokojnie i obserwował przebieg wydarzeń. Po paru minutach walki o tlen, Zabini zaczął charczeć i pluć krwią. Popadł on w straszną agonię i wydawało się, że tylko sekundy dzielą go od śmierci. Nagle wszystkie objawy ustały, a Blaise zaczął miarowo oddychać, a zaraz potem otworzył oczy.
- C- co się stało? – wychrypiał. Mężczyźni spojrzeli na siebie zadowoleni. Wiedzieli, że Zabini będzie zdrowy.
- Odpoczywaj, wszystko opowiemy ci później – odparł Albus i z ulgą opuścił laboratorium Severusa.

***
- W takim razie co z Draco? – zapytałam. Dyrektor opowiedział mi całą historię o uratowaniu Blaise’a, ale ani słowa nie wspomniał o mnie i o Malfoyu. Zaniepokoiło mnie to.
- Zostaliście zaatakowani przez Igora Karkarowa, pamiętasz?
- Nie… Pamiętam naszą podróż przez lochy, a resztę jakby ktoś wymazał mi z pamięci zaklęciem Obliviate… - westchnęłam i złapałam się za głowę. Pulsujący ból znów powrócił.
- Stoczyliście zaciętą walkę i udało się wam pokonać wrogów – odparł dyrektor, ale nie mówił tego z zadowoleniem, tylko ze smutkiem.
- Dlaczego mówi to pan takim tonem, jakbyśmy oboje zginęli? Co z Draco?! – wykrzyknęłam przerażona, domyślając się, jak to mogło skończyć się dla Malfoya.
- Leży w śpiączce… To on z waszej dwójki najbardziej ucierpiał. Tobie udało się teleportować i sprowadzić pomoc dla niego – odpowiedział Dumbledore.
- Zaraz, zaraz… jak długo tutaj jesteśmy?
- Miesiąc… Całe to wydarzenie miało miejsce cztery tygodnie temu. Baliśmy się o was. Tobie udało się obudzić dzisiaj, natomiast Draco… dalej leży nieprzytomny. – Albus pogłaskał mnie po ramieniu, widząc łzy spływające po moich policzkach.
- Co teraz będzie? Obudzi się?
- Daliśmy wam miesiąc na powrót do życia… Jeżeli Draco nie wybudzi się do jutra, to niestety, ale jego mózg poniesie śmierć i nie będzie dla niego ratunku. – Na te słowa rozpłakałam się jeszcze bardziej. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi szkoda Malfoya, przecież on całe życie spędził na prześladowaniu mnie. Teraz czułam, jakby ktoś odebrał mi osobę, bez której życie będzie smutne i ponure. Nie wyobrażałam sobie tego i nie przyjmowałam tego do wiadomości.
- Mogę do niego iść? – zapytałam, pociągając rozpaczliwie nosem.
- Czujesz się na siłach? Pamiętaj, że sama ledwo uszłaś z życiem i nie powinnaś się forsować – ostrzegł mnie dyrektor, jednak ja zignorowałam te słowa. Zaczęłam podnosić się powoli z łóżka i założyłam kapcie, które leżały na podłodze.
- Muszę się z nim zobaczyć, profesorze – starałam się, aby mój głos brzmiał pewnie i chyba to się udało, ponieważ Dumbledore westchnął zrezygnowany i zaoferował mi swoje ramię.
- W takim razie chodźmy – zaproponował mężczyzna. Udaliśmy się razem do pokoju na samym końcu korytarza. Gdy przekroczyliśmy jego próg, zamarłam. Kolor skóry Dracona przypominał ściany w moim pokoju, a jego usta były sine i wykrzywione w grymasie bólu. Powoli podeszłam do jego łóżka i usiadłam na krześle, które stało obok. Nie mogłam uwierzyć, że ten ironiczny i pewny siebie chłopak leży teraz zupełnie bezbronny, a jego życie ucieka  z każdą minutą. Spojrzałam na dyrektora, który powoli wycofywał się z pomieszczenia.
- Zostawię was samych, ale pamiętaj, że niedługo musisz zażyć swoje eliksiry. Severus przyjdzie po ciebie – powiedział i ulotnił się z pokoju. Znów skierowałam swój wzrok na arystokratę. Oddychał ciężko, co jakiś czas rozchylając usta, jakby walczył o każdy łyk zbawiennego powietrza. Dotknęłam jego lodowatej dłoni i przebiegły mnie dreszcze. Nie sądziłam, że jego dotyk tak na mnie wpłynie. Splotłam nasze ręce i siedziałam przy nim, wpatrując się w jego twarz. Obwiniałam siebie, że nie pamiętam tego, co się stało. Byłam pewna, że nie zrobiłam wszystkiego, żeby mu pomóc. Żałowałam, że to on leży teraz tutaj zamiast mnie, w końcu chciał mnie uratować przed śmiercią z rąk Voldemorta.
- Draco… Słyszysz mnie? Nie możesz mnie zostawić, nie teraz… - wyszeptałam, głaszcząc go po głowie. – Nie wiem, co mam robić, jak ci pomóc… Nie możesz być kolejnym mężczyzną, który mnie zostawia… Najpierw bliźniacy, później Ron… Nie pogodziłabym się z kolejną śmiercią, rozumiesz? – Cisza, ta cholerna cisza drażniąca moje obolałe uszy, nabijająca się z mojej rozpaczy, towarzysząca mi w każdej okrutnej chwili mojego życia. Chciałam usłyszeć krzyk, płacz, cokolwiek byleby nie tą potworną ciszę, zwiastującą najgorsze. Po godzinie usłyszałam otwieranie drzwi.
- Lennox, zbieraj się, musisz zażyć eliksiry – warknął Snape. Wiedziałam, że jest w okropnym nastroju. Draco był dla niego jak syn, którego nigdy nie miał, pomimo że nigdy mu tego nie pokazywał.
- Już idę, profesorze – wyszeptałam i jeszcze raz spojrzałam na Dracona.
- Czekam na korytarzu – odparł mężczyzna i trzasnął drzwiami, sygnalizując swoje wyjście.
- Jutro masz być znowu tym ironicznym dupkiem, którego… bardzo lubię – zagroziłam mu palcem z nadzieją, że spełni moją prośbę. Zawahałam się chwilę i złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach. Znów poczułam te dreszcze, ale szybkim krokiem, ocierając łzy wyszłam z pomieszczenia. Wiedziałam, że teraz jest wszystko w rękach Merlina. 

***
Wypiłam paskudne eliksiry od Snape’a i położyłam się do łóżka. Na szczęście ktoś zostawił na mojej szafce nocnej kilka książek, więc mogłam zająć się lekturą. Wiedziałam, że dzisiaj nie zasnę, dlatego od razu zabrałam się za czytanie. Po długim czasie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałam i ujrzałam dwoje ludzi w średnim wieku. Za nimi wszedł Albus Dumbledore.
- Wiem, że może nie jest to najlepszy moment, ale twoi rodzice nie mogli się doczekać, aby cię zobaczyć – powiedział dyrektor i wskazał ręką na kobietę i mężczyznę. Spojrzałam na nich badawczo. Rzeczywiście wyglądali tak samo jak w moim śnie. Idealne małżeństwo.
- Córeczko, tak bardzo nie mogliśmy się doczekać tej chwili – powiedziała płaczliwym głosem kobieta i podeszła do mojego łóżka.
- Ale przecież… Wy nie żyjecie… - odparłam, zupełnie nie zastanawiając się nad sensem moich słów. Miałam mętlik w głowie, przecież moi rodzice umarli.
- To długa historia, jeśli będziemy mieć więcej czasu to wszystkiego się dowiesz. Nie chcemy cię teraz przemęczać – odpowiedział ciemnowłosy mężczyzna i również zbliżył się do mojego łóżka. Patrzyłam na nich z niedowierzaniem. To są moi biologiczni rodzice… Co ja mam zrobić? Skakać ze szczęścia? Nigdy ich nie znałam, więc nie mogłam za nimi tęsknić…
- Nie chcę teraz z nikim rozmawiać – oznajmiłam chłodno i z powrotem sięgnęłam po książkę.
- Ale… Hermiono, nie widzieliśmy cię tyle lat, kochamy cię… Chcemy z tobą nadrobić ten zaległy czas – wyszeptała kobieta i przytuliła się do męża, szukając wsparcia.
- Ja o was nic nie wiedziałam. Odkąd wiem o waszym istnieniu, w moim życiu rozpętało się istne piekło, więc darujcie sobie to ckliwe przedstawienie – warknęłam i zatrzasnęłam książkę. Widziałam zdezorientowanie na twarzach rodziców i Albusa, ale nic na to nie potrafiłam poradzić. Przez moje pochodzenie byłam skazana na cierpienie. Straciłam przyjaciół, musiałam bratać się z Voldemortem tylko po to, żeby chciał mnie później zabić. Kolejna bliska mi osoba umiera kilka pokoi dalej, a ja wciąż pluję sobie w brodę, że to wszystko mnie spotkało, a szczególnie odbiło się na moich przyjaciołach.
- Kochani, Hermiona jest zmęczona. Będziecie mieli jeszcze okazję, żeby porozmawiać – powiedział Dumbledore i zaczął wychodzić z mojego pokoju.
- Będziemy czekać, aż będziesz gotowa – wyszeptał mój ojciec i razem z matką wyszli. Westchnęłam ciężko i opadłam na poduszki. Nie tak sobie wyobrażałam pierwsze spotkanie z rodzicami… Tak naprawdę w ogóle go sobie nie wyobrażałam. To nie należało do najprzyjemniejszych. Wykończona emocjami usnęłam.
- Hermiono – usłyszałam głos i powoli otworzyłam powieki. Nade mną pochylał się dyrektor Hogwartu i miał zmartwioną minę.
- Co się stało, profesorze? – Natychmiast oprzytomniałam i spojrzałam na zegar wiszący nad drzwiami. Wskazywał godzinę siódmą rano, co oznaczało, że przespałam całą noc.
- Draco… - zaczął, a ja poczułam ogromną gulę rosnącą w gardle.
- Co z nim? Obudził się?!
- Pan Malfoy dzisiaj w nocy… - wstrzymałam oddech i domyślałam się, że wieści, które przyniósł mi Dumbledore, nie są dobre.

***

Kochani, wiem że zawiodłam na całej linii. Moje wytłumaczenie jest jedno - licencjat i specjalizacja. Wybaczcie, ale te sprawy niestety górują nad blogiem i nie byłam w stanie zmusić się do pisania, gdy wiedziałam, że z tyłu głowy siedzi mi praca, którą muszę napisać, żeby skończyć studia. Zdaję sobie sprawę, że długość rozdziału jest taka sama jak poprzednich, po tak długiej przerwie. Za to też przepraszam, ale ja po prostu nie potrafię pisać długich rozdziałów po dwadzieścia stron. Kiedyś próbowałam i po prostu całość na pierwszy rzut oka  była wymuszona. Wolę pisać krócej, ale treściwie niż długo, ale lać wodę. Proszę zrozumcie. Dziękuję mojej Becie za cierpliwość i za to, że mnie nie opuściła, bo nie wysyłałam jej nic do sprawdzenia przez długi czas :P PRZEPRASZAM! Obiecuję poprawę, licencjat już napisany, teraz tylko czekam na obronę :) Dziękuję za wszystkie Wasze komentarze pod poprzednim postem, czekam na dalsze opinie pod tym rozdziałem :) Pozdrawiam Was serdecznie i obiecuję, że na kolejny rozdział nie będziecie czekać tak długo jak na ten. Absolutnie nigdy nie zamierzam zawieszać bloga, dokończę tą historię i napiszę jeszcze jedną, daję Wam słowo :) Po prostu każdy w swoim życiu ma czas kiedy nie ma czasu na niektóre rzeczy, mam nadzieję, że rozumiecie :)


Buziaki! 



D.





20 kwietnia 2015

Rozdział XXIII

Bezradność. Sama nie wiedziałam, co się ze mną w tej chwili działo. Siedziałam na betonowej posadzce, plecami opierając się o wilgotne, pokryte grzybem ściany lochu. Dreszcze przechodziły przez moje ciało, a zimny pot spływał po plecach. Nie wiedziałam, jak długo znajdowałam się w podziemiach Riddle Manor, ani co się ze mną stanie. Ogarnęła mnie bezgraniczna rozpacz i bezradność. Czułam, jakby w moim ciele znajdowała się obca osoba bezustannie przypominająca mi o koszmarze, jaki wydarzył się na moich oczach. Promień zielonego zaklęcia, które Lord Voldemort posłał w stronę Rona, będzie światłem prześladującym mnie do końca życia. Będzie mi ono przypominać dzień, w którym zginął mój przyjaciel… Przyjaciel, który nie wybaczył mi przed swoją śmiercią. Zaczęłam nerwowo kołysać się w przód i w tył, próbując uspokoić obolałą duszę. Na próżno. Nie potrafiłam sobie wybaczyć tego, że Ron i ja nie byliśmy pogodzeni, nie zdążyliśmy normalnie porozmawiać, śmiać się… Nie zdążyliśmy być przez ten ostatni czas prawdziwymi przyjaciółmi. Ta cholerna bezradność trawiła mnie od środka, a narastający gniew i żal powodował, że miałam ochotę wstać i wymordować wszystkich Śmierciożerców, włącznie z ich przywódcą. Wiedziałam jednak, że nie mam tyle sił, aby podnieść się z tej brudnej posadzki, a co dopiero iść i stoczyć walkę z poplecznikami Voldemorta. Prychnęłam. Ile jeszcze będę musiała wycierpieć za błędy moich rodziców? W tej chwili czułam do nich ogromną nienawiść za to, że kiedykolwiek popierali tego potwora. Chciałabym im powiedzieć, jak wiele krzywdy wyrządziły mi ich decyzje z przeszłości, jednak wiedziałam, że jest to niemożliwe, bo prawdopodobnie ich nigdy nie spotkam. Spojrzałam przed siebie, obserwując zardzewiałe kraty oraz kapiącą wodę z sufitu, która echem odbijała się od podłogi. Każda kropla boleśnie przypominała mi o upływie czasu i o tym, jak bardzo beznadziejna była moja sytuacja. Naraziłam się Voldemortowi i jego sługusom, którzy tylko czekali na krwawy maraton. Nie wiedziałam, skąd w tych ludziach bierze się tyle nienawiści i rządzy mordu. Wiedziałam natomiast, że nie przepuszczą żadnej okazji, aby pokazać kto tutaj rządzi i jaka kara spotyka tych, którzy nie są posłuszni ich przywódcy. Wzdrygnęłam się.
- Wreszcie szmata wylądowała tam, gdzie jej miejsce – usłyszałam z oddali kobiecy głos. Zaczęłam się rozglądać, ale przez półmrok moja widoczność była ograniczona.
- Kim jesteś? – wyszeptałam. Obrazy śmierci Rona znów zaczęły pojawiać się przed moimi oczami i czułam narastającą panikę.
- Twoim koszmarem. – Histeryczny śmiech rozniósł się po lochach, a ja skuliłam się w sobie i schowałam głowę między kolana.
- To tylko iluzja, nikogo tutaj nie ma – mówiłam do siebie, próbując uspokoić oddech.
- Nikt ci nie pomoże – wyszeptał mi ktoś do ucha, a ja z piskiem odskoczyłam na sam koniec celi. Rozglądałam się nerwowo, ale nikogo nie zauważyłam. Zaczynam wariować…
- Odejdź, słyszysz?! Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęłam, powoli osuwając się po ścianie, zatykając rękoma uszy i zamykając oczy. Próbowałam odgonić myśli i głosy w mojej głowie.
- Dopóki żyjesz, nie zaznasz spokoju – gardłowy głos  rozsadzał moją czaszkę, a ten okropny śmiech sprawiał, że moje skronie zaczynały bardzo szybko pulsować. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale marzyłam o tym, aby to się skończyło. Po kilku minutach, które były dla mnie długimi godzinami, głosy zaczęły znikać i oddalać się. Powoli otworzyłam oczy i zaczęłam spokojnie oddychać. Domyślałam się, że Czarny Pan zaczyna swoją zemstę, a sam jej początek był dla mnie istnym koszmarem. Zmęczona atakiem na mój umysł, usnęłam.
- Hermiona – słyszałam męski głos, który mnie wołał. Nie wiedziałam, czy to sen, czy dzieje się to naprawdę, ale nie miałam ochoty otwierać oczu. Byłam pomiędzy jawą a snem i nie chciałam wychodzić z tego transu, który na swój sposób mnie uspokajał.
- Hermiona – ponownie ten głos. Nie reagowałam, chciałam odpocząć.
- Hermiona, do cholery! Obudź się! – Krzyk mężczyzny sprawił, że otworzyłam powieki i zaczęłam szukać źródła dźwięku. Po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegłam, sylwetkę chłopaka z blond włosami.
- Malfoy? – zapytałam i usłyszałam ciche prychnięcie.
- Nie, Harry Potter – wysyczał chłopak, a ja już byłam pewna, że rozmawiam z Draco.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem cię uratować, kretynko. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo naraziłaś się… Sama-Wiesz-Komu? – odpowiedział zniecierpliwiony chłopak.
- Nie powiesz, że nie zasłużył – powiedziałam wściekła i założyłam ręce na piersi.
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. – Obojętny ton Malfoya doprowadzał mnie do szału.
- W takim razie oświeć mnie. – Byłam na granicy wytrzymałości. Draco potrafił w sekundę wyprowadzić mnie z równowagi.
- Jak uważasz, ilu Śmierciożerców ma ochotę zabić swojego Pana? Połowa, jeśli nie więcej, ale nie robią tego. Wiesz dlaczego? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową. – Bo mają rozum, Lennox. Każdy z nich by dzisiaj nie żył, gdyby pozwolił sobie na takie wyskoki jak ty, włącznie ze mną. Nie potrafisz ukryć swoich emocji, ani nad nimi zapanować. Nie nadajesz się na podwójnego szpiega i dobrze o tym wiesz. Jesteś zbyt słaba.
- Nie jestem słaba – wyszeptałam.
- Twoja moc może i nie, ale twój charakter… Nie radzisz sobie, Lennox. Widać to na każdym kroku. Raz próbujesz zabić każdego, kto stoi na twojej drodze, a drugi raz pokazujesz, jak bardzo łagodna jesteś i jak boli cię ludzka krzywda. Moim zdaniem to masz jakieś rozdwojenie jaźni – stwierdził chłopak i uśmiechnął się wrednie.
- Może i masz rację, że sobie nie radzę. Powiedz mi, ilu w ostatnim czasie zginęło twoich przyjaciół, co?
- Żaden – odpowiedział zgodnie z prawdą Malfoy.
- Właśnie! Żaden! Ja straciłam trójkę przyjaciół, zostałam odizolowana od tych, którzy jeszcze żyją, no i dowiedziałam się, że Grangerowie to nie moi prawdziwi rodzice. Trochę dużo jak na kilka miesięcy, nie uważasz? – zapytałam z wyrzutem.
- Nie zwalaj winy na sytuację, to po prostu twój charakter nie radzi sobie z tym wszystkim – dodał Draco.
- Nie chcę już więcej z tobą dyskutować. Możesz mnie tu zostawić – powiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Lennox, podejdź tu – rozkazał chłopak, a ja spojrzałam na niego i prychnęłam.
- Wolę zostać tutaj i tak nie ma dla mnie ratunku – wyszeptałam.
- Na Merlina, Lennox! Podejdź tu natychmiast, nie mamy tyle czasu – wysyczał chłopak. Niechętnie podniosłam się z ziemi i powolnym krokiem doszłam do krat. Widziałam, jak Draco przewracał oczami, niecierpliwiąc się.
- Nie marudź. – Spojrzałam w jego stronę.
- Ufasz mi? – zapytał, intensywnie wpatrując się w moje oczy. Jego wzrok przeszywał mnie i paraliżował. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, więc dalej wpatrywałam się w jego stalowe tęczówki. – Lennox, pytałem, czy mi ufasz?
- T… Tak – cienki głos wydobył się z mojego gardła, aż sama byłam zaskoczona. Chłopak uśmiechnął się wrednie, ciesząc się, że wprawił mnie w zakłopotanie.
- I słusznie, w drogę – zadecydował i jednym machnięciem różdżki pozbył się dzielących nas krat.

***
- Lumos – wyszeptał Blaise, wyciągając swoją różdżkę. Przemierzał podziemne korytarze Riddle Manor w poszukiwaniu Pansy. Sam dokładnie nie wiedział, dlaczego zgodził się pomóc Draconowi. Nie lubił tej dziewczyny, wydawało mu się, że manipuluje jego przyjacielem w jakiś niewyjaśniony sposób. Wiedział, że jest zdolna do wszystkiego, aby w przyszłości uzyskać status pani Malfoy i to go niepokoiło. Smród panujący w lochach wdarł się do jego nozdrzy i brutalnie przerwał mu rozmyślania. Chłopak skrzywił się od panującego zapachu stęchlizny, rdzy i krwi, której ślady pozasychały na obskurnych ścianach. Bardzo dawno nie zapuszczał się w te rejony posiadłości. Uważał, że jest to miejsce, które może zmienić jego pozytywne nastawienie do świata, a tego nie chciał. W czasach wojny wolał zawsze być tym uśmiechniętym, wspierającym ludzi chłopakiem, który wszystko obróci w żart. Pomimo, że w środku zdawał sobie sprawę z powagi danej sytuacji, na zewnątrz wolał ją wyśmiać, aby rozluźnić nerwową atmosferę. Taki już po prostu był i nie planował się zmieniać.
- Gdzie jest ta cholerna cela? – wymruczał i stanął na rozdrożu. Jedna ścieżka prowadziła w prawo, druga w lewo, a ostatnia na wprost. Zatrzymał się i podrapał po głowie. Pięknie mnie urządziłeś Draco, nie ma co – pomyślał i znów zaczął zastanawiać się nad podjęciem decyzji. Po dłuższej chwili wybrał ścieżkę prowadzącą na wprost i po kilku minutach okazało się, że podążył właściwą drogą. Na końcu korytarza znajdowała się mała cela, w której siedziała skulona Pansy. Gdy usłyszała kroki, natychmiast podniosła głowę, bacznie obserwując, kto się zbliża.
- Kim jesteś? – zapytała hardo dziewczyna, nie mogąc dostrzec przybysza.
- Twój Dracuś, moja najsłodsza – zironizował chłopak i podszedł do krat, aby przyjrzeć się minie Parkinson. Twarz Pansy przybrała grymas niezadowolenia, gdy  jego słowa nie pokryły się z prawdą.
- Czego tutaj chcesz? – warknęła, podnosząc się z zakurzonej podłogi.
- Przyszedłem uratować twój od dawna nie myty tyłeczek, złotko – odpowiedział wesoło Zabini. Pansy zrobiła się purpurowa i prawdopodobnie, gdyby mogła, zapadłaby się w tym momencie pod ziemię. Blaise trafił w jej czuły punkt, doskonale wiedział, że brak codziennej toalety doprowadza ją do szału. Wolałaby tysiąc razy wycałować stopy samego Voldemorta, niż wylądować w celi bez prysznica.
- Skończ te głupie gadki, Blaise – wysyczała i zaczęła tupać nerwowo stopą o posadzkę.
- Zbieramy się, zanim ktoś tutaj zajrzy – zarządził Zabini i po chwili uwolnił dziewczynę z więzienia.
- A gdzie jest Dracuś?
- Ratuje inną damę z opresji. – Chłopak złapał Parkinson za rękę i zaczął kierować się drogą powrotną do punktu, z którego mogli się aportować.
- Tę sukę, Lennox?! – krzyknęła dziewczyna, przez co echo rozniosło się po lochach. Blaise odwrócił się w jej stronę, a jego mina wskazywała na ogromną wściekłość.
- Chcesz nas zabić, idiotko?! Próbuję nas stąd wydostać, więc z łaski swojej zamknij swoją rozwrzeszczaną buzię, bo nie wyjdziemy stąd żywi – warknął chłopak i znów pociągnął Pansy w stronę wyjścia. Usłyszał tylko ciche prychnięcie, ale na szczęście nie wypowiedziała już ani słowa. O dziwo, bezpiecznie przeszli przez korytarze Riddle Manor i znaleźli się na zewnątrz budynku. Zaczęli się kierować w stronę lasu, w którym znajdował się punkt aportacyjny. Gdy znaleźli się wśród drzew, chłopak był już pewny, że nic im dzisiaj nie przeszkodzi i bezpiecznie wrócą do Zakonu. Nie mógł się bardziej pomylić.
- Zaraz będziemy na miejscu – powiedział wesoło Blaise i dziarskim krokiem udał się w wyznaczone miejsce. Nagle zza drzew wyskoczył Evan Rosier.
- Kogo my tu mamy… - przebiegły uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, przyprawił chłopaka o ciarki. Wiedział, że spotkanie ze Śmierciożercą nie wróży nic dobrego.
- Odsuń się, Rosier. Nie chcę zrobić ci krzywdy – zagroził chłopak, zaciskając dłoń na drewnianym patyku. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i spojrzał z obłędem na Blaise’a.
- Za to ja chętnie zrobię wam krzywdę – Śmieciożerca pokazał rząd swoich żółtych zębów, po czym szybkim ruchem wyciągnął różdżkę ze swojej szaty. – Crucio!
- Uciekaj! – krzyknął Zabini do Pansy i odepchnął ją z linii zaklęcia. Dziewczyna uderzyła boleśnie o drzewo, jednak ominęła ją klątwa.
Sectumsempra!
- Drętwota!
- Crucio!
- Ascendio!
Pansy obserwowała zaciętą walkę mężczyzn, powoli dochodząc do siebie po uderzeniu. Nie wiedziała, jak pomóc Zabiniemu, ponieważ została pozbawiona różdżki przed wrzuceniem do lochów. Jedyne, co mogła robić, to biernie się przyglądać i liczyć na to, że chłopak sobie poradzi. Wiedziała, że Blaise nie chce rzucać niewybaczalnych zaklęć, za to Rosier używa tylko takich. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Ignis Intestina*! – pomarańczowe światło pomknęło w stronę Zabiniego. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jego gardła, przyprawiając Parkinson o dreszcze. Chłopak upadł na kolana i zaczął wyć z bólu. Dziewczyna szybko podbiegła do niego, mając nadzieję, że nie oberwał śmiertelnym zaklęciem.
- Blaise! Blaise! – krzyczała, gdy on upadał na ziemię. Grymas niewyobrażalnego bólu nie znikał z jego twarzy. Zabini zaczął się trząść, a po jego czole spływał zimny pot. Pansy wpadła w panikę. Zaczęła nerwowo się rozglądać i oceniać sytuację. Nie była w stanie ocenić, czym oberwał Blaise, ale na pewno potężną klątwą. Rosier stał kilka metrów od nich i śmiał się histerycznie, ciesząc się z bólu, jaki zadał swojemu przeciwnikowi. Dziewczyna musiała działać, zanim oboje zginą. Zauważyła, że obok leżącego chłopaka znajduje się jego różdżka, którą wypuścił po upadku. Pansy zwinnym ruchem zabrała patyk i intensywnie myślała nad zaklęciem, którego użyć. Nigdy nie była z tego dobra i bardzo żałowała, że na zajęciach w Hogwarcie nie przyłożyła się do tego przedmiotu. Nie miała czasu na długie rozmyślania, więc wybrała zaklęcie, która usłyszała przed chwilą podczas ich walki.
- Drętwota! – Czerwony promień światła poleciał w stronę rozbawionego Śmierciożercy i ugodził go prosto w pierś. Rosier upadł na trawę, tracąc przytomność.
- Blaise! Musimy uciekać! – krzyczała Parkinson, jednak z ust chłopaka wydobywały się tylko głośne jęki. Postanowiła zaciągnąć go do miejsca, z którego się aportują. Nie wiedziała, na jak długo unieszkodliwiła przeciwnika, dlatego zebrała w sobie wszystkie siły i dotarła do wyznaczonego punktu. Teraz musiała się zastanowić, dokąd mają się udać. Nie znała planów Zabiniego, nie wiedziała, gdzie chciał ją zabrać. Złapała go za rękę i intensywnie myślała nad wyobrażonym miejscem. Gdy Evan Rosier, odzyskując przytomność, usłyszał dźwięk teleportacji, wiedział, że poniósł klęskę i spotka go za to kara.
-  Kurwa – przeklął siarczyście mężczyzna, rozmasowując obolałą głowę. Teraz czeka go spotkanie ze swoim Panem, a tego obawiał się najbardziej.

***
Lennox nie odzywała się do mnie od momentu, w którym uwolniłem ją z celi. Wiedziałem, że była zawstydzona, a ja delektowałem się tym widokiem. Szliśmy ciemnymi korytarzami w stronę wyjścia z Riddle Manor. W drodze do Hermiony, udało mi się pozbyć Śmierciożerców pilnujących lochów, przez co nikt nie przeszkodził nam podczas powrotu.
- Dlaczego nikogo tutaj nie ma? – usłyszałem ciche pytanie dziewczyny i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Bo nikt nie miał ze mną najmniejszych szans – odpowiedziałem dumnie, dalej się uśmiechając. Wyobrażałem sobie, jak Hermiona przewraca oczami i kręci głową.
- Skromność to podstawa – ironizowała.
- Nie ma takiego słowa w moim słowniku – odparłem.
- Malfoy, niewiele szlachetnych słów znajduje się w twoim słowniku.
- Może dlatego, że nie jestem szlachetny, tylko zły do szpiku kości?
-  Albo udajesz złego do szpiku kości, a tak naprawdę chciałbyś być dobry i szlachetny?
- Tak jak mówiłem wcześniej - takie słowa dla mnie nie istnieją.
- To dlaczego jesteś podwójnym szpiegiem? – Zatrzymałem się po tym pytaniu i zacząłem intensywnie myśleć. Uderzyła w mój czuły punkt. Nigdy nie chciałem, żeby Voldemort zwyciężył, ale też nikt nigdy nie nauczył mnie dobra. Moja matka była jedyną osobą, dla której poświęciłem się i wstąpiłem do Zakonu. Wcześniej to ojciec kierował moim życiem i sam zadecydował o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana. Narcyza zawsze była temu przeciwna, jednak jej zdanie nie liczyło się w naszej rodzinie. Którejś nocy przyszła do mnie i opowiedziała o Zakonie. Wiedziałem, że nie chcę żyć w ciągłym strachu o życie swoje i matki, dlatego postanowiłem do nich dołączyć. Nie żałuję tej decyzji i gdybym miał ponownie wybierać, zrobiłbym tak samo. Dzięki temu Narcyza ma nadzieję na lepsze jutro, a ja jestem spokojniejszy o jej los. Stała się ona inną osobą i to właśnie przez Zakon zaczęła się uśmiechać, okazywać mi dobro i miłość, którą wcześniej bała się pokazać przy ojcu. Powoli uczę się tych wszystkich uczuć, ale jest to dla mnie nowość, która wymaga czasu i cierpliwości.
- Malfoy? Żyjesz? – usłyszałem głos Hermiony, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie twoja sprawa, Lennox – zakończyłem dyskusję. To nie czas i miejsce na takie rozmowy, a ja nie mogę się niczym rozpraszać. Ruszyłem szybko przed siebie. Według moich obliczeń za chwilę powinny pojawić się przed nami drzwi wyjściowe.
- Zostawcie mnie! – krzyk dziewczyny zakłócił ciszę panującą w lochach. Natychmiast wyciągnąłem różdżkę i pobiegłem w jej kierunku. Nie zauważyłem, że nie podążała za mną, odkąd skończyliśmy rozmawiać. Gdy dobiegłem na miejsce, byłem zaskoczony. Hermiona siedziała na podłodze i krzyczała o pomoc, jednak nikogo nie było obok niej.
- Hermiona? – Podszedłem do niej i złapałem za ramię. Miała zamknięte oczy i próbowała odgonić mnie rękoma. Złapałem ją ponownie i mocno potrząsnąłem. – Hermiona! Uspokój się! Nikogo tutaj nie ma, słyszysz mnie?!
- Ja… Ja go nie zabiłam! Ja… Ron! Nie! Proszę, zostawcie mnie! – krzyczała jeszcze głośniej, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić.
- Spokojnie. Jestem przy tobie i nikogo poza mną tutaj nie ma. – Przytuliłem mocno dziewczynę i głaskałem po plecach. Po dłuższej chwili jej oddech uspokoił się i spojrzała na mnie.
- Dziękuję, Draco – odparła, a ja uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy? – zapytałem, a ona pokiwała twierdząco głową. Nie chciałem wnikać w to, co przed chwilą się wydarzyło. Każdy z nas zmagał się ze swoimi problemami, a wojna to najgorszy okres dla młodego człowieka.
- Dokąd zmierzamy? – zapytała po chwili, gdy podnieśliśmy się z posadzki.
- Musimy dostać się do punktu aportacyjnego. Stamtąd przeniesiemy się do Zakonu – odpowiedziałem i ponownie ruszyłem w stronę naszego celu. Tym razem, co jakiś czas oglądałem się za siebie, sprawdzając, czy Hermiona idzie za mną. Przekroczyliśmy drzwi wyjściowe siedziby Śmierciożerców i udaliśmy się do  lasu.

- Dokąd to się wybieracie, gołąbeczki? – Igor Karkarow nonszalancko opierał się o drzewo, a w ręku obracał różdżkę. Oznaczało to tylko jedno – pojedynek na śmierć i życie.

* Ignis Intestina - klątwa wymyślona przeze mnie na potrzeby opowiadania. W jej wyniku ogień trawi wnętrzności ofiary, powoduje ogromne spustoszenia w organizmie i towarzyszy jej niewyobrażalny ból. 



***

Witajcie! Po długim czasie, wreszcie rozdział jest :) Przepraszam Was, że musicie tyle czekać, ale wena bywa kapryśna, a czasu często brakuje. Nie będę Wam teraz obiecywać, że np. za tydzień kolejny rozdział, bo tego niestety nie wiem. Czasem najdzie mnie i potrafię napisać cały rozdział w dwa dni, a czasem nie potrafię napisać zdania przez tydzień. Mam nadzieję, że zrozumiecie :) Czekam na opinie pod rozdziałem, jestem bardzo ciekawa, co sądzicie :) Dziękuję za każdy komentarz!  Jeśli macie jakiekolwiek pytania to zapraszam na ASK  :)

Dziękuję mojej Becie za szybkie sprawdzenie! :)

P.S. Co do osób, które pisały, że tekst opowiadania wyświetla im się na biało, to niestety nie umiem nic na to poradzić :( u mnie i na telefonie i na komputerze jest wszystko ok, u większości również. Nie znam przyczyny, mam nadzieję, że nie zniechęci Was to do mojej historii. W ustawieniach zaznaczyłam, żeby na telefonach była wersja mobilna, bez szablonu i to jedyna rzecz jaką na tę chwilę mogę wykonać. Przepraszam :(

Buziaki!



D.

3 kwietnia 2015

Sowa #3

Kochani! Na samym początku chciałam Wam życzyć złapania Zajączka Wielkanocnego oraz mokrego Dyngusa! :D   Nie wiem jak u Was, ale u mnie pada deszcz, śnieg i wiele innych nieciekawych rzeczy :P   Postanowiłam poprawić rozdział I i II ( z czasem będę dopracowywała resztę), kiedy je opublikuję dam Wam znać w "Informacje". Rozdziały są sprawdzane, przez moją cudowną Betę, która pomogła mi zrozumieć własne błędy, których wcześniej nie widziałam. Dziękuję Ci za to! :) Kolejny rozdział mam zaczęty, ale naprawdę niewiele napisałam, więc będziecie musieli jeszcze na niego trochę poczekać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Ściskam Was mocno i dziękuję za każdy komentarz! :*





D.

23 marca 2015

Rozdział XXII

Hermiona szła krok w krok za Voldemortem, pilnowana przez jego wiernych Śmierciożerców. Ciężkie, wojskowe buty mężczyzn wydawały nieprzyjazny dźwięk, zderzając się z zimną posadzką. Jej mina nie wyrażała kompletnie nic, chociaż domyślałem się, że w środku cała drżała. Nie sądziłem, że ta dziewczyna posunie się do zaatakowania Bellatrix. Co ją do tego skłoniło? Wszyscy doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z jej mocy, ale nigdy nie używała ich do takich celów. Gdy usłyszałem, że to ona stoi za tym atakiem, byłem w ogromnym szoku, chociaż jednocześnie zaimponowało mi to. Oznacza to, że nie porzuciła w tym miejscu swojego charakteru i gdy przyjdzie czas wojny, to wiem, że na pewno stanie u boku Dumbledore’a i pokona Voldemorta. Doszliśmy do sali, w której Lennox codziennie trenowała z Czarnym Panem. Stanąłem obok Blaise’a, który również wyglądał na niezadowolonego takim obrotem sprawy. U boku Riddle’a stanęło dwóch Śmierciożerców, którzy wcześniej eskortowali dziewczynę. Był to Evan Rosier i Igor Karkarow. Obaj z zadowoleniem obserwowali całą tę szopkę i tylko czekali na krwawy rozwój wydarzeń. Dla nich dzień bez jakiejkolwiek rzeźni był stracony. Przenikliwą ciszę przerwał donośny głos Voldemorta.
- Dobrze wiecie, w jakim celu zebraliśmy się tutaj. Za chwilę dołączy do nas nasz magomedyk, aby przekazać informację o stanie naszej drogiej przyjaciółki Bellatrix – wysyczał mężczyzna i zasiadł na czarno – srebrnym tronie. Po pięciu minutach do pomieszczenia wszedł Alfred. Starszy mężczyzna spojrzał ze smutkiem na Hermionę, po czym ukłonił się przed Czarnym Panem.
- Jakie masz dla mnie wieści, Alfredzie? – zapytał z wyższością Tom.
- Bellatrix… Ocknęła się… Jej stan… Tak naprawdę… - jąkał się mężczyzna, nerwowo wyginając palce.
- Nie mam całego dnia na twoją paplaninę. Do rzeczy. – Voldemort  podniósł głos, a jego postawa wskazywała na ogromne zniecierpliwienie.
- Do wiosny nie będzie mogła chodzić o własnych siłach… Jej nogi wymagają czasochłonnego leczenia eliksirami i zaklęciami… To cud, że w ogóle ich nie straciła… - wydusił z siebie Alfred i spuścił głowę.
- Możesz zostać, popatrzysz z nami na przedstawienie – uśmiechnął się przebiegle i spojrzał na Hermionę, która intensywnie wpatrywała się w podłogę. Alfred ukłonił się ponownie i stanął obok mnie i Blaise’a. Widać było, że obwinia się za to, co za chwilę się stanie.
- Hermiono, czy słyszałaś, co przed chwilą powiedział nasz magomedyk? – zapytał Czarny Pan.
- Słyszałam, Panie – wyszeptała dziewczyna i spojrzała w jego stronę.
- Rosier, wiesz, co masz robić – Voldemort wydał rozkaz, a Śmierciożerca pokłonił się i wyszedł z sali. Wszyscy rozglądali się nerwowo, nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Spojrzałem na Zabiniego, a on tylko wzruszył ramionami i dalej obserwował, co ma nastąpić za chwilę. Po pięciu minutach Evan wrócił, pchając przed sobą zakutego w kajdany Rona. Spojrzałem zdziwiony w tamtą stronę, a później na Hermionę. Widziałem w jej oczach strach, usta zakryła dłonią, tłumiąc jęk. Myślę, że doskonale zdawała sobie sprawę, co to oznacza.
- Wspaniale, cieszę się, że wszyscy jesteśmy w komplecie – wyszczerzył zęby Czarny Pan, a jego oczy niebezpiecznie błyszczały. Lennox zerkała to na rudzielca, to na Voldemorta. Widziałem, jak powoli rośnie w niej panika.
- Panie, co mamy z nim zrobić? – zapytał Karkarow, kłaniając się praktycznie do samej ziemi. Tchórzliwa szuja.  Pamiętam, opowiadaną przez ojca historię o tym, jak tamten został schwytany przez Moody’ego. Wyśpiewał praktycznie wszystkie nazwiska Śmierciożerców, przez co został później wypuszczony z Azkabanu. Teraz udawał posłusznego i wiernego, ale gdyby sytuacja miała się powtórzyć, to tak samo jak wcześniej wydałby każdego ze swoich „przyjaciół”. Teraz powrócił w łaski Voldemorta, ale ten traktował go gorzej niż karalucha. Igor natomiast cieszył się, że żyje i stoi u boku swojego pana. Nienawidziłem takich ludzi i był on pierwszą osobą na mojej liście, którą zabiję podczas wojny. Na samą myśl uśmiechnąłem się przebiegle
- Rozkuć go – wydał rozkaz Riddle, a Śmierciożerca sięgnął po klucz i rozkuł kajdany Weasley’a. Rudzielec rozmasował sobie nadgarstki i z niesmakiem spojrzał w stronę Hermiony.
- Hermiono, postanowiłem cię ukarać, ale nie dosłownie. Nie zrobię ci krzywdy, jednak wymagam od ciebie zabicia swojego przyjaciela – wysyczał Czarny Pan, uśmiechając się jadowicie. Dziewczyna zbladła i spojrzała z rozpaczą na Rona. Postawa chłopaka wyrażała czystą obojętność. Wyglądał, jakby był pogodzony ze swoim losem.
- Nie zrobię tego – powiedziała łamliwym głosem Lennox, a w jej oczach zalśniły łzy. Szczerze jej współczułem. Nie wyobrażam sobie, co bym zrobił, gdyby Voldemort kazał mi zabić Zabiniego.
- To nie jest prośba, tylko rozkaz! – krzyknął Riddle.
- Zrób to Hermiono, przecież wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy – powiedział zrezygnowanym głosem Weasley.
- Nie zrobię tego, rozumiesz?! Nie zabiję cię! Dopiero zginęli twoi bracia, ty musisz przeżyć! – krzyczała dziewczyna, a Ron spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.
- Kto… Kto zginął? – wyszeptał rudzielec.
- Fred i George… Ron tak mi przykro… - Lennox podbiegła do chłopaka i mocno go przytuliła, jednak on odepchnął ją i upadł na kolana. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jego płuc, można było usłyszeć, jak jego serce rozrywa się na małe kawałki. Nie lubię tego chłopaka, ale w tym momencie było mi go żal.
- Podnieść go. – Kolejny rozkaz padł z ust Voldemorta. Śmierciożercy złapali chłopaka za ręce, jednak on wyrywał im się, wciąż krzycząc i płacząc. Hermiona stała jak zaczarowana, jedyną oznaką życia były słone łzy płynące po jej policzkach. Miałem ochotę podejść i ją przytulić, ale wiedziałem, że to tylko pogorszyłoby i tak beznadziejną sytuację. 
- Zabij mnie! Nie chcę już żyć! Straciłem wszystko, rozumiesz?! – darł się Ron, a Riddle śmiał się i delektował całą sytuacją. Skrzywiłem się niezauważalnie na ten widok. Ten człowiek jedyną radość czerpał z ludzkiego cierpienia.
- Słyszysz przyjaciela, Hermiono, zabij go – powiedział wesoło Tom. Widziałem, że coś jest nie tak. Lennox, stała w miejscu powstrzymując narastający gniew. Zaciskała pięści i zamknęła oczy, jakby próbując powstrzymać swoją złość.
- Nie jestem cierpliwym człowiekiem, masz pięć minut na zabicie tego zdrajcy krwi – wysyczał Voldemort.
- NIE! – krzyknęła dziewczyna, a wraz z jej wrzaskiem ściany Riddle Manor zaczęły niebezpiecznie drgać. Zrobiło się zamieszanie, każdy rozglądał się, czy przypadkiem budynek się nie zawali. Hermiona spojrzała w stronę Voldemorta, a pomieszczenie przestało się trząść. Mężczyzna spojrzał na nią, widać było zdziwienie, które za chwilę zamieniło się w złość.
- Czy myślisz, że możesz sobie ze mną tak pogrywać?! To ja cię stworzyłem! To dzięki mnie masz tak ogromną moc! Zabij go, bo inaczej ja to zrobię! – wykrzyczał Lord.
- Nikogo dzisiaj nie zabiję – wysyczała Hermiona, zawzięcie patrząc na Toma. Podziwiałem jej opór, ale zdawałem sobie również sprawę, że na niewiele on się zda.
- Avada Kedavra! – Zaklęcie z ust Voldemorta padło tak szybko, że nikt nie zdążył zareagować. Ciało Rona upadło na zimną posadzkę. Cisza, jaka nastała po tym incydencie, sprawiła, że na mojej skórze pojawiły się ciarki. Spojrzałem w stronę dziewczyny, która była zbyt zszokowana, aby cokolwiek zrobić.
- Ron! Nie! – krzyknęła i podbiegła do ciała jej przyjaciela. – Ron… Obudź się… Błagam… Wybacz mi… Ron… Ron… Przepraszam cię… Kocham cię, Ron… Wróć do mnie, proszę… - Trzymała go kurczowo za koszulę swoimi małymi, trzęsącymi się dłońmi, zaklinając go, by się do niej odezwał. On nie odpowiadał. Dziewczyna dławiła się gorzkimi łzami, które spływały po jej spierzchniętych ustach. Przez jej postawę przebijało szaleństwo pomieszane ze złością i ogromnym smutkiem. Jej krzyki i błagania przecinały przeraźliwą ciszę, jaka zapadła w pomieszczeniu. Ron Weasley leżał nieruchomo i nic nie było w stanie tego cofnąć. Rude włosy kontrastowały z białą posadzką, a wyraz jego twarzy wskazywał na ogromną rozpacz przed śmiercią. Dołączył do swoich braci, oby Merlin miał ich w opiece. Na pewno trafili do lepszego miejsca niż tutaj, gdzie jest sam środek piekła. Ta scena długo zostanie w mojej pamięci i nic nie będzie w stanie jej wymazać. Po chwili usłyszeliśmy zimny śmiech Voldemorta, który rozniósł się echem po sali.
- Ty… Ty… Zabiję cię, słyszysz?! – krzyknęła dziewczyna i zaczęła iść w stronę Voldemorta. Rosier i Karkarow rzucili się w stronę Hermiony, ale ona jednym machnięciem ręki wysłała ich na sam koniec pomieszczenia, gdzie boleśnie zderzyli się ze ścianą.
- Myślisz, że się ciebie boję? – zaśmiał się Lord i spojrzał z politowaniem w stronę Lennox. Wiedziałem, że zaczyna robić się niebezpiecznie. Kątem oka zauważyłem, jak Blaise zaciska dłoń na swojej różdżce.
- Powinieneś – wysyczała i posłała w jego stronę ognistą kulę, którą wyczarowała. Zaskoczony Voldemort odskoczył na bok, w ostatniej chwili unikając zderzenia z płomieniami.
- Dość! Incarcerous! – Pętle wystrzeliły z różdżki Voldemorta i związały dziewczynę.
- Puszczaj mnie! – krzyczała i starała się wyrwać, jednak nic to nie dało.
- Zaprowadzić ją do lochów, jutro się nią zajmę osobiście – powiedział Voldemort i spojrzał na mnie oraz  Blaise’a. Natychmiast podeszliśmy do Lennox i podnieśliśmy ją z ziemi. Hermiona dalej krzyczała, ale już nie próbowała się wyrywać. Opuściliśmy Wielką Salę i udaliśmy się do podziemi Riddle Manor, tam zamknęliśmy ją w lochu.
- Co ty sobie wyobrażałaś, Lennox? – powiedziałem do niej, gdy już znajdowała się za kratami.
- Ciekawe, jak ty byś się zachował na moim miejscu – spojrzała na mnie ze złością i żalem, a ja nie wiedziałem, co jej odpowiedzieć. Prawdopodobnie zrobiłbym tak samo.
- Nie jest to teraz ważne, mamy mało czasu i musimy cię stąd wydostać – wyszeptał Blaise.
- Musimy skontaktować się ze Snape’em  – powiedziałem i spojrzałem na dziewczynę, która siedziała na posadzce, a jej wzrok wskazywał na to, że kompletnie nas nie słucha i znajduje się w innym świecie.
- Słyszysz nas, Lennox? Musimy cię stąd zabrać! – wysyczałem, a dziewczyna przeniosła leniwie wzrok na mnie i pokiwała głową na znak zgody. Wiedziałem, że nie ma sensu wdawać się z nią w dyskusje, tylko działać. Widać było po niej, że dzisiaj do niczego już się nie nada. Ruszyliśmy z Blaise’em przed siebie szybkim krokiem. Musieliśmy działać, zanim Hermionie stanie się krzywda.

***
- Gdzie ja jestem? – zapytała brązowowłosa kobieta, która powoli podniosła się z wygodnego łóżka. Znajdowała się w przytulnym pokoju, kremowy kolor ścian dodawał mu uroku, a palący się kominek przyjemnego ciepła. Rozejrzała się wokoło i zauważyła mężczyznę siedzącego na skórzanym, brązowym fotelu w samym rogu pomieszczenia. Kobieta zmrużyła oczy, ponieważ jedynym światłem były płomienie wydobywające się kominka i nie mogła dostrzec, kto znajduje się w tym miejscu. Dalej kręciło jej się w głowie i nie pamiętała wielu rzeczy, a cała sytuacja wydawała jej się dość dziwna.
- Dzień dobry, Amando – usłyszała męski głos i jeszcze raz spojrzała w stronę tajemniczego osobnika. Ten powoli podniósł się z fotela i zbliżył do jej łóżka. Był to przystojny mężczyzna o ciemnych włosach i tak samo ciemnych oczach, które wydawały jej się znajome. Tylko skąd je pamiętała?
- Dzień dobry. – Cichy głos wydobył się z jej ust. Cały czas była zdezorientowana i niewiele mogła sobie przypomnieć.
- Pamiętasz, kim jestem? – zapytał łagodnym tonem, a ona spojrzała na niego jeszcze raz i zaczęła drapać się po głowie. Mężczyzna zaśmiał się cicho, ponieważ ten gest pamiętał jeszcze z czasów szkolnych, gdy byli praktycznie nierozłączni. Po kilku minutach cierpliwego oczekiwania kobieta spojrzała na niego bystrym wzrokiem.
- Severus? – zapytała. Mężczyzna uśmiechnął się promiennie do Amandy i pokiwał głową na potwierdzenie jej słów.
 - Cieszę się, że mnie pamiętasz i wszystko wskazuje na to, że udało nam się przywrócić wam życie – odpowiedział Snape i usiadł koło niej na łóżku.
- Głowa mi pęka… Niewiele potrafię sobie przypomnieć, jakbym znajdowała się przez większość czasu w stanie całkowitego otępienia – westchnęła kobieta i oparła się o poduszki.
- Przez siedemnaście lat znajdowaliście się z Williamem w tak zwanym czyśćcu. Wasze dusze nie trafiły do nieba, ponieważ użyliście potężnej magii i oszukaliście samą śmierć. Jeśli mam być szczery, jestem pod ogromnym wrażeniem waszych umiejętności i ryzyka, jakie podjęliście. Udało nam się z Albusem rozwiązać twoją zagadkę i przeprowadziliśmy rytuał, który sprowadził wasze dusze do ciał – opowiedział czarnowłosy i obserwował, jak jego przyjaciółka powoli przyswaja każdą informację.
- W takim razie… Gdzie jest William? – zapytała po chwili, jakby przestraszona, że coś mogło pójść nie tak.
- Śpi w drugim pokoju. Musieliśmy was na chwilę rozdzielić, żeby podczas pobudki nie było jeszcze większego szoku niż do tej pory – uspokoił ją Severus.
- Gdzie teraz jesteśmy? – zadała kolejne pytanie pani Lennox.
- W siedzibie Zakonu Feniksa. Niestety Voldemort rośnie w siłę i musimy być przygotowani na najgorsze – powiedział smutno mężczyzna.
- Voldemort… Tak, powoli zaczynam wszystko kojarzyć… Ale zaraz, gdzie moja córka?! – wrzasnęła nagle Amanda, powodując, że Severus podskoczył na łóżku.
- Jest bezpieczna… Jednak do waszego spotkania na razie nie dojdzie – powiedział Snape, trzymając się za serce, które o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Ta kobieta zawsze miała temperament, który doprowadzał jego - spokojnego mężczyznę -  do stanów przedzawałowych. Musi przygotować dużo fiolek z eliksirem uspokajającym, tak na wszelki wypadek.
- Severusie, pozwól mi się zobaczyć z moim dzieckiem. Nie widziałam jej od tylu lat… - wyszeptała kobieta, patrząc błagającym wzrokiem na przyjaciela.
- Wybacz mi, Amando, musisz zaczekać i ani ja, ani ty nie mamy na to wpływu. Połóż się i odpocznij, twój organizm potrzebuje regeneracji. – Mężczyzna złapał Amandę za rękę i pogładził, próbując uspokoić swoją przyjaciółkę. Ona zrezygnowana westchnęła i odwróciła się do niego plecami, wygodnie układając się na łóżku. Severus wpatrywał się jeszcze chwilę w jej sylwetkę, po czym opuścił pomieszczenie, delikatnie zamykając drzwi. Był szczęśliwy, ponieważ odzyskał swoich przyjaciół.

***
Pędziliśmy z Blaise’em przez korytarze Riddle Manor, a zaklęcie kameleona pozwalało nam przemknąć niezauważonym. Musieliśmy jak najszybciej dostać się do siedziby Zakonu Feniksa i obmyślić plan uwolnienia Hermiony. Czas działał na naszą niekorzyść, Voldemort w każdej chwili mógł zauważyć naszą nieobecność. Przechodząc obok  Śmierciożerców, zdążyliśmy się dowiedzieć, że Czarny Pan odpoczywa w swoich komnatach i nie chce nikogo dzisiaj widzieć. Mieliśmy nadzieję, że nie zmieni zdania, w końcu Lennox nieźle go załatwiła tym popisem buntu. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie jej wybuchu. Przekroczyliśmy tylnym wyjściem mury posiadłości i udaliśmy się do najbliższego punktu, z którego mogliśmy się deportować. Po pięciu minutach szaleńczego biegu Blaise złapał mnie za ramię i teleportowaliśmy się wprost przed siedzibę Zakonu Feniksa.
- Szybko, musimy znaleźć Snape’a – wydyszał Zabini i pobiegł w stronę wejścia domu. Budynek z zewnątrz wyglądał obskurnie. Brudne ściany, potłuczone szyby i odpadający tynk nie wyglądał zapraszająco. Z pozoru opuszczone miejsce w środku tętniło życiem, dzięki Molly Weasley, która zadbała, by atmosfera w tym miejscu przypominała rodzinną i bezpieczną. Weszliśmy frontowymi drzwiami i znów biegiem udaliśmy się na drugie piętro, gdzie znajdował się gabinet Mistrza Eliksirów. Po dotarciu na miejsce, zapukałem do drzwi i czekałem na zaproszenie. Odpowiedziała mi głucha cisza, więc pociągnąłem za klamkę, która nie chciała drgnąć.
- Cholera! – zdenerwowałem się i kopnąłem w drzwi gabinetu, wyrażając swoją frustrację.
- Draco, może zanim postanowisz zniszczyć te drzwi, skonsultujesz się ze mną? – usłyszałem głos profesora i odczułem ogromną ulgę. Mężczyzna szedł korytarzem w naszą stronę, a jego postawa o dziwo wskazywała na zadowolenie, co zdarzało się bardzo rzadko.
- Profesorze, nie mamy czasu. Musimy porozmawiać – wyszeptał Blaise, jakby nie chcąc, aby ktokolwiek nas usłyszał. Snape spojrzał na nas podejrzliwe, po czym wyciągnął różdżkę i nieznanym mi zaklęciem otworzył drzwi do swojego królestwa. Wszedł pierwszy, uderzając mnie swoją szatą w twarz. Nie wiem, jak można chodzić w czymś, co zdradza twoją obecność przy każdym możliwym ruchu, jednak Snape nie przejmował się tym, bo powszechnie było wiadomo, że zakrada się niczym rasowy złodziej. Nie mam pojęcia, jak on to robił.
- Wchodzisz, czy będziesz tak stać w miejscu jak gumochłon? – warknął Blaise i skutecznie wyrwał mnie z moich rozmyślań. Szybkim krokiem przekroczyłem próg gabinetu i zamknąłem drzwi.
- Co was do mnie sprowadza? Wiecie, że opuszczenie Riddle Manor bez zgody Voldemorta może się dla was źle skończyć? – zapytał niby spokojnym głosem Severus, chociaż widać było przebijającą się złość w jego postawie. Mężczyzna usiadł wygodnie za swoim biurkiem i czekał na wyjaśnienia.
- Hermiona jest w tarapatach. Czarny Pan zabił Rona, więc ona postanowiła zabić jego… No i zrobił się bajzel, praktycznie uderzyła go śmiercionośną kulą ognia… Profesorze, żałuj, że tego nie widziałeś, naprawdę majstersztyk – powiedział Blaise i zaśmiał się, a ja uderzyłem ręką w czoło. Ten idiota opowiada o tym jak o dobrej komedii.
- Zamknij się już, Blaise. Profesorze, nie będę ci streszczał całej historii, bo nie ma to najmniejszego sensu. Musimy wydostać Lennox z Riddle Manor, bo jeśli nie, to prawdopodobnie stanie się coś złego – warknąłem i czekałem na reakcję Snape’a.
- Ile mamy czasu? – zapytał profesor, a ja spojrzałem na Blaise’a, który widać, że był zmieszany po swojej poprzedniej wypowiedzi.
- Mało… Hermiona siedzi w lochu, a jutro Voldemort ma się z nią rozprawić osobiście – odpowiedziałem.
- Rozumiem. Trzeba skontaktować się z Dumbledore’em i zacząć działać. – Severus podniósł się z fotela i zaczął krążyć po gabinecie, obmyślając plan. Nagle zatrzymał się i spojrzał na nas z przebiegłym uśmiechem na ustach.
- Plan jest taki… - zaczął Severus, a z każdym jego słowem zaczynałem zacierać ręce. Będzie się działo.
***
Witajcie Kochani po długiej przerwie! Niestety wena bywa kapryśna i sama się o tym przekonałam. Wolałam się nie zmuszać tylko cierpliwie poczekać, aż powróci :) I udało się! :) Wiem, że rozdział jest dość... przygnębiający, ale niestety musiał taki być. W kolejnym rozdziale zacznie się akcja uwolnienia Hermiony :D  Nie pytajcie mnie tylko kiedy będzie kolejny post, ponieważ sama nie wiem. Piszę pracę licencjacką, mam inne obowiązki i po prostu muszę to wszystko pogodzić. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i cierpliwie poczekacie na rozdział XXIII :) Dziękuję Wam za każdy komentarz, cieszę się, że moje opowiadanie zyskuje nowych czytelników :)  Dziękuję mojej Becie za szybkie sprawdzenie rozdziału, nie wiem co bym bez Ciebie zrobiła :) Ściskam Was mocno! ;*

EDIT : Jeżeli chcecie zadać mi jakieś pytanie to zapraszam : ASK



D.

27 lutego 2015

Rozdział XXI

Bellatrix Lestrange schodziła po schodach z ogromną gracją, cały czas nie odrywając wzroku od mojej sylwetki. Stałam jak zaczarowana przy wyjściu z lochów i czekałam, aż kobieta się do mnie zbliży. Po krótkiej chwili moja ciotka stanęła naprzeciwko i uśmiechnęła się jadowicie.
- Co u ciebie słychać, Hermiono? – zapytała, łapiąc delikatnie kosmyk moich włosów i zawijając go na swoim palcu. Ledwo powstrzymywałam drżenie ciała, ta sytuacja nie podobała mi się.
- Dlaczego nagle interesujesz się moją osobą, Bello? – wyprostowałam się i odsunęłam o krok od niej, pozbawiając  jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, który paraliżował moje ciało.
- Jestem twoją matką chrzestną, dlatego ciekawi mnie wszystko, co jest związane z tobą – odpowiedziała i znów uśmiechnęła się w sposób, w jaki tylko ona potrafiła.
- U mnie wszystko w porządku  – odpowiedziałam zdawkowo i powoli kierowałam się w stronę schodów, omijając Bellatrix.
- Dokąd się wybierasz? – zapytała, łapiąc mnie mocno za ramię.
- Do siebie, nie mam zamiaru całego dnia przesiedzieć w lochach – odpowiedziałam i spojrzałam na jej rękę, kurczowo trzymającą moje ramię. Byłam pewna, że ślady jej paznokci pozostaną na mojej skórze.
- Nie przypominam sobie, żebym pozwalała ci się oddalić. Nie skończyłyśmy rozmawiać – wysyczała.
- Nie przypominam sobie, żeby Lord kazał mi słuchać twoich rozkazów – powiedziałam i wyszarpnęłam rękę z jej mocnego uścisku. Nie będę jej pokazywać, jak bardzo przerażała mnie ta kobieta. Nie mogę ujawniać swoich słabości. Ona zrobi wszystko, żeby mnie zniszczyć, ale ja nigdy się nie poddam.
- Nie pozwalaj sobie, gówniaro. Jedno moje słowo, a Voldemort będzie jadł mi z ręki  – powiedziała z triumfem i dziwnym błyskiem w oczach.
- Myślisz, że Czarny Pan pozwoli mnie skrzywdzić? Swoją największą broń, jedyną nadzieję na wygraną? Nie wydaje mi się, ale próbuj szczęścia, ciociu – spojrzałam na nią z politowaniem. Nie poznawałam samej siebie, nigdy nie zwracałam się tak do nikogo. Nie wiem, czy to wpływ tego miejsca, czy po prostu moje rodowe cechy zaczynają się bardzo powoli ujawniać. Jedno jest pewne - byłam z siebie dumna, że potrafiłam się obronić samym słowem bez używania swoich mocy.
- To jeszcze nie koniec, zapamiętaj to sobie. Jeszcze nie pomściłam śmierci swojego męża, a zabicie tych dwóch bliźniaków to dopiero początek – wycedziła, a ja spojrzałam na nią z ogromnym zdziwieniem.
- Jakich bliźniaków? – zapytałam, chociaż domyślałam się odpowiedzi.
- Synów Artura i Molly Weasley. To była świetna zabawa, już dawno nie miałam okazji torturować w tak wyrafinowany sposób. Poprawiło to mój humor, ale nie na długo – przyglądała mi się przez moment, czekając na reakcję, po czym zaczęła się szaleńczo śmiać. Właśnie do mnie dotarło, że moi przyjaciele nie żyją. Zostali zabici przez Bellatrix.
- A wiesz, co jest z tego wszystkiego najlepsze? Szukali ciebie, więc to dzięki tobie miałam taką rozrywkę  – dodała, a jej śmiech odbijał się echem w lochach. Spojrzałam na nią z nienawiścią w oczach. Wiedziałam, że nie powinnam tego robić, ale emocje wzięły górę. Wyciągnęłam w jej kierunku rękę i mocno zacisnęłam pięść, koncentrując się na małej powierzchni, na jakiej się znajduje. Nagle ziemia zaczęła się trząść, pękając wokół miejsca, w którym stała Lestrange. Kobieta chwiała się niebezpiecznie i zdezorientowana rozglądała po całym pomieszczeniu. Rozluźniłam uścisk i wszystko wróciło do normy. Bellatrix stała na niewielkim kole, które oddzieliło się od reszty podłogi znajdującej się w lochach.
- Expelliarmus! – krzyknęłam, widząc, jak kobieta zaczyna wyciągać swoją różdżkę. Po sekundzie drewniany patyk znajdował się w mojej dłoni, a ja uśmiechnęłam się przebiegle.
- Co ty wyrabiasz? Masz mnie natychmiast uwolnić! – krzyczała, ale ja nic sobie z tego nie robiłam. Spojrzałam na dziurę wokół Bellatrix, tworzącą miniaturową fosę. Jednym ruchem ręki wypełniłam zagłębienie płomieniami ognia, które podnosiły się z każdą sekundą. Kobieta spojrzała na mnie przerażona, kompletnie nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić.
- Zginiesz, Bellatrix. Jeśli nie dzisiaj, to przyjdzie twój czas, w którym zapłacisz za krzywdę moich przyjaciół. Nie zadzieraj ze mną, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nie masz ze mną najmniejszych szans. Dzięki Voldemortowi jestem silniejsza, to on pokazał mi jak opanować moją moc. Sam Merlin ci nie pomoże, Bellatrix – wysyczałam, patrząc na przerażoną ciotkę, gdy języki ognia dopełzły do jej stóp. Ogromna satysfakcja ogarnęła moje ciało, jednak nie ukoiło to bólu po stracie przyjaciół.
- Zostaw mnie! Pożałujesz tego, rozumiesz?! Nikt nie ma prawa atakować Bellatrix Lestrange! – darła się kobieta. Później, jej groźby zostały zastąpione przeraźliwym krzykiem, który przerodził się w zwierzęce wycie ofiary błagającej o litość. Stałam tam i czekałam, aż ogień pochłonie jej diabelską duszę.
- Hermiona, co ty wyrabiasz?! – usłyszałam głos Zabiniego i w jednej chwili odwróciłam się w jego stronę.
- Zabiła ich! Zabiła moich przyjaciół! Rozumiesz?! Ona musi zginąć! – krzyczałam niczym opętana, patrząc zawzięcie na chłopaka, który spoglądał, jak płomienie powoli pożerają ciało Bellatrix.
- Aquamenti! – krzyknął Blaise, posyłając w stronę płomieni strumień wody. Nic to nie dało, ogień nie odpuścił. Moja moc okazała się zbyt wielka, żeby pozbyć się jej zwykłym zaklęciem. Przestraszony chłopak spojrzał na mnie, a ja nie byłam w stanie się ruszyć.
- Zrób coś! Nie możesz jej zabić, Hermiono! Nigdy sobie tego nie wybaczysz, słyszysz?! – Chłopak podbiegł do mnie i zaczął potrząsać mnie za ramiona. Spojrzałam mu prosto w oczy i zrozumiałam, że popełniłam błąd. Posłałam w stronę płonącej Bellatrix ogromną falę wody, która zatrzymała i ugasiła płomienie. Nagle nastała przeraźliwa cisza, przerywana naszymi głośnymi oddechami i syczeniem podłogi, która jeszcze przed chwilą cała płonęła. Lestrange leżała nieprzytomna, odgrodzona od nas przepaścią, którą wyczarowałam.
- Idziemy stąd – wyszeptałam, przerywając milczenie i zaczęłam kierować się w stronę schodów.
- A co z nią? – zapytał Blaise i wskazał palcem na ciało mojej ciotki.
- Nic. Zawołaj jakąś pomoc, czy coś. Złego diabli nie biorą – odpowiedziałam i zaczęłam wspinać się po schodach.
- Wiesz, że przez to będziesz miała kłopoty? – zapytał chłopak, a ja wzruszyłam ramionami. Bez słowa udaliśmy się do moich komnat, gdzie od razu po przybyciu nalaliśmy sobie po sporej szklance Ognistej. Miałam nadzieję, że alkohol ukoi dzisiaj moje nerwy.

***

To wszystko jest skomplikowane. Ostatnio na mojej głowie jest zbyt wiele rzeczy, które z dnia na dzień stają się sytuacjami bez wyjścia. Ślub z Lennox jest jedną z tych rzeczy. Nie wiem, jak to rozwiązać, i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby ją pocałować. Alkohol przysłonił mi rozsądne myślenie. Tylko… dlaczego do tej pory nie mogę o tym zapomnieć? Niech to szlag. Wstałem z kanapy i udałem się do lochów, w których zamknięta była Pansy. Gdy dotarłem do podziemi Riddle Manor, zauważyłem ogromne zbiegowisko Śmierciożerców. Stali wokół czegoś i zawzięcie dyskutowali. Na początku chciałem zignorować to całe zamieszanie, jednak ciekawość wzięła górę i podszedłem do grupki mężczyzn. Po środku leżało ciało Bellatrix. Miała ona w połowie spaloną sukienkę, a nogi były równie czarne, co materiał jej ubrania.
- Co tutaj się stało? – zapytałem, a wszystkie pary oczu zwróciły się w moją stronę.
- Ktoś ją zaatakował, nie wiemy jeszcze kto. Żyje, ale musimy  zaraz przenieść ją do skrzydła szpitalnego, jej nogi nie wyglądają najlepiej – odpowiedział jeden ze Śmierciożerców, po czym wyciągnął różdżkę i zaklęciem lewitującym przeniósł ciało kobiety, które znajdowało na ogromnym kole odciętym przepaścią od reszty podłogi.  Po chwili wszyscy oddalili się do lochów, a ja udałem się do celi Pansy. Przez całą drogę zastanawiałem się, kto mógł tak potraktować Bellatrix? Dziwne było to, że jest to ktoś silniejszy od niej, w końcu ciotka nie uchodziła za bezbronną kobietę. Nie było mi jej żal, to okrutna osoba, ale chętnie pogratulowałbym człowiekowi, który ją tak urządził. Po chwili stałem już pod celą Parkinson. Siedziała pod ścianą i wpatrywała się w podłogę. W porównaniu z Ronem, jej cela była obskurna, nie posiadała łóżka ani innych wygód, które miał rudzielec. Prychnąłem.
- Pansy, jak się czujesz? – zapytałem, a dziewczyna nieobecnym wzrokiem spojrzała na mnie.
- Draco! Dracusiu! Przyszedłeś po mnie wreszcie… Ja tutaj zwariuję, zabierz mnie ze sobą – powiedziała płaczliwym oraz pełnym nadziei głosem.
- Nie mogę, Pansy. Jesteś tutaj za karę. Co ci w ogóle przyszło do głowy, żeby zaatakować Lennox? – zapytałem. Jej głupota czasami mnie przerażała.
- Wiesz dobrze dlaczego. Nie chcę, żeby ta szmata wcinała się między ciebie a mnie. Nie pozwolę jej na ślub z tobą! – sapnęła dziewczyna i walnęła pięścią o ziemię na potwierdzenie mocy swoich słów.
- Do ślubu nie dojdzie, spokojnie. Ja na pewno coś wymyślę, nie mam zamiaru spędzić reszty życia z Hermioną, tylko z tobą – powiedziałem i podszedłem do krat, aby pogłaskać Pansy po policzku. Nie mogłem nic więcej zrobić, nawet wejść do jej celi. Dziewczyna odwzajemniła mój gest i spojrzała mi głęboko w oczy.
- Kocham cię, Draco – powiedziała, a ja poczułem słodki zapach i uśmiechnąłem się do niej.
- Ja ciebie też, Pansy – odpowiedziałem i pocałowałem ją w rękę, by po chwili opuścić pomieszczenie. Byłem zbyt zauroczony, by zauważyć, że coś jest nie tak. Gdyby nie ten zapach, dostrzegłbym błysk satysfakcji w oczach dziewczyny oraz jej przebiegły uśmiech.

***
Dumbledore i Severus Snape przemierzali cmentarz w poszukiwaniu grobu rodziny Lennox. Było to ciężkie wyzwanie, ponieważ od wielu lat grób nie był odwiedzany przez nikogo. Po godzinnych poszukiwaniach udało im się odnaleźć kamienną płytę porośniętą bluszczem. Po usunięciu rośliny widoczne były wygrawerowane w marmurze imiona Amandy i Williama Lennox.
- Wiesz, że czeka nas sporo pracy? – zapytał Albus swojego przyjaciela.
- Wszystko jest warte poświęcenia dla tych ludzi – odpowiedział Snape. Mężczyźni wzięli się do pracy, poświęcając trzy dni i trzy noce. Na efekt trzeba było czekać.

***
Siedziałam z Blaise’em już od kilku godzin, których nie zakłócał nawet najmniejszy dźwięk. Popijaliśmy alkohol, a ja powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Miałam dość swojego życia. Chciałam, żeby wojna skończyła się jak najszybciej. Chciałam rozpocząć nowe, spokojne życie bez ciągłych obaw o przyjaciół i rodzinę.
- Powiesz mi w końcu, co zrobiła Bellatrix? – zapytał nieśmiało chłopak i spojrzał na mnie.
- Zabiła Freda i George’a… Szli mnie szukać… Tylko tyle wiem… - powiedziałam i ponownie upiłam łyk whisky.  Zabini nic nie odpowiedział, tylko przybliżył się do mnie i mocno przytulił. Tego potrzebowałam. Wsparcie przyjaciela to coś niezastąpionego, niestety teraz mam ich coraz mniej, a wizja, że to wszystko dzieje się przeze mnie jest nie do zniesienia. Heroiczność dzieci państwa Weasley jest niewytłumaczalna. Jak ja będę mogła im spojrzeć w oczy, wiedząc, że ich synowie poświęcili swoje życie dla mnie? Sytuacja jest beznadziejna. Po chwili usłyszeliśmy energiczne pukanie do drzwi.
- Proszę – odpowiedziałam i w pokoju pojawił się Draco. Spojrzał na butelki po alkoholu, potem na nas i skrzywił się ostentacyjnie.
- Śmierdzi tu gorzej niż w Świńskim Łbie. Ogarnijcie się, zaraz ma przyjść tutaj Czarny Pan – powiedział chłopak. Wiedziałam, co to oznacza. On już wie, co zrobiłam. Zaklęciem posprzątałam bałagan w pokoju i czekałam z niecierpliwością, aż drzwi do komnat się otworzą. Po pięciu minutach usłyszałam kroki i szarpnięcie klamki. Najpierw wszedł Voldemort, a za nim kilku Śmierciożerców.
- Hermiono, czy to prawda, że zaatakowałaś Bellatrix? – zapytał Riddle i spojrzał na mnie swoimi czerwonymi ślepiami.
- Tak, to prawda – odwróciłam wzrok od podłogi i spojrzałam twardo w stronę Czarnego Pana. Kątem oka zauważyłam zaskoczenie, jakie malowało się na twarzy Dracona.
- W takim razie będziesz musiała ponieść konsekwencje swojego czynu. Idziemy do Wielkiej Sali – powiedział i wskazał mi ręką drzwi. Wstałam i udałam się za Śmierciożercami. Musiałam szybko wykombinować wyjście z tej beznadziejnej sytuacji.







 ***

Kochani! Dziękuję Wam bardzo za każdy komentarz pod rozdziałem i miniaturką :) Jestem mile zaskoczona, że podobał się Wam mój pomysł, na krótki list Hermiony :) Rozdział XXI przed Wami i czekam na opinie :) Poszukuję osoby, która wykonałaby szablon na zamówienie, jeśli znacie kogoś takiego to piszcie w komentarzach, bardzo mi na tym zależy :)

EDIT 02.03.2015: Rozdział betowała Samtonazwij :) Bardzo Ci dziękuję za pomoc i cieszę się, że możemy razem współpracować! :)

Buziaki!



D.