29 listopada 2014

Rozdział XI

Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna. Nie mogłam dojrzeć, jego twarzy z daleka, ponieważ sala praktyk była ogromna, a on znajdował się na samym jej końcu. Szedł powoli, nie śpiesząc się. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w stronę Voldemorta, który dalej bezczelnie uśmiechał się pod nosem, jednak jego uśmiech nie miał nic wspólnego z czymkolwiek pozytywnym. Po paru sekundach oczekiwania, które dla mnie były wiecznością przed nami stanął mąż Bellatrix, Rudolf Lestrange. Zastanawiałam się, co on tutaj robi i jakie to ma powiązanie z tym, co przed chwilą mówił Czarny Pan. Spojrzałam pytająco w jego stronę, ale on dalej wpatrywał się w nowoprzybyłego mężczyznę i nie odrywał od niego wzroku. Sama postanowiłam przyjrzeć się Rudolfowi. Był on dość tęgim mężczyzną z czarnymi włosami oraz niezwykle brązowymi oczami. Były one wręcz hipnotyzujące i mogę szczerze powiedzieć, że sam Lestrange był kompletnie nieatrakcyjny, ale jego oczy były czymś, co mogło zawrócić w głowie niejednej kobiecie. Zastanawiałam się, czy nie użył jakiś zaklęć, aby wyglądały w ten sposób, czy jest to zwykła rekompensata natury za inne niedoskonałości.
- Panie, wzywałeś mnie. – mężczyzna ukłonił się i czekał na rozkaz Riddle’a.
- Tak Rudolfie, jesteś nam dzisiaj potrzebny podczas treningu. – odpowiedział przebiegle Tom i spojrzał ukradkiem w moją stronę.
- Oczywiście Panie. – powiedział Lestrange, jednak był zaskoczony tak samo jak i ja.
- Hermiono, jesteś gotowa? – zapytał Lord.
- Gotowa na co? – zapytałam, chociaż powoli zaczynałam się domyślać jaką rolę ma spełnić tutaj śmierciożerca. Ofiara.
- Chciałbym, abyś zaprezentowała swoje umiejętności Rudolfowi. – odpowiedział, a jego oczy jeśli tylko mogły stały się jeszcze bardziej czerwone. Spojrzałam spanikowana w stronę męża Bellatrix, ale postanowiłam szybko działać. Voldemort nie powiedział, że mam mu zrobić krzywdę, tylko pokazać moje moce. Zamknęłam oczy i skupiłam się. Intensywnie wyobrażałam sobie ogień otaczający całą salę, ale w bezpiecznej odległości od nas. Otworzyłam oczy i machnęłam ręką. W jednej chwili, pomarańczowo żółte płomienie rozlały się po ścianach sali otaczając nas z każdej strony. Natychmiast zrobiło się gorąco, jednak starałam się utrzymać efekt jeszcze przez jakiś czas. Czarny Pan i Lestrange z osłupieniem wpatrywali się w to, co zrobiłam. Po minucie miałam dość, czułam się zmęczona i cofnęłam zaklęcie. Jedynym śladem po płomieniach, były czarno szare ściany.
- Imponujące. – rzekł Lord – Jednak nie o to mi chodziło. Chcę, aby Rudolf na własnej skórze przekonał się o twoich umiejętnościach. -  dokończył mężczyzna i spojrzał na mnie, czekając na reakcję.
- Po co mam to robić? Przecież ten człowiek nic mi nie zrobił, nie zamierzam go torturować. – odpowiedziałam rozłoszczona. Czy ten gad nie ma jakichkolwiek zahamowań? Czy, aż tak uwielbia patrzeć na cierpienie innych?
- Nie obchodzi mnie to, co zamierzasz bądź nie. To jest rozkaz. Z tego, co wiem ostatnio pokazałem ci, co oznacza nie słuchanie moich poleceń. Czy mam to powtórzyć, żebyś wreszcie zrozumiała? – odpowiedział jadowicie Riddle. Spojrzałam w stronę Rudolfa i był on ewidentnie przerażony. Niepotrzebnie dałam taki popis wcześniej, ale myślałam, że jakoś upiecze mi się i nie będę musiała znęcać się nad tym człowiekiem. Jak zwykle przeceniłam dobroć Voldemorta. Naiwna.
- W takim razie… Co mam robić? – zapytałam. Nie znam się na sposobach torturowania ludzi, po prostu jest to dla mnie nieetyczne. Chociaż prawdopodobnie gorzej czułabym się, znęcając się nad jakimś stworzeniem niż nad brudnym Śmierciożercom, który ma na sumieniu wiele istnień. Nie zmienia to jednak faktu, że jest mi to obce i zawsze starałam się stronić od zaklęć niewybaczalnych.
- Nie bądź zabawna Hermiono, nie chcemy go zabić, a to co przed chwilą nam pokazałaś mogłoby to zrobić. Nie powinniśmy igrać zanadto z siłami natury nieprawdaż? Może na początek mały Cruciatus, a potem zobaczymy, co dalej. – powiedział Czarny Pan i pokazał wymownie ręką w stronę Śmierciożercy. Spojrzałam na niego i przełknęłam głośno ślinę. Powoli zaczęłam wyciągać z kieszeni swoją różdżkę, chociaż ręce trzęsły mi się ze strachu.
- Crucio! – krzyknęłam, ale mężczyzna nie upadł. Zdziwiona patrzyłam jak z mojej różdżki wypływa niewielka mgiełka czerwonego światła i zaraz znika. Opuściłam ją i zdezorientowana spojrzałam w stronę Lorda.
- Rzucałaś kiedykolwiek zaklęcie niewybaczalne? – zapytał Voldemort.
- Nie.
- W takim razie musisz wiedzieć, że trzeba to czuć. Czuć w sobie nienawiść i skupić się na niej, wtedy zaklęcie będzie silniejsze. – odpowiedział.
- Ale ja nie czuję nienawiści do niego. – powiedziałam i wskazałam palcem na Rudolfa, który uśmiechnął się przebiegle, widocznie ciesząc się, że nie jestem w stanie go zaatakować.
- To on zabił twojego ojca. – powiedział spokojnie Riddle.
- Kłamiesz! – krzyknęłam i spojrzałam na oskarżonego mężczyznę. Stał dalej w tym samym miejscu, ale zaczął nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu. Wpatrywałam się dalej w niego i zauważyłam jak zaczął się pocić. To był znak. Voldemort nie kłamał, on naprawdę zabił mojego ojca. Nie zaprzeczał, co było równoznaczne z tym, że popełnił tą zbrodnię. W jednej chwili poczułam do niego tak silną nienawiść, jak nigdy dotąd.
- Crucio! – tym razem zaklęcie zadziałało i to zbyt dobrze. Potężny, czerwony strumień światła pognał w stronę Rudolfa i ugodził go w pierś. Mężczyzna upadł na ziemię i zaczął zwijać się z bólu. Na początku nie wydobył się z jego ust żaden dźwięk. Chciałam, żeby krzyczał. Chciałam, żeby błagał o litość, za to co zrobił mojemu ojcu i za to, że przez niego nigdy go nie poznałam. Poczułam jeszcze większy przypływ złości, a Śmierciożerca zaczął niebezpiecznie się trząść. Po chwili jego krzyk wypełniał całą salę, był w nim niewyobrażalny ból, który zamienił się w dziką desperację, wręcz zwierzęcą. Nie mogłam przerwać zaklęcia, chociaż resztki świadomości podpowiadały mi, że mogę go zabić. Nie zważałam na to. Po raz pierwszy mogłam pomścić moich rodziców, czekałam na ten moment wystarczająco długo, aby teraz odpuścić. Mężczyzna zaczął płytko oddychać, jakby brakowało mu tlenu, jego usta stały się sine i wyschnięte, od łapczywego starania się o tlen. Powoli przymykał powieki, a ja wiedziałam, że jego koniec jest bliski. Dalej nie przerwałam połączenia i wpatrywałam się z niego z ogromną satysfakcją.
- Expelliarmus! – usłyszałam zimny głos i moja różdżka powędrowała w ręce Lorda. Zdziwiona spojrzałam na niego, uspokajając oddech. Taka ilość złości w połączeniu z czarną magią również wpłynęła na moje samopoczucie.
- Mówiłem, że masz go nie zabijać Hermiono, a jeszcze chwila i biedaczek wyzionąłby ducha. – powiedział mężczyzna, z ewidentną dumą i rozbawieniem, co wywołało u mnie odruch wymiotny. Właśnie zdałam sobie sprawę, co mogłam zrobić. Spojrzałam w stronę Rudolfa, który leżał na posadzce nie dając oznak życia. Byłam zszokowana swoim zachowaniem, tym jak czarna magia może wpłynąć na mnie i jak bardzo żądza zemsty potrafi pochłonąć człowieka.
- Ja… ja przepraszam, nie wiem co mi się stało. – zaczęłam szeptać, rozglądając się w około i szukając gdzieś usprawiedliwienia, na moje zachowanie.
- Nie musisz przepraszać. Spisałaś się doskonale! – zawołał Lord i zaczął kiwać głową z uznaniem – Jeszcze trochę poćwiczymy, a będziesz idealnym pomocnikiem podczas wojny.
- Czy on się obudzi? – wskazałam palcem na Lestrange’a, który nadal nie poruszał się.
- Tak. Zwyczajnie zemdlał, zaraz kogoś przyśle, żeby się nim zajął. Możesz wracać do siebie, odpocznij.  Za drzwiami czeka Draco.– powiedział  Czarny Pan i oddelegował mnie do drzwi. Gdy tylko wyszłam z pomieszczenia ujrzałam Malfoya. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, ale od razu rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam płakać. Potrzebowałam wsparcia, a on był jedyną osobą, którą znałam i która była pod ręką. Emocje powoli schodziły ze mnie, dając mi ogromną ulgę. Chłopak o dziwo nie odtrącił mnie, tylko przytulił i grzecznie czekał, aż skończę płakać. Po paru minutach uspokoiłam się i oderwałam od niego.
- Przepraszam, ja wiem, że mnie nie znosisz i się mną brzydzisz, ale po prostu musiałam… nie mam na to siły… - mówiłam bez sensu, ale chciałam mu jakoś to wytłumaczyć. Było mi głupio, że się tak zachowałam, ale jak sama zauważyłam po prostu dzisiaj nie panuję nad swoimi odruchami.
- Nie ma o czym gadać Lennox, tylko nie wspominaj o tym nikomu. – powiedział złośliwie chłopak, chociaż w jego oczach widziałam rozbawienie całą tą sytuacją.
- Spokojnie, przecież nie chcemy sobie popsuć reputacji, prawda? – zapytałam ironicznie, po czym wybuchnęłam śmiechem. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, ale też zaczął się śmiać. Chyba po raz pierwszy w życiu, śmiałam się z Draconem Malfoyem. Dzisiejszy dzień zdecydowanie ujawnił elementy mojego charakteru, które były zakorzenione, gdzieś głęboko w środku mnie. Sama nie wiem, czy mam się tego bać, czy się z tego cieszyć. Czas pokaże.

***

No cóż. Jestem beznadziejna. Nie umiem dotrzymywać wcześniej złożonych obietnic. Naprawdę, chciałam czekać z dodaniem rozdziału, ale gdy tylko coś skończę od razu mam ochotę się tym z Wami podzielić. No i jest, połowa która miała być w poprzednim rozdziale i druga połowa, którą dokończyłam dzisiaj. Dalej jest ta sama sytuacja, mnóstwo wyświetleń, zero komentarzy od nowych osób. Chyba już nic nie jestem w stanie na to poradzić. Dedykuję ten rozdział wszystkim, którzy komentują moje rozdziały, jestem im za to ogromnie wdzięczna tylko tak naprawdę ze względu na Was dodaje nowe rozdziały. Nie chcę, żebyście byli pokrzywdzeni za zachowanie innych. Wenę mam ogromną i już mam pomysł na kolejny rozdział, także możecie się go spodziewać niebawem. Pozdrawiam!

D.



26 listopada 2014

Rozdział X

Po wczorajszych wydarzeniach sen przyszedł do mnie bardzo szybko. Zdziwiłam się, że mogę zasnąć w miejscu, którego szczerze nienawidzę i potwornie się boję, ale jednak zmęczenie wygrało. Obudziło mnie ciche pukanie do drzwi, które z każdą minutą stawało się coraz ostrzejsze. Niechętnie wstałam i podeszłam do nich, aby otworzyć intruzowi. Na moje nieszczęście, stał w nich Malfoy.
- No nareszcie, śpiąca królewno. – powiedział chłopak na przywitanie i dziarskim krokiem wszedł do mojego pokoju.
- Czego chcesz Malfoy o tak nieludzkiej porze? – zapytałam zaspanym głosem, leniwie patrząc na zegar wskazujący szóstą rano.
- Lord przełożył śniadanie na godzinę ósmą, więc wolałem obudzić cię wcześniej. – odpowiedział obojętnie.
- Przecież to za dwie godziny! Mogłam jeszcze spokojnie spać! – powiedziałam do niego ze złością i zazgrzytałam zębami. Czy on nigdy nie przestanie robić mi na złość?
- Dla ciebie to tylko dwie godziny, nie widziałaś chyba swojego odbicia w lustrze. – wskazał palcem w moją stronę i popatrzył na mnie od góry do dołu z ogromnym niesmakiem. Pomimo tego, że wiedziałam jak bardzo chce on mnie wkurzyć od razu poszłam do łazienki i trzasnęłam drzwiami. Skierowałam się w stronę lustra i warknęłam. Jak zwykle ten dupek mnie oszukuje, a ja biorę sobie jego uwagi do serca. Głupia. Skoro już byłam w toalecie, postanowiłam wziąć gorącą kąpiel w pięknej i ogromnej złotej wannie. Ogólny wystrój tego pomieszczenia, aż raził przepychem. Wszystkie detale były zrobione ze złota. Kurki przy umywalce i wannie były w kształcie węża, a ich oczy wysadzane były szmaragdami.  Jednak najpiękniejsza była rama lustra. Złota, z przeróżnymi kamieniami szlachetnymi układającymi się w małe godła domu Salazara. Voldemort wiedział, jak pokazać innym, że ma władze i pieniądze. Po tych przemyśleniach wyszłam z wanny  i szybko się wysuszyłam. Po skończonej toalecie wyszłam gotowa z pomieszczenia. Draco siedział na kanapie i czytał jakąś książkę. Spojrzałam na zegar, który wskazywał godzinę siódmą. Stałam tak po środku pokoju i za bardzo nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Chłopak nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem, ciągle był zaczytany w lekturze. Chrząknęłam. Malfoy powoli oderwał głowę od książki i spojrzał na mnie z cwanym uśmiechem.
- Widzę, że zrobiłaś co mogłaś. No trudno. – westchnął i podniósł się z kanapy. Zacisnęłam pięści ze złości, niesamowite jak ten ślizgon potrafi mnie momentalnie wyprowadzić z równowagi.
- Daruj sobie te komentarze, idziemy? – zapytałam. Wolałam przemilczeć tą bezsensowną zaczepkę, nie byłam w nastroju, aby od samego rana się kłócić.
- Tak, idź za mną. – powiedział lekko zdziwiony chłopak, widocznie liczył na kolejną wymianę zdań, w której mógłby mi naubliżać. Tym razem udaliśmy się schodami na górę, a nie tak jak poprzednio na dół. Szliśmy korytarzem, który był pokryty zieloną tapetą z elementami srebra. Na ścianach wisiały obrazy dumnych czarodziei, którzy z wyższością spoglądali w naszą stronę. Prawdopodobnie byli to przodkowie Czarnego Pana. Największy obraz przedstawiał samego Salazara Slytherina, przy którym się zatrzymałam. Mężczyzna siedział dumnie na fotelu, trzymając w rękach swoją różdżkę. Siwa broda sięgała mu prawie do kolan, a jego bladoszare oczy wpatrzone były w jeden punkt, jakby przerażone tym co miałoby się za chwile stać. To był jedyny obraz, który się nie poruszał i bardzo zastanawiało mnie jaki jest tego powód.
- Nie gap się tak na ten obraz Lennox, nie mamy całego dnia. – warknął Draco i złapał mnie za ramię ciągnąc w stronę jadalni.
- Dlaczego on się nie rusza? – zapytałam.
- A co ciebie to interesuje, co? – odpyskował chłopak.
- Jestem po prostu ciekawa, czemu wszystkie obrazy poruszają się, a najważniejszy przodek Voldemorta jak zaczarowany patrzy w jeden punkt. – odpowiedziałam mu. Malfoy rozejrzał się po korytarzu, jakby sprawdzając czy nikt nas nie śledzi i nie podsłuchuje. Wykonał szybki ruch różdżką, wskazujący na to, że rzucił na nas zaklęcie Muffliato.
- Krąży plotka, że Czarny Pan nie mógł dogadać się z Salazarem. Jego obraz bardzo często potępiał jego wybory, a wręcz zakłócał spokój w Riddle Manor. W końcu, Voldemort postanowił rzucić nieznane mi zaklęcie na portret Slytherina, które spowodowało, że obraz zastygł w bezruchu. Od tamtej pory minęło sporo lat i nikt nigdy nie poruszał tego tematu z Lordem, bo wiązało się to z dotkliwym Cruciatusem. Widocznie jego przodek, był dla niego niewygodny i przeszkadzał mu w dojściu do władzy. – zakończył chłopak.
- Myślisz, że to prawda?  Ta plotka? – zapytałam.
- Coś musi w tym być, skoro najważniejszy przodek Voldemorta, z którego powinien być dumny, nie porusza się w odróżnieniu od innych. – odpowiedział.
- A może to zwykły portret? – ponownie zadałam pytanie. Chłopak roześmiał się i spojrzał na mnie z pobłażaniem.
- Uważasz, że Salazar Slytherin pozwoliłby się namalować zwykłemu mugolakowi? Nie bądź śmieszna, nie ma takiej opcji. – powiedział chłopak.
-  Nieważne. Możemy iść?
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – odpowiedział z ironią i puścił mnie przodem. Po chwili doszliśmy do drzwi jadalni, które otworzyły się przed nami. Za suto zastawionym stołem siedział na honorowym miejscu Czarny Pan, zaraz obok niego po prawej stronie Bellatrix Lestrange, a po lewej  Lucjusz i Narcyza Malfoyowie. Zdziwiłam się, że tak mało osób przebywa w Riddle Manor. Draco poprowadził mnie w stronę stołu i wskazał miejsce obok mojej chrzestnej. Sam usiadł naprzeciwko, tuż obok swojej matki.
- Witajcie, moi drodzy  – rzekł Lord i spojrzał swoimi czerwonymi ślepiami na mnie. – Hermiono, pamiętaj, że po śniadaniu odbędą się nasze wspólne lekcje. A teraz życzę wszystkim smacznego. – zakończył lakoniczną wypowiedź mężczyzna i zabrał się za konsumpcję jedzenia. Przede mną na talerzu leżały tosty, a ja z nerwów nie byłam w stanie nic tknąć. Poskubałam trochę jajecznicy i popiłam kawą. Gdy wszyscy skończyli posiłek, Riddle wstał i kazał mi iść z nim do drugiego pomieszczenia, którym okazała się ogromna, pusta sala.
- To jest moja sala praktyk – powiedział Voldemort – Tutaj  codziennie ćwiczę swoje umiejętności, a od dzisiaj będziesz mi towarzyszyć.
- Co mam robić? – zapytałam. Twarz mężczyzny przyozdobił szatański uśmiech, a oczy niebezpiecznie zalśniły. Wiedziałam, że nie wróży to nic dobrego.

***
Tak naprawdę, nie powinnam dodawać tego rozdziału, ale i tak jest on skrócony. Na ciekawszą część będziecie musieli poczekać. Jestem strasznie zawiedziona, ogromna ( jak na mój blog) ilość wyświetleń, a komentarzy niewiele. Chciałabym poznać Wasze opinie, czy to co robię ma sens i interesuje nie tylko kilka osób ( którym ogromnie dziękuję za opinie :* ) Nie jestem konsekwentna, miało być 10 komentarzy pod tamtym rozdziałem ( bez moich) , a nie doczekałam się tego. Dlatego, podtrzymuje to postanowienie pod tym postem i tym razem się nie złamię i nie opublikuję nic wcześniej. Mam nadzieję, że mój apel dotrze do was, w końcu co chwila ktoś tutaj zagląda, więc niech pozostawi ślad po sobie. Pozdrawiam.

D.




23 listopada 2014

Rozdział IX

Droga do sali, w której miałam spotkać się z Voldemortem była kręta i długa. Pochodnie na ścianach oświetlały posągi i obrazy, które szeptały w moją stronę niezrozumiałe zdania. Podczas drogi dało odczuć się ogromną wilgoć w powietrzu i zapach stęchlizny, jakbym znajdowała się w lochach, w których wymordowano i torturowano tysiące ludzi. Zapewne niewiele się pomyliłam. Ręka na moim ramieniu należała do Bellatrix Lestrange, która co chwilę wybuchała szaleńczym śmiechem, jakby wyobrażając sobie, jaki los zgotowany jest dla mnie za drzwiami, do których doszłyśmy. Kobieta mocnym ruchem wepchnęła mnie do pomieszczenia i sama udała się w stronę tronu, należącego do Czarnego Pana. Rozejrzałam się po sali, znajdowali się w niej Śmierciożercy w maskach zasłaniających twarz, tak abym przypadkiem nie odgadła ich tożsamości. W duchu modliłam się, aby na tym spotkaniu znajdował się Snape i Malfoy, dodałoby mi to chociaż odrobinę otuchy. Skierowałam się na sam środek półokręgu, stając przodem do Lorda Voldemorta. Mężczyzna przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby nad czymś intensywnie się zastanawiał. Na szczęście, nie mógł poznać moich myśli, Snape i Dumbledore uczyli mnie od początku oklumencji i przyznam nieskromnie, że opanowałam ją do perfekcji.
- Witam cię Hermiono. – wysyczał Voldemort i spojrzał na mnie swoimi czerwonymi ślepiami. Jego spojrzenie wywoływało ciarki na moim ciele, więc szybko przerwałam kontakt wzrokowy.
- Witam. – odpowiedziałam lakonicznie. Nie widziałam sensu wdawania się z nim w głębszą dyskusję, domyślałam się, że i tak nie mam szans na negocjacje.
- Bardzo się cieszę, że po tylu latach wróciłaś do swojego prawdziwego domu. – powiedział pełnym dumy głosem Riddle.
- Powrót, raczej kojarzy mi się z dobrowolnym przyjściem w dane miejsce, uprowadzenie byłoby idealnym stwierdzeniem do sytuacji w jakiej się znalazłam. – odpowiedziałam mu. Wiedziałam, że mogę sobie pozwolić na nieco więcej niż inni, w końcu to dzięki mnie ma zamiar wygrać wojnę, więc nie ma szans, żeby mnie zabił. Mężczyzna spojrzał na mnie ze złością, a wąż siedzący przy jego nodze, zaczął niebezpiecznie syczeć.
- No proszę widzę, że charakter odziedziczyłaś po swojej matce. – powiedział spokojnie.
- Możliwe, jednak nigdy tego się nie dowiem, bo jej nie poznałam. Dzięki tobie. – wysyczałam i zacisnęłam pięści. Jeszcze jakiś czas temu, w tej sali rozpętałoby się piekło, ale dzięki lekcjom zdążyłam się w porę opanować.
- Moje drogie dziecko, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z kim rozmawiasz. – powiedział już powoli wyprowadzony z równowagi Lord.
- Oczywiście, że wiem. Rozmawiam z mordercą moich biologicznych rodziców. – odpowiedziałam.
- Dość tego! Crucio! – krzyknął Lord i wycelował różdżką w moją stronę. Kolejna fala bólu, wypełniła moje ciało. Niestety, była ona o wiele silniejsza od zaklęcia Bellatrix, przez co po chwili niewyobrażalnego cierpienia, po prostu zemdlałam. Obudził mnie prysznic z zimnej wody, płynącej z różdżki Riddla.
- Ze mną się nie zadziera Hermiono, jeśli nie chcesz, aby twoi przyjaciele skończyli tak, jak twoi rodzice dobrze ci radzę, abyśmy zaczęli współpracować. – powiedział sucho Voldemort i przyglądał się jak powoli wstaję i dochodzę do siebie po zaklęciu.
- Czego chcesz? – wysapałam ostatkiem sił.
- Chcę, abyś była mi posłuszna, abyś wykonywała moje polecenia i wykorzystała swoje niezwykłe moce podczas wojny, która zbliża się wielkimi krokami. – odpowiedział mężczyzna.
- A co ja będę z tego miała? – zapytałam.
- Obiecam, że nie skrzywdzę osób tobie bliskich, oczywiście oprócz Pottera. – powiedział Lord i spojrzał na mnie zniecierpliwionym wzrokiem, czekając na odpowiedź.
- Czyli nie zabijesz Ginny, Rona i moich przybranych rodziców?
- Obiecuję, że nie stanie im się krzywda. – powiedział Lord z cwanym uśmiechem, a ja w tym momencie zdałam sobie sprawę, że mnie oszukuje. On, wielki czarodziej, potomek Salazara nie dotrzymuje obietnic i na pewno nikogo nie oszczędzi na drodze do swojego zwycięstwa. Wiedziałam też, że sama muszę grać, tak jak powiedział Dumbledore. Mam mu obiecać całkowite posłuszeństwo, aby później pokonać go w wojnie. Moja odpowiedź jest oczywista.
- Zgadzam się. – odpowiedziałam, a usta Czarnego Pana wygięły się w okrutnym uśmiechu. Skinął on głową i zaczął klaskać. Po chwili po całej sali rozbrzmiewały brawa, jakbym co najmniej wykonała niesamowity występ w cyrku. Zniesmaczona rozejrzałam się po twarzach innych Śmierciożerców i dostrzegłam blond czuprynę należącą do Draco. Ucieszyłam się, że nie jestem tutaj sama i, że każde słowo wypowiedziane dzisiaj zostanie powtórzone Dyrektorowi Hogwartu.
- Słuszna decyzja, panno Lennox. Od jutra zaczniemy ćwiczyć, chcę abyś udowodniła mi, że warto z tobą współpracować. – powiedział jadowicie Riddle – Draco! Tobie powierzam zadanie, masz dopilnować, aby nasza nowa członkini była w pełni zadowolona z pobytu. Wiem, że razem chodzicie do Hogwartu i się znacie, więc to ułatwi wiele spraw.
- Nie potrzebuję nikogo, kto ma mi uprzyjemniać pobyt tutaj. – odpowiedziałam ze złością.
- Och, źle się wyraziłem. Draco ma pilnować, żeby nie przyszło ci do głowy uciekanie stąd, ani jakiekolwiek próby buntu. – odpowiedział z przebiegłym uśmiechem Voldemort. – Draco?
- Tak panie? – chłopak wystąpił z szeregu i ukłonił się w stronę mężczyzny.
- Odprowadź ją do komnat i dopilnuj, aby jutro stawiła się na śniadaniu o godzinie dziewiątej. – powiedział Marvolo i wyszedł z pomieszczenia.
- Idziemy, Lennox. – powiedział chłopak i tak samo jak jego ciotka, złapał mnie za ramię i wyprowadził z sali. Szliśmy w milczeniu, przez te paskudne korytarze, a ja rozmyślałam nad swoim marnym losem. Zamknięta w twierdzy Voldemorta, z Malfoyem w roli opiekuna oraz strachem przed kolejnym dniem. Cudownie. Dotarliśmy do mojej komnaty i ku mojemu zaskoczeniu chłopak wszedł do niej za mną.
- Po co tutaj wchodzisz?  - zapytałam.
- Zapomniałaś? Mam ciebie pilnować, a to oznacza, że będziemy spędzać ze sobą więcej czasu, czy ci się to podoba, czy nie. – odpowiedział chłopak, z tym swoim cynicznym uśmiechem.
- Czyli będziesz tu siedział dzień i noc? – zapytałam zrezygnowana.
- Noc? Lennox, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. – powiedział chłopak i zaśmiał się, ale w sposób okropnie sztuczny.
- To może wyjaśnisz mi tą sytuację? – zapytałam wściekła przez jego insynuacje, od których moje policzki prawdopodobnie przybrały barwę dojrzałego pomidora. Co on sobie wyobraża? Zadufany w sobie dupek.
- Będę cię pilnował przede wszystkim w dzień. Na noc wracam do swojej komnaty, która znajduje się zaraz obok twojej. – odpowiedział znudzony.
- Zaraz, zaraz. To jest mój  prywatny pokój, a tym masz w nim przebywać, tak jakbyś był u siebie?!
- Lennox to, że tutaj jesteś nie znaczy, że zasłużyłaś na jakąkolwiek prywatność. Lord nie jest głupi, myślisz, że od razu ci zaufa i da wolną rękę? Serio, jesteś taka naiwna? Jesteś pod stałym nadzorem i ciesz się, że to jestem ja, a nie inny Śmierciożerca, który ma na ciebie ochotę. – powiedział z  ironią ślizgon.
- Chyba żartujesz, uważasz, że Voldemort pozwoliłby mnie skrzywdzić? – zapytałam z lekkim niepokojem w głosie.
- On zrobi wszystko, aby pokazać ci, gdzie jest twoje miejsce. Jak nie będziesz posłuszna to czeka cię kara, jak wszystkich. – powiedział spokojnie chłopak. Byłam przerażona, wizja tego, co mówił Draco, docierała do mnie bardzo powoli. Ja głupia myślałam, że skoro tak bardzo Lord mnie potrzebuje, to nie pozwoli mnie skrzywdzić. Rzeczywistość jest jednak inna i sama się o niej niedawno przekonałam, gdy rzucił we mnie Cruciatusem. Zapomniałam, że to bezwzględny czarodziej, który nie zna znaczenia słowa litość. Głośno przełknęłam ślinę i przerażona spojrzałam na Malfoya.
- Co mam robić? – zapytałam, przełykając łzy, które cisnęły się do moich oczu.
- Wykonywać polecenia, a ja będę Ci przekazywać instrukcje z Hogwartu. – powiedział Draco.
- Dziękuję… ci. – odpowiedziałam. Czułam, że muszę to zrobić, w końcu poświęcał się on dla dobra wszystkich, mimo swojego upierdliwego charakteru, chciał jak najlepiej.
- Podziękujesz jak skończy się to całe bagno. – powiedział obojętnie chłopak i skierował się w stronę drzwi.
- Gdzie idziesz? – zapytałam.
- Do siebie, nie mam zamiaru siedzieć z tobą przez całą dobę. Wystarczy, że muszę tutaj przez ciebie zamieszkać na stałe, zamiast być w Hogwarcie. – odpowiedział chłopak, a lód  w jego głosie niebezpiecznie ranił każdy skrawek mojego ciała.
- Sama też się nie prosiłam, żeby tutaj być, więc daruj sobie te dziecinne żale Malfoy. – wycedziłam przez zęby i spojrzałam z nienawiścią na niego. Obwinia mnie, że musi tutaj być, ale jakby nie zauważył ja też nie mam innego wyboru. Tkwimy w tym oboje, czy tego chcemy, czy nie.
- Nie znasz tej rzeczywistości Lennox, więc jesteś ostatnią osobą, żeby się wymądrzać. Jeśli przez ciebie plan jaki założyliśmy ze Snapem i Dumbledorem nie wyjdzie, to osobiście dopilnuje, żebyś zginęła w okropnych męczarniach. – odpowiedział chłopak i trzasnął drzwiami, pozostawiając głuchą ciszę po swoim odejściu. W tym momencie żałowałam, że kiedykolwiek mu za coś podziękowałam.

***

Naszła mnie dzisiaj ogromna wena, więc rozdział o wiele szybciej niż zawsze. Dalej uważam, że jest zbyt mało komentarzy, dlatego wpadłam na pomysł. Jeśli pod kolejnym rozdziałem nie będzie minumum dziesięciu komentarzy ( nie licząc tych moich oczywiście ) rozdział się nie ukaże. Strasznie nie lubię stawiać tak sytuacji, ale skoro widzę sporą ilość wyświetleń, a tak mało komentarzy to po prostu jestem załamana. Nie wiem, czy wchodzicie czytacie i uważacie, że jest tak beznadziejne, że po chwili wychodzicie ( jeśli tak jest, również proszę o komentarz, będę wiedziała, co mam poprawić!) , czy po prostu z czystego lenistwa nie chce wam się napisać kilku słów. Uwierzcie, komentarze są bardzo dla mnie ważne, dzięki nim uczę się na swoich błędach  i mogę stawać się coraz lepsza, ale do tego jesteście mi potrzebni Wy- czytelnicy, którzy wyrażają swoją opinię :) Od razu dziękuję, za poprzednie komentarze, tym którym się chciało.  Plus dodałam nową zakładkę z bohaterami, jeśli pojawią się nowi na pewno zostaną tam dodani. Pozdrawiam Was serdecznie :)

D.








20 listopada 2014

Rozdział VIII

- Albusie mamy problem… - zaczął nieśmiało Snape i spojrzał na Dyrektora Hogwartu.
- Słucham cię Severusie? – zapytał staruszek i poprawił swoje okulary.
- Hermiona… ona została porwana, prawdopodobnie przez któregoś ze Śmierciożerców – odpowiedział Mistrz Eliksirów.
- Przecież spodziewaliśmy się tego – odpowiedział Albus.
- Nie uważasz, że to za wcześnie? Ona nie była w pełni gotowa, żeby teraz pozostać sama w Riddle Manor! – krzyknął mężczyzna i rozjarzał się po korytarzu sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje.
- Spokojnie Severusie, uważam, że Hermiona da sobie radę, jest potężną czarownicą i wiele razy udowodniła nam na zajęciach, że potrafi sobie radzić w trudnych sytuacjach – odpowiedział spokojnie Dumbledore i uśmiechnął się pocieszająco w stronę swojego rozmówcy.
- To w takim razie, co mamy robić? – zapytał Snape.
- Znasz plan, musimy się go trzymać – odpowiedział dyrektor.
Stałem i przysłuchiwałem się tej rozmowie od dobrych kilku minut. Nie przypuszczałem, że wszystko przybierze taki obrót, i Hermiona będzie w rękach Śmierciożerców o wiele wcześniej niż zakładaliśmy. Głupia, zachciało jej się wychodzić w środku nocy na błonia i szukać wrażeń. Gdybym tylko o tym wiedział od razu bym ją powstrzymał, ale nie, po co informować kogokolwiek o nocnych eskapadach po alkoholu. Idiotka, podała się na tacy wrogowi, pomyślałem.  Zastanawiało mnie, kto mógł stać za tym porwaniem. Widocznie słudzy Czarnego Pana, byli bardzo zdesperowani, skoro włamali się na teren Hogwartu, by pojmać dziewczynę. Prawdopodobnie jutro odbędzie się zebranie w Riddle Manor i tam poznamy ze Snapem zamiary Voldemorta względem Lennox. Dumbledore mówił, że musimy się trzymać planu, więc i ja będę zmuszony do opuszczenia szkoły. Nawet nie zauważyłem kiedy mężczyźni się rozeszli, dlatego powolnym krokiem podążyłem w stronę swojego dormitorium, dalej rozmyślając nad głupotą „potężnej i mądrej” Lennox.

***

Obudziłam się w ciepłym i wygodnym łóżku. Nie miałam najmniejszej ochoty nawet otwierać oczu, głowa mi pękała i odczuwałam ogromną suchość w gardle. Zachciało ci się pić Hermionko to teraz masz pomyślałam. Powoli przeciągnęłam się na łóżku i otworzyłam oczy. Na początku przeżyłam ogromny szok, bo to nie był mój pokój. Natychmiast podniosłam się i rozejrzałam w około, aby posklejać fakty. Dormitorium, w którym się znajdowałam było bardzo elegancko urządzone w kolorach srebra i zieleni, co od razu przypominało mi ślizgoński pokój wspólny. Ogromne łóżko, w którym leżałam było w odcieniu ciemnego brązu, a satynowa pościel miała kolor zielony. Naprzeciwko łóżka znajdował się kominek, który dawał przyjemne ciepło. Po prawej stronie łóżka znajdowało się biurko i ogromna półka z książkami, natomiast po lewej stronie stał srebrny barek i ogromna, skórzana czarna kanapa. Po obu stronach  w bezpiecznej odległości od kominka znajdowały się piękne, dębowe drzwi. Jedne prawdopodobnie prowadziły do łazienki, a drugie były wejściowe. Podrapałam się po głowie i nie mogłam sobie przypomnieć nic z wczorajszej nocy.  Przez chwilę wydawało mi się, że  znajduję się w dormitorium Malfoya, ale byłam tam raz i na pewno tak nie wyglądało. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, a w nich pojawiła się Bellatrix Lestrange. W tym momencie wszystko do mnie dotarło, zostałam porwana.  Merlinie, jaka ja byłam głupia pomyślałam, gdy powoli przypomniałam sobie wczorajszy spacer po błoniach. Kobieta uśmiechnęła się do mnie z tym swoim szaleńczym wyrazem twarzy i powolnym krokiem skierowała się do barku.  Nalała sobie jakiegoś trunku i usiadła na kanapie.
- Witaj Hermiono, kupę lat – powiedziała i upiła łyk ze szklanki. Moje milczenie i szok wymalowany na twarzy chyba skłonił ją do dalszych wyjaśnień.
- Och, no tak masz prawo nie pamiętać swojej matki chrzestnej – odpowiedziała i spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, jakby analizując emocje, jakie kłębiły się we mnie.
- Jak to, matki chrzestnej? – zapytałam.
- Ja i Amanda byłyśmy przyjaciółkami od początku nauki w Hogwarcie, dlatego zostałam twoją matką chrzestną. Każdego dnia ją wspominam i jestem ogromnie zawiedziona jej postawą wobec Lorda – odpowiedziała i westchnęła, jakby przypominając sobie zdarzenie sprzed siedemnastu lat.
- Chciała chronić swoje dziecko, ja jestem jej za to ogromnie wdzięczna – odpowiedziałam z wyższością i spojrzałam w oczy Bellatrix.
- Ona sprzeciwiła się Czarnemu Panu! Była głupia razem z twoim ojcem, który pewnie ją do tego namówił, gdyby nie on na pewno by żyła! – powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- Nie wiesz, co mówisz. I myślę, że tego nigdy nie zrozumiesz, skoro nie masz dzieci. – odpowiedziałam.
- Jak śmiesz?! – krzyknęła i spoliczkowała mnie.  Wyciągnęła różdżkę i skierowała ją w moją stronę – Widać, nikt nie nauczył cię szacunku, więc ja muszę to zrobić, Crucio! – krzyknęła.  Poczułam ogromną falę bólu i upadłam na podłogę. Metaliczny smak krwi pojawił się w moich ustach od zagryzania warg. Myślałam, że za chwilę umrę, zaczynałam tracić świadomość, a łzy ściekały po moich policzkach strumieniami.
- Co ty wyrabiasz?! – usłyszałam trzeci głos, który powstrzymał moją chrzestną od dalszych tortur. Opuściła różdżkę i spojrzała z nienawiścią w moją stronę.
- Pyskowała, musiałam ją jakoś ukarać. – powiedziała obojętnie Lestrange.
- Wiesz, co by się stało gdyby Lord się o tym dowiedział?! Pamiętasz co mówił?! Dziewczyna ma być w pełni sił! – krzyczała kobieta, której głos słyszałam pierwszy raz w życiu.
- Daj spokój Narcyzo, za chwilę dojdzie do siebie. – odpowiedziała jej siostra i wyszła z pomieszczenia. Dalej leżałam na podłodze, dostałam strasznych drgawek, nad którymi nie mogłam zapanować. Kobieta podeszła do mnie i pogłaskała mnie po głowie. Spojrzałam w jej oczy, były strasznie podobne do Malfoya, tylko z nich płynęło ciepło, a nie zimna obojętność.
- Jak się czujesz? – zapytała Narcyza.
- Jakby ktoś mnie potraktował Cruciatiusem. – odpowiedziałam gorzko.
- Wybacz mojej siostrze, ona często nie panuje nad sobą, ale zawsze pragnęła ciebie poznać, od twojego urodzenia byłyśmy z tobą związane. – powiedziała kobieta.
- Jak to byłyście związane? Myślałam, że tylko ona przyjaźniła się z moją matką. – odpowiedziałam i powoli podniosłam się z podłogi, a Narcyza pomogła mi położyć się do łóżka.
- Wszystkie się przyjaźniłyśmy, ale to Bellatrix została twoją matką chrzestną – odpowiedziała – Twoja matka była wspaniałą kobietą, wiem dlaczego chciała ciebie uratować i uwierz mi popieram ją w stu procentach.
- To pomoż mi się stąd wydostać. – powiedziałam błagalnie. Kobieta posmutniała i podniosła się z łóżka. Skierowała się do okna i zapatrzyła się w krajobraz znajdujący się za nim. Musiałam przyznać, że żona Lucjusza to piękna kobieta. Długie blond włosy opadające falami do połowy pleców, delikatne rysy twarzy oraz ta gracja w każdym jej ruchu dodawała jej niesamowitego uroku.
- Wybacz mi kochanie, niestety nie mogę ci pomóc chociaż bardzo bym chciała – zaczęła – stąd nie ma ucieczki, tylko Śmierciożercy mogą się tutaj teleportować. Mój mąż w pełni popiera rządy Voldemorta, ja w tej kwestii nie mam nic do powiedzenia. Mogę ci jednak obiecać, że będę starała się ciebie chronić, tak jak twoja matka zrobiła to po twoich narodzinach. – odpowiedziała i wytarła samotną łzę spływającą po jej policzku.
- Czy mogę zadać jedno pytanie? – zapytałam.
- Oczywiście moja droga pytaj. – odpowiedziała.
- Kto mnie tutaj sprowadził?
- Był to mąż Bellatrix, Rudolf. -  powiedziała takim tonem głosu, jakby było jej wstyd za swoją rodzinę.
- Dziękuję pani…  za wszystko. – odpowiedziałam, nie chciałam żeby się obwiniała za to, co mnie spotkało, przecież ona nie miała na to wpływu.
- Proszę, mów mi po imieniu – powiedziała i uśmiechnęła się ciepło – zostawię cię teraz samą, nie martw się zabezpieczę twój pokój zaklęciem, tak aby nikt niepożądany nie wszedł. Dzisiaj wieczorem odbędzie się spotkanie z Czarnym Panem, na którym przedstawi  cię wszystkim, dlatego wolę cię uprzedzić. Teraz będzie najlepiej jak odpoczniesz. – spojrzała na mnie jeszcze raz i zamknęła za sobą drzwi. Muszę przyznać, że Narcyza Malfoy zaskoczyła mnie. Nie wiem jakim cudem ta kobieta, była tak silna i ciepła jednocześnie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego moja matka wybrała mi na chrzestną tą wariatkę Bellatrix, skoro miała pod nosem drugą przyjaciółkę w postaci Narcyzy. Mam nadzieję, że kiedyś się tego dowiem. Skutki zaklęcia powoli ustawały, ale przez to stawałam się coraz bardziej senna. Jeszcze chwilę rozmyślałam nad wizją przebiegu wieczornego spotkania, które przyprawiało mnie o ciarki na całym ciele. Miałam zostać pokazana Śmierciożercom, jako nowa maskotka Voldemorta, lepiej być nie może. Z tą myślą odpłynęłam do krainy Morfeusza, wykończona zdarzeniami i informacjami sprzed paru chwil.


***

Witam wszystkich, kolejny rozdział za Wami. Muszę szczerze przyznać, że nawet łatwo mi się go pisało, dopadła mnie wena, dlatego dodałam go wcześniej niż zawsze. W kolejnych rozdziałach zacznie wszystko powoli się wyjaśniać, nie chcę na siłę przyśpieszać akcji, chcę aby było wszystko jasne :) Jestem trochę zawiedziona ilością komentarzy pod poprzednim postem, dlatego mam nadzieję, że zmotywujecie mnie do dalszego pisania, swoimi opiniami pod tym postem, za które każdemu jestem ogromnie wdzięczna. Pozdrawiam was gorąco!




14 listopada 2014

Rozdział VII

Świetnie ci idzie, Hermiono – powiedział Albus Dumbledore, gdy starałam się wywołać burzę i deszcz w słoneczny wrześniowy dzień.  W ciągu kilku chwil na niebie pojawiły się chmury, a zaraz po nich błyskawice. Ulewa rozpętała się na dobre, a uczniowie uciekali w popłochu, zaskoczeni tym dziwnym zjawiskiem atmosferycznym. Uśmiechnęłam się pod nosem, rozpierała mnie ogromna duma. Robiłam coraz większe postępy i śmiało mogłam przyznać, że w siedemdziesięciu procentach jestem w stanie zapanować nad swoją mocą. Obecnie rozwinęła się tak, że praktycznie nie potrzebowałam swojej różdżki by czarować, wszystkie ruchy wykonywałam rękoma.  
-Dziękuję, profesorze – odpowiedziałam i opuściłam ręce, przez co pogoda natychmiast wróciła do normy.
- Naprawdę, posiadasz niezwykłą moc moja droga, bardzo cieszę się, że jesteś na dobrej drodze do jej opanowania – powiedział wesoło dyrektor. Dzisiaj wyjątkowo na naszych lekcjach nie było Snape’a i Malfoya, oboje musieli się stawić na ważnym zebraniu w Riddle Manor. Byłam bardzo szczęśliwa z tego powodu, szczególnie dlatego, że nie było Dracona i jego głupich docinek w moim kierunku. Do nauczyciela eliksirów zdążyłam się przyzwyczaić i, o dziwo nie przeszkadza mi jego towarzystwo, tak jak było to kiedyś. Widocznie zmiana domu, również miała w tym swój udział, w końcu to on jest teraz moim opiekunem.
- Dobrze, na dzisiaj skończymy w końcu jest sobota należy ci się odpoczynek – powiedział Albus – widzimy się w poniedziałek o godzinie dwudziestej, tak jak zawsze.
- Do widzenia profesorze – powiedziałam wychodząc z jego gabinetu. Dotarłam do swojego dormitorium,  a następnie udałam się do łazienki, by wziąć kąpiel.  Czas minął mi tak szybko, że po wyjściu z wanny była już godzina dwudziesta. Wysuszyłam się, ubrałam i wyszłam z łazienki. Na moje nieszczęście siedziały tam trzy osoby, Pansy, Blaise no i oczywiście Malfoy. Siedzieli, popijali Ognistą Whisky i rozmawiali.
- Cześć – powiedziałam cicho i udałam się w stronę swojego dormitorium.
- Czekaj  Hermiono może napijesz się z nami? – zapytał Blaise, a jego towarzyszce posłali mu karcące spojrzenia.
- Nie dzięki wiem, że nie jestem tutaj mile widziana – odpowiedziałam.
- Nie gadaj głupot tylko siadaj z nami w końcu jesteś jedną z nas – powiedział chłopak i uśmiechnął się do mnie zachęcająco. Spojrzałam na Pansy i Draco, ich miny nie były zbyt zadowolone.  A co mi tam, raz się żyje pomyślałam i usiadłam koło nich.
- No i to ja rozumiem! – powiedział Blaise i zaczął rozlewać alkohol. Na początku panowała krępująca cisza, jednak Zabini starał się za wszelką cenę scalić towarzystwo, dlatego wymyślił głupią grę o nazwie  „mów albo rób”, cokolwiek to oznacza.
- To jest coś na zasadzie prawdy i wyzwania, ale wymyślone przeze mnie i trochę bardziej skomplikowane- powiedział dumnie Blaise –  Będziemy kręcić butelką,każdy ma szanse nie odpowiedzieć lub nie wykonać jednego zadania, jeśli nie będzie mu ono odpowiadać. Wszyscy będziemy zaczarowani, aby nasze odpowiedzi były szczere, jeśli ktoś skłamie będzie musiał wypić  szklankę ognistej w ciągu minuty, a dobrze wiemy jak to się skończy – uśmiechnął się chytrze i spojrzał się na nas. – To jak gramy?
- Mhm… - we trójkę równocześnie odpowiedzieliśmy Zabiniemu, pełnym życia mruknięciem.
- Widzicie, już się dogadujecie! – powiedział wesoło chłopak.
- Tak, jasne w twoich snach – powiedziała Pansy i zaczęła oglądać swoje paznokcie.
- Dobra zaczynajmy już tą głupią grę – powiedział Draco i wziął do ręki butelkę. Zakręcił nią i wypadło na Parkinson.
- No to co wybierasz, zadanie czy szczerze odpowiedzieć na pytanie? – zapytał Malfoy.
- Pytanie. – odpowiedziała Pansy ziewając.
- Ilu zaklęć użyłaś poprawiających wygląd dzisiaj rano? – zapytał chłopak z cwanym uśmiechem. Pansy zrobiła zażenowaną minę i prychnęła.
- A co ciebie to obchodzi co? – zapytała gniewnie.
- Odpowiadaj.
- Dziesięć. – odpowiedziała dziewczyna. We trójkę ryknęliśmy śmiechem.
- No Pansy, gdybyśmy mieli z tego zajęcia w końcu mogłabyś na nich zabłysnąć – powiedziałam wycierając ręką łzę. Chłopcy spojrzeli na mnie zdziwieni, ale za chwilę znowu zaczęli się śmiać, widocznie spodobał im się mój żart. Parkinson, chyba nie była tego samego zdania, bo pośpiesznie wstała i opuściła dormitorium mrucząc pod nosem jakieś przekleństwa.
- No Smoku, kręć jeszcze raz – powiedział  Zabini. Chłopak ponownie zakręcił butelką  i padło na mnie.
- Pytanie – od razu powiedziałam, wolałam nie ryzykować wybierając zadanie. Chłopak długo myślał nad nim, aż jego przyjaciel zaczął go poganiać.
- Dobra, dobra już pytam. Jakie to uczucie, gdy nagle z szl…mugola stajesz się arystokratą? – zapytał. Postanowiłam nie zwracać uwagi na to, że chciał powiedzieć szlama, ważne że się poprawił.
- Dziwne. Całe twoje życie komplikuje się, zmieniasz dom, musisz żyć wśród osób, które zawsze cię wyzywały. Po tych paru tygodniach już się przyzwyczaiłam, ale na początku byłam kompletnie załamana. – odpowiedziałam szczerze.
- Żałujesz? – zapytał.
- Och oczywiście, że nie. Gdybym była dalej szlamą, czy pilibyście ze mną teraz? – zapytałam ze słodkim uśmieszkiem.
- No cóż, widzę, że przebywanie wśród ślizgonów wyostrzyło ci język, ciekawe czego jeszcze się od nas nauczysz – powiedział z kpiną Draco.
- Może się nie nauczyłam, tylko zawsze to we mnie było – odpowiedziałam ze złością.
- No cóż, w takim razie wypijmy za to! – powiedział Blaise, chcąc załagodzić sytuację. Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy. Nasza gra nie trwała zbyt długo, szybko nam się znudziła, dlatego staraliśmy się rozmawiać ze sobą zwyczajnie, co wyjątkowo nam wychodziło. Było już dobrze po dwudziestej trzeciej, kiedy powiedziałam, że idę spać. Pożegnałam się z chłopakami i udałam się do łazienki, odświeżyć się. Po wyjściu nie było już śladu ani po Zabinim ani po Draco, jedyną rzeczą jaką po sobie zostawili były puste szklanki. Nagle poczułam ogromną potrzebę wyjścia na błonia. Kręciło mi się trochę w głowie, dlatego stwierdziłam, że świeże powietrze może mi dobrze zrobić.Natychmiast skierowałam swoje kroki na korytarz szkolny i powoli szłam w stronę drzwi wejściowych zamku. Było bardzo ciepło jak na wrzesień, dlatego krótkie spodenki i bluzka z rękawem idealnie nadawały się na tą pogodę. Po przekroczeniu drzwi poczułam przyjemny, ciepły wiatr na swoim ciele.  Tego mi było trzeba pomyślałam. Chodziłam po błoniach w kółko, powoli trzeźwiejąc. Bardzo cieszyłam się, że udało mi się w jakimś sensie zbliżyć do ludzi z mojego nowego domu, w końcu nie chciałam mieć tam samych wrogów. Z Zabinim, na pewno będzie mi się dobrze dogadywać, a z Draco zobaczymy. Szłam właśnie wzdłuż zakazanego lasu, gdy usłyszałam dziwne szmery. Widocznie jakieś zwierze urządzało sobie polowanie, mimo wszystko poczułam dreszcze, chociaż nie było mi zimno i wolałam udać się do zamku, było już bardzo późno. Powolnym krokiem szłam z powrotem, gdy nagle poczułam silny ból w całym ciele. Ostatnią rzeczą jaką widziałam, była czarna postać wychodząca z lasu, później nastała ciemność.


                                                                             ***



Kolejny rozdział przed Wami. Akcja od następnego będzie już się rozwijać, to był ostatni 'spokojniejszy' rozdział. Czekam na wasze komentarze i dziękuję za poprzednie! Pozdrawiam.
.



7 listopada 2014

Rozdział VI

Nie wiedziałam czego mogę spodziewać się po lekcjach ze Snapem i Dumbledorem. Kiedy weszłam do gabinetu dyrektora obaj czekali na mnie wraz z Malfoyem.  Jeszcze jego tutaj brakowało, pomyślałam i przypomniałam sobie o wczorajszej sytuacji. Żałuję, że nie spotkałam go później w dormitorium, bo miałam ochotę wygarnąć mu jeszcze trochę prawdy. Teraz to i tak już nie jest ważne, muszę się skupić na zadaniu.
- Witaj Hermiono – odezwał się Albus i uśmiechnął ciepło.
- Dzień dobry, profesorze – odpowiedziałam. Nie spojrzałam nawet na Draco, który stał obok niego i wpatrywał się we mnie z tym swoim wrednym uśmieszkiem – Czy on musi tutaj być? – zapytałam i spojrzałam na Malfoya z jak największą pogardą.
- Tak, pan Malfoy będzie uczestniczył w tych spotkaniach, ale spokojnie będzie trzymał się na uboczu tak, aby nie przeszkadzać  nam podczas sesji – odpowiedział dyrektor i spojrzał znacząco na Dracona.
- Tak, tak… idę usiąść tam w kącie Granger, lepiej przyłóż się do tego zadania – powiedział zjadliwie, gdy odchodził i po chwili zniknął w cieniu gabinetu.
-Widzę, że dalej nie potrafisz nauczyć się mojego nazwiska– powiedziałam przez zaciśnięte zęby. Nie mogę się rozpraszać przez tego głupka, muszę się skupić na zadaniu!
- Więc, od czego zaczynamy? – zapytałam i spojrzałam na swoich nauczycieli.
- Na początku musisz się koncentrować na swojej mocy. Przypuśćmy spójrz się w kominek i skoncentruj się na tym, aby pojawił się w nim ogień -  powiedział  Snape. Zaczęłam robić to, co mi kazali. Zamknęłam oczy i skupiłam się na ogniu pojawiającym się w kominku. Udało się, po krótkiej chwili było przed nami piękne palenisko, z którego strzelały iskry. Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na nauczycieli.  No i co wy na to?, pomyślałam dumnie.
- To było proste Hermiono – odpowiedział Dumbledore na moje pytanie, jakby czytał mi w myślach.
- Domyślam się – odpowiedziałam z przekąsem.
- Przed nami jeszcze sporo pracy dlatego potrzebna jest twoja pełna koncentracja – powiedział Severus. Tak minął nam czas do obiadu. Ciągłe ćwiczenia z żywiołami na małą skalę, tak abym przyzwyczaiła się do kontroli mocy. Wszystko na szczęście szło po mojej myśli, oprócz jednego incydentu, z którego jestem poniekąd dumna. Gdy Malfoy, zaczął ziewać i narzekać, że tak naprawdę wcale się niczym nie popisałam rozpalając ogień w kominku, bo on też tak umie. Spojrzałam się na niego i uśmiechnęłam wrednie, po czym strumień wody poleciał prosto w jego stronę. W ten oto sposób mój ukochany ślizgon był cały mokry, a furia w jego oczach cieszyła mnie niezmiernie. Pośpiesznie wyszedł z gabinetu, mamrocząc, że jeszcze tego pożałuję i tyle go widziałam. Do Wielkiej Sali weszłam w świetnym humorze i od razu przysiadłam się do moich przyjaciół. Nie interesuje mnie to, że nie jesteśmy już we wspólnym domu, przecież posiłki mogę jeść z nimi.
- Jak tam ćwiczenia? – zapytał Harry.
- Nawet nieźle, powoli uczę się podstaw – odpowiedziałam Chłopcu Który Przeżył i zabrałam się za jedzenie soczystego kurczaka.
- Hermi, dlaczego Malfoy patrzy się w twoją stronę z taką złością? – zapytała Ginny. Skierowałam wzrok na stół ślizgonów i rzeczywiście, Malfoy siedział cały spięty przy stole, patrząc na mnie morderczym wzrokiem i wbijając w talerz widelec z taka siłą, że ziemniaki na talerzu Blaisa Zabiniego wesoło podskakiwały. Parsknęłam śmiechem i odwróciłam się w stronę przyjaciółki.
- Wiesz, mieliśmy pewny incydent na ćwiczeniach… - i opowiedziałam Ginny całą historię. Ruda wybuchła szczerym śmiechem i powtórzyła chłopakom całą historię. Po chwili prawie każda osoba z Gryffindoru słyszała o mojej zemście na Malfoyu. Wybuchy śmiechu przy naszym stole widocznie rozwścieczyły chłopaka, bo szybkim krokiem wyszedł z Sali nawet nie oglądając się za siebie. Byłam z siebie zadowolona, w końcu po raz pierwszy to ja byłam górą, a nie ta wredna fretka.
- To co, opijamy dzisiaj twój mały sukces? – zapytał Ron.
- Pewnie, wpadnijcie po lekcjach do mojego dormitorium, ja dopiero jutro zaczynam zajęcia. – odpowiedziałam  i wstałam od stołu kierując się w stronę swojego pokoju.

***

Wredna szlama. Kim ona jest, żeby naśmiewać się ze mnie? To, że muszę jej pilnować cały czas, nie zmienia faktu, że jej nienawidzę. Ona jeszcze tego pożałuje, pokażę jej co to znaczy szacunek do lepszych. Wpadłem do dormitorium i od razu zabrałem się za picie Ognistej. Tylko ona potrafiła ukoić moje nerwy. Pansy mówi, że prawdopodobnie jestem już od niej uzależniony, ale mam to gdzieś. Jest to najlepszy środek znieczulający, przed wszystkimi misjami u Voldermorta, tak samo jak i i po nich. Siedziałem i wpatrywałem się w ogień w naszym pokoju wspólnym. Usłyszałem trzask zamykanych drzwi i po chwili do pokoju weszła Hermiona.
- Nie myśl, że uszło ci to na sucho, szlamo – powiedziałem, przybierając jak najbardziej obojętny wyraz twarzy, żeby nie pokazać jej jak bardzo jestem na nią wściekły.
- Nie boję się ciebie, Malfoy – odpowiedziała. Wredna dziewucha, przecież ona sama nie wie co mówi.
- Żartujesz? Jestem sługą Czarnego Pana, Śmierciożercą i ty się mnie nie boisz? – roześmiałem się, ale był to bardziej szaleńczy śmiech, niż ten wesoły. Rzadko kiedy śmiałem się szczerze, chyba tylko przy Blaisie i Pansy.
- Tak samo jak jesteś członkiem Zakonu Feniksa, Malfoy . Więc nie rób na siłę z siebie mordercy, którym nie jesteś – powiedziała nad wyraz spokojnym tonem.
- Nic o mnie nie wiesz. – odpowiedziałem.
- Tak samo jak ty nie wiesz nic o mnie – powiedziała i zaczęła się kierować do swojego dormitorium.
- Wiem, że jesteś szlamą Granger. – powiedziałem.
- Po pierwsze nazywam się Lennox, po drugie nie jestem żadną szalmą, moja krew prawdopodobnie jest jeszcze czystsza niż twoja i na dodatek jestem w Slytherinie. Jeszcze jakiś dowód jest ci potrzebny, aby podważyć twoją tezę? Pogódź się z tym Malfoy, jestem arystokratką tak samo jak i ty, już nie masz prawa nazywać mnie szlamą. Na dodatek prawdopodobnie Czarnemu Panu zależy bardziej na mnie niż na tobie, więc daruj sobie. – powiedziała z wyższością i trzasnęła drzwiami. Przez chwilę siedziałem jak osłupiały na kanapie, a za chwilę ogarnęła mnie czysta furia. Zacząłem rzucać szklankami, stołem, wszystkim co wpadło mi w ręce. Z pokoju wybiegła Hermiona i spojrzała na mnie badawczym wzrokiem.
- Uspokój się Malfoy, idź do siebie ja tu posprzątam – powiedziała i zaczęła rzucać zaklęcia na rozwalone rzeczy.  Dalej wściekły udałem się do swojego dormitorium i rzuciłem się na łóżko. Zdecydowanie za dużo wypiłem. Zanim przyszedł sen, myślałem jeszcze nad słowami Granger, a raczej Lennox, nie mogę się do tego nowego nazwiska kompletnie przyzwyczaić. Dla mnie to jest jeden wielki absurd, że największa szlama w Hogwarcie, stała się najczystszą arystokratką w świecie czarodziei. Ciekawe kogo będzie musiała poślubić, od razu mu współczuje. Z tą myślą odpłynąłem do krainy snów.


***

Starałam się posprzątać cały bałagan jaki zrobił Malfoy, przed przyjściem moich przyjaciół. Widocznie nie mógł się pogodzić z prawdą na mój temat. Szkoda, bo myślałam, że mimo wszystko skoro tyle czasu mamy spędzać ze sobą nawiążemy jakikolwiek ludzki stosunek. Na razie nie widzę na to żadnych szans. Westchnęłam i ostatnim ruchem różdżki usunęłam resztki szkła. Usiadłam na kanapie i nalałam sobie wina. Za parę minut usłyszałam pukanie do drzwi.  Podeszłam do nich i wprowadziłam swoich przyjaciół do pokoju wspólnego.
- Ooo widzę Miona, że zaczęłaś bez nas – powiedział Ron szeroko się uśmiechając i wyciągając z kieszeni butelkę Ognistej.
- Musiałam tutaj trochę posprzątać, Malfoy dostał furii – po czym opowiedziałam im całą historię sprzed paru minut.
- To nieźle go pogięło, widocznie nie może pogodzić się z tym, że nie ma prawa już  tobą pomiatać, ze względu na krew – powiedział Harry.
- Tak, ewidentnie ma z tym problem, ale to już mnie nie interesuje, zajmijmy się czymś przyjemniejszym – po czym zaczęłam nalewać każdemu ich ulubionego trunku. Siedzieliśmy i śmialiśmy się jak za dawnych czasów, jakby nic się nie zmieniło. Cieszyłam się, że mimo tych zmian dalej jesteśmy przyjaciółmi i mogę w każdej chwili na nich liczyć. Dla mnie są najważniejszymi osobami na świecie i nic tego nie zmieni.
- Nooo Mionka… będziemy się zbierać bo..bo.. bo mi trochę niedobrze chyba… - powiedział ledwo Ron, wstając niezgrabnie i trzymając rękę na ustach.
- Ron jeśli chcesz to idź tutaj do toalety – powiedziałam chłopakowi i uśmiechnęłam się do niego ciepło. Ron tylko powoli pokiwał głową i szybko ruszył w stronę drzwi do łazienki.
- Alee się sp…spił…j…jak dzi…dziecko – powiedział Harry bardzo dumny z tego, że udało mu się wypowiedzieć ostatnie zdanie.
- Tak, masz rację Harry – powiedziała Ginny i obie zaczęłyśmy się śmiać. My przynajmniej nie narzuciłyśmy takiego tempa jak chłopaki, delikatnie sączyłyśmy wino, więc nie miałyśmy problemów z wysławianiem się.
- G..Ginny…spaaaać… - wybełkotał Harry i zaczął czołgać się w stronę swojej dziewczyny.
- Ehh, Hermi musimy się zbierać sama widzisz w jakim oni są stanie – powiedziała dziewczyna. W tym momencie z łazienki wyszedł Ron, wyglądał o wiele lepiej niż przed chwilą.
- No to co Harry, jeszcze jedna kolejeczka? – zapytał wesoło rudzielec.
- O nie nie! Zobacz jak on wygląda, nie ma siły się podnieść. Natychmiast idziemy do wieży Gryffindoru i ty go niesiesz, w końcu przez ciebie jest w takim stanie! –  rozkazała Ginny. Widocznie ton głosu w stylu Molly Weasley , podziałał na Rona jak kubeł zimnej wody i po chwili wychodził już z Harrym przewieszonym przez plecy z pokoju wspólnego.
- Do jutra Hermiono, śpij dobrze – pożegnała się Ginny. Po ich wyjściu udałam się do łazienki i wzięłam długą kąpiel. Potem szybko wskoczyłam pod kołdrę w swoim ciepłym łóżku. Jeszcze przez chwilę rozmyślałam o blondynie, jego zachowanie dzisiaj bardzo mnie zdziwiło, nie sądziłam, że jest on aż taki porywczy. Nie chciałam się do tego przyznać, ale trochę się go bałam, mimo, że jest on po naszej stronie. Po chwili już odpływałam w objęcia Morfeusza, wypity alkohol brutalnie przerwał moje rozmyślania.



***


Witajcie! Kolejny rozdział za Wami :) dziękuję za wszystkie komentarze i czekam na kolejne z uwagami, opiniami :) Już od września staram się, aby mój blog pojawił się na stronie Stowarzyszenia, niestety do tej pory się to nie stało, bo problem z aktualnościami, chyba dalej nie został zażegnany. Mam tylko nadzieję, że niedługo się to zmieni i będę mogła być pełnoprawnym członkiem Stowarzyszenia DHL :) pozdrawiam i życzę wam udanego długiego weekendu!