Miniona noc była dla mnie jednym, wielkim koszmarem.
Gorączkowo rozmyślałam, co mogę zrobić, aby uratować przyjaciela. W mojej
głowie cały czas była pustka, a bezsilność ogarniała moje ciało z minuty na
minutę. Gdy udawało mi się zasnąć od razu męczyły mnie koszmary ze mną i
śmiercią Rona w roli głównej. Budziłam się zlana potem, a serce niebezpiecznie
uderzało o moją pierś boleśnie przypominając o nierozwiązanym problemie. Nie
wiedziałam, czego mogę się spodziewać po Voldemorcie, ale wyrozumiałość to
słowo, które nie pojawia się w jego słowniku. Wiedziałam, że będę musiała wiele
poświęcić, by Ron przeżył. Byłam na to gotowa. Po okropnie długiej nocy, w
końcu nadszedł wyczekiwany poranek, a wraz z nim wizyta Czarnego Pana. O
siódmej rano Alfred podał mi moje eliksiry i postawił na łóżku tacę ze
śniadaniem. Nie byłam w stanie nic przełknąć, ale wzrok magomedyka zmusił mnie
do przeżucia kawałka bagietki z masłem. Wiedziałam, że ten człowiek stara się
jak może, abym jak najszybciej wróciła do zdrowia, dlatego nie chciałam
sprawiać mu przykrości i buntować się przeciw jego metodom. Musiałam jeść, żeby
mieć siłę do regeneracji i dalszej walki o lepszą przyszłość. Siedziałam na łóżku jak na szpilkach, wciąż
zerkając w stronę drzwi i niebezpiecznie ściskając kołdrę za każdym razem, gdy
Alfred przekraczał ich próg. Wreszcie, około godziny dziesiątej do skrzydła
szpitalnego zawitał sam Tom Riddle. Poczułam jak krew odpływa mi z mózgu, a
ręce zaczynają się trząść. Wpadłam w panikę, ponieważ dalej nie wymyśliłam nic,
co mogłoby uratować rudzielca. Voldemort powolnym krokiem podszedł do krzesła
przy moim łóżku, po czym usiadł na nim z gracją i wlepił we mnie swój
krwistoczerwony wzrok.
- Jak się czujesz, moja droga? – zapytał mężczyzna, a po
usłyszeniu jego głosu mimowolnie przeszedł mnie dreszcz.
- Już lepiej, dziękuję. – odparłam, dalej ściskając kołdrę i
zastanawiając się nad sytuacją Rona.
Czarny Pan bacznie mnie obserwował i musiał zauważyć moje zdenerwowanie.
- Czy coś cię gryzie, Hermiono? – zapytał niewinnie, a ja z
nerwów przygryzłam wargę. Co miałam mu odpowiedzieć? Wypuść mojego przyjaciela,
bo wystarczy, że mnie tutaj trzymasz? To by nic nie dało.
- Słyszałam… że mój Ron tutaj jest… - zaczęłam, niepewnie
patrząc w stronę mężczyzny.
- Tak, to prawda. Twój przyjaciel wykazał się niebywałym zuchwalstwem
przychodząc tutaj. – odrzekł Riddle i skrzywił się wypowiadając słowo „przyjaciel”.
Kolejny obcy wyraz w słowniku Voldemorta.
- Co zamierzasz, Panie? – zapytałam i spojrzałam w jego
stronę.
- Tego jeszcze nie wiem. Czego ode mnie oczekujesz?
- Zrobię wszystko… tylko błagam nie zabijaj go. –
powiedziałam płaczliwym głosem i znów zabrałam się za ściskanie kołdry.
- Czekałem na tą odpowiedź. Nie martw się, nie zabiję go,
przynajmniej na razie. – odpowiedział Riddle i uśmiechnął się przebiegle.
- Jak to na razie? – zapytałam. Jednocześnie spadł mi kamień
z serca, a z drugiej strony urosła ogromna gula w gardle po słowach mężczyzny.
- Wszystko zależy od ciebie. Od twojego posłuszeństwa.
Oszczędzę jego życie, ale pamiętaj jeden twój fałszywy ruch i możesz pożegnać
się z tym zdrajcą krwi. – ostatnie słowa mężczyzna wypluł z ogromną pogardą,
jakby dziwiąc się, że taki człowiek jak Ron może żyć. Zdawałam sobie sprawę, że
to właśnie ode mnie będzie zależeć jego życie. Nie wiedziałam, co może
zdenerwować Voldemorta, wszystko zależało od jego humoru. Wystarczy, że nie tak
na niego spojrzę, a Weasley zginie od zielonego światła Avady. Ta sytuacja była
patowa, ale nie miałam innego wyjścia skoro to miało go uratować.
- Oczywiście, Panie. – odparłam z lekką nutą rezygnacji.
- Weasley obecnie znajduje się w lochach i tam pozostanie.
Możesz go odwiedzać raz dziennie i wyjątkowo pozwolę mu pojawić się na Balu
Śmierciożerców. – powiedział, a jego oczy niebezpiecznie błysnęły, jakby coś
knuł. Nie chciałam wnikać w szczegóły, wolałam się nie sprzeciwiać. Cieszyłam
się, że mogłam go widywać i to było najważniejsze.
- Dziękuję, Panie. Kiedy odbędzie się ten bal? – zapytałam.
- Dwudziestego czwartego grudnia. Sama musisz się do niego
przygotować. Zlecę Draconowi zakup sukni dla ciebie, będziesz musiała mu
powiedzieć, o swoich wymaganiach, co do stroju. – powiedział znudzonym głosem,
po czym zaczął podnosić się z krzesła.
- Dobrze, Panie. – miałam dość zwracania się do niego w ten
sposób, ale jakie miałam wyjście? Było to ogromnie poniżające, jednak myśl o
Ronie wynagradzała upokorzenie.
- Za tydzień będziemy mogli powrócić do naszych codziennych
treningów. Dzisiaj prawdopodobnie opuścisz skrzydło szpitalne i będziesz mogła
regenerować się w swoich komnatach. Alfred będzie dostarczał ci eliksiry,
będziesz je jeszcze przyjmować przez trzy tygodnie. – powiedział Riddle i zaczął
iść w kierunku drzwi.
- Czy będę mogła dzisiaj odwiedzić Rona? – zapytałam.
- Tak jak powiedziałem, raz dziennie masz takie prawo. –
odpowiedział Voldemort i zniknął za drzwiami. Po jego wyjściu odetchnęłam z
ulgą, chociaż spokój nie zapanował w moim sercu. Wiedziałam, że on coś knuje, a
najgorsza była nieświadomość. Miałam tyle spraw na głowie, a brakowało mi sił.
Czułam się jeszcze słaba, ale nie na tyle, by nie móc funkcjonować. Ucieszyłam
się, że będę mogła opuścić skrzydło szpitalne i wrócić do siebie, tam czułam
się o wiele swobodniej.
- Panienko, Draco zaraz przyjdzie i odprowadzi ciebie do
komnat. Tutaj masz eliksiry, które musisz zażyć po obiedzie i kolacji. Jutro
dostarczę ci nowych. – powiedział Alfred i uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałam
mu tym samym. Po kilku minutach do pomieszczenia przyszedł Malfoy.
- Cześć, lepiej się dzisiaj czujesz? – zapytał uprzejmie. Na
mojej twarzy wymalował się szok, jednak potem opamiętałam się. Przecież
wczorajszej nocy normalnie rozmawialiśmy, musiałam do tego przywyknąć. Draco
uśmiechnął się chytrze, jakby nabijając się z mojego zapominalstwa.
- Nie jest najgorzej, poza tym udało mi się porozmawiać z
Czarnym Panem. – odpowiedziałam. Chłopak skinął głową i zaczął prowadzić mnie w
stronę moich komnat. Zdziwiłam się, że nic na to nie odpowiedział, ale wolałam
nie pytać dlaczego. Po chwili znaleźliśmy się w moim pokoju, a ja uśmiechnęłam się na jego widok. Może nie
był do końca mój, ale czułam się w nim dobrze. Od razu rzuciłam się na łóżko, nie
zwracając uwagi na blondyna, który dalej stał w drzwiach i przyglądał się moim
poczynaniom.
- Chcesz usiąść? – zapytałam, a chłopak bez słowa podszedł
do sofy i usiadł na niej.
- To, co udało ci się ustalić z Voldemortem? – zapytał, a ja
zdziwiłam się,bo myślałam, że nie chce o tym rozmawiać.
- Mogę widywać się z Ronem raz dziennie i muszę być
posłuszna, bo inaczej on zginie. – odpowiedziałam.
- Typowe. Wiedziałem, że będzie właśnie oczekiwał tego od
ciebie. Ma teraz na ciebie haczyk, więc musisz uważać na to, co robisz i
mówisz. – powiedział chłopak.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Powiedział jeszcze, że Ron może
uczestniczyć w Balu Śmierciożerców. – powiedziałam. Chłopak wysoko podniósł
brwi i zaczął drapać się po głowie, jakby niedowierzając.
- To bardzo dziwne, Lord nigdy nie pozwalał więźniom
uczestniczyć w tego typu balach, chyba że… - zaciął się chłopak i zaczął
intensywnie nad czymś myśleć, ponieważ na jego czole pojawiła się głęboka
zmarszczka, taka sama jaką zaobserwowałam u Narcyzy.
- Chyba, że co? – ponagliłam go, a on spojrzał na mnie
wzrokiem pełnym współczucia.
- Chyba, że planuje zrobić widowisko. Pamiętam kiedyś…
pojmaliśmy mugolską przyjaciółkę mojej matki. Starała się ona utrzymywać z nią
kontakt, ale wszystko odbywało się w tajemnicy. Niestety, mój ojciec dowiedział
się o tym i złapał tą kobietę. Narcyza prosiła Voldemorta, aby oszczędził jej
życie i ten się zgodził, jednak jak później się okazało nie był tak łaskawy.
Jej również pozwolił przyjść na Bal Śmierciożerców, a tam odbyło się piekło. Na
początku Czarny Pan zlecił gwałt na tej biednej kobiecie, a moja matka zmuszona
była patrzeć, jak po kolei każdy brudny Śmierciożerca znęca się nad jej
przyjaciółką. Później zrobił coś okropnego. Kazał wybierać jej między mną, a
Julią, bo tak miała na imię. Musiała ją zabić, bo inaczej ja bym zginął. Śmierć
to było najlepsze, co mogło ją spotkać, po tak brutalnym traktowaniu. –
zakończył Draco, a po mojej twarzy płynęły łzy. Wiedziałam, że Voldemort to zły
człowiek, ale nie sądziłam, że uwielbia takie paskudne przedstawienia. Teraz
już byłam pewna, że Ronowi grozi niebezpieczeństwo i jego życie prawdopodobnie
może się skończyć z dniem, w którym odbędzie się bal.
- Merlinie, to straszne. To znaczy, że on chce zabić Rona i
zrobić z tego widowisko… - wyszeptałam, patrząc na Malfoya z nadzieją, że
zaprzeczy moim słowom, jednak nic takiego się nie stało.
- Najprawdopodobniej. – odpowiedział zrezygnowanym głosem.
- I co ja mam zrobić? – zapytałam.
- Nie wiem, nie umiem ci pomóc. Spróbuję porozmawiać o tym z
Seversuem, ale nie liczyłbym na cud. – odpowiedział szczerze i podszedł do
barku nalewając sobie whisky.
- Rozumiem. – odparłam, chociaż z całej siły powstrzymywałam
się przed wyciem z bólu. Starałam się myśleć pozytywnie, ale w murach tej
posiadłości po prostu nic nie było wesołe. Nawet świadomość tego, że Ron żyje i
przez niecały miesiąc mam szanse się z nim widywać, była niczym w porównaniu z
ogromnym smutkiem, na samą myśl o jego rychłej śmierci. Siedzieliśmy jeszcze
długo w ciszy, chłopak popijał alkohol,
a ja byłam pogrążona w pesymistycznych myślach o rudzielcu i jego
głupocie, która wplątała nas w to bagno. Kochałam go całym sercem, ale jego
wybuchowy charakter sprawiał, że miałam ochotę go udusić, za to co zrobił. Zegar wybił godzinę piętnastą i przed nami zmaterializował się skrzat.
- Przyniosłem panience obiad. – ukłonił się nisko i postawił
na stole zupę, drugie danie oraz napój.
- Dziękuję. – odpowiedziałam, a skrzat dalej stał w miejscu,
czekając na polecenia.
- Możesz odejść, Juliuszu. – powiedział Draco, a skrzat
ponownie ukłonił się i zniknął.
- Nie jestem przyzwyczajona do tego, aby usługiwały mi
skrzaty. – odpowiedziałam. Zawsze było mi szkoda tych stworzeń, chociaż
wiedziałam, że nie jestem w stanie nic zrobić, aby zmienić ich los.
- To skrzat mojej matki. Ona bardzo lubi te stworzenia i
nigdy nie traktuje ich źle. – odrzekł Malfoy. Uśmiechnęłam się na słowa
chłopaka. Narcyza to wspaniała kobieta i wiedziałam, że Juliusz musi mieć z nią
dobrze. Spojrzałam na potrawy jakie przyniósł skrzat i skrzywiłam się. Nie
byłam głodna, w żołądku miałam zaciśnięty supeł, który nie chciał zniknąć.
- Nie jestem głodna, może się skusisz? – zapytałam.
- O nie. Ty masz zjeść wszystko, potrzebujesz energii, żeby
wyzdrowieć. Jesteś blada i chuda, to że wyszłaś z tego cało nie oznacza, że
teraz możesz się zaniedbywać. – powiedział ostro chłopak, a mi zrobiło się
głupio, że nie doceniam szansy jaką otrzymałam od losu.
- A mogę zjeść tylko zupę, a ty zjesz resztę? Proszę,
naprawdę nie jestem w stanie zjeść dzisiaj tak dużo. – powiedziałam. Chłopak
spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, oceniając czy może zgodzić się na tą
propozycję.
- Zgoda, ale to ostatni raz. – powiedział i pogroził mi
palcem. Uśmiechnęłam się do niego i zabrałam się za konsumowanie zupy, a Draco
zjadał drugie danie. Po dłuższej chwili oboje byliśmy najedzeni.
- Muszę iść odwiedzić Rona. – powiedziałam i zaczęłam
wstawać z łóżka.
- Idę z tobą. – odpowiedział chłopak i również podniósł się
z kanapy.
- Czy to konieczne? – zapytałam.
- Tak, nie myśl, że po tym, co się stało tak łatwo się mnie
pozbędziesz. Nie jesteś tutaj bezpieczna. Spokojnie, dam wam porozmawiać sam na
sam, ale odprowadzić ciebie muszę. – odpowiedział chłopak, a ja pokiwałam głową
na znak zgody. Nie chciałam mu utrudniać zadania i pakować się w kolejne
kłopoty. Wyszliśmy z moich komnat i skierowaliśmy się do lochów. Na samo
wspomnienie tego miejsca, przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia i strachu.
Wspomnienia wracały z ogromną siłą, a ja tylko cudem powstrzymywałam się przed
popadnięciem w histerię. Cieszyłam się, że tamten koszmar się skończył, jednak
pozostawił on ślad na mojej psychice, który podążał za mną jak cień, gotowy
prześladować mnie przez całe życie. Zatrzymaliśmy się przed celą, która miała
drewniane drzwi, zamiast krat i nie można było zobaczyć, kto jest w środku.
Zdziwiłam się tym, i poniekąd ucieszyłam, że nikt nie może dojrzeć, że
znajduje się tutaj mój najlepszy przyjaciel.
- Przywilej Weasleya, dostał zamkniętą celę. Voldemort
widocznie przewidział, że może go wykorzystać do swoich celów i dlatego, chciał
ci pokazać, że lepiej go traktuje. To samo było z Julią. – mówił szeptem
chłopak, jakby bojąc się, że ktoś go usłyszy. Na dźwięk imienia przyjaciółki
Narcyzy, od razu w moich oczach błysnęły łzy, jednak powstrzymałam je. Nie
chciałam, żeby Ron widział mnie załamaną i płaczącą. Chłopak zaklęciem otworzył
drzwi i wskazał ręką, abym weszła.
- Zostawię was, macie pół godziny. – powiedział i wyszedł. Powoli
weszłam do celi i byłam zaskoczona. Ściany były pomalowane na biało, na końcu
celi znajdowało się łóżko, a nie zwykła prycza jak w innych więzieniach, była
czysta toaleta, umywalka oraz fotel. Otworzyłam buzię ze zdziwienia, jak bardzo
różni się to pomieszczenie od innych. Nie było czuć stęchlizny ani wilgoci.
Można by uznać, że jest to zadbany, skromnie urządzony pokój. Ron siedział na
łóżku, a gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się i rzucił się w moją stronę.
Staliśmy przytuleni do siebie przez dobre kilka minut.
- Tak się cieszę, że nic ci nie jest Miona. – mówił rudzielec
i przytulał mnie coraz mocniej, a mi zaczynało brakować tchu.
- Ron, ja też się cieszę, ale dusisz mnie… - wysapałam, a
chłopak od razu mnie puścił. Uśmiechnął się przepraszająco i pogłaskał po
policzku z ogromną czułością.
- Myślałem, że źle ciebie tutaj traktują, ale zobacz jaką ja
mam celę! Przecież to jakiś luksus. – zaśmiał się rudzielec i usiadł na łóżku,
ciągnąc mnie za sobą.
- Tak, nie jest tutaj źle Ron. – odpowiedziałam. Wolałam kłamać,
niż powiedzieć mu prawdę, za co później przeklinałam siebie w myślach.
- Wiem, że zrobiłem głupotę, ale ja musiałem ciebie
zobaczyć. Wszyscy się o ciebie martwiliśmy, a ja po prostu wariowałem. Nie
miałem żadnych wieści o tobie, wiedziałem tylko, że jesteś wśród tych
paskudnych Śmierciożerców i modliłem się codziennie do samego Merlina, aby
żadna krzywda ciebie nie spotkała. Wczoraj zauważyłem Malfoya w Hogwarcie i
postanowiłem go śledzić, musiałem się upewnić, że nic się tobie nie stało i, że
nie jesteś torturowana. Teraz przynamniej mam tą pewność. – powiedział Ron.
Wiedziałam, że chłopak miał dobre intencje, ale w połączeniu z jego charakterem
nie wyszło z tego nic dobrego. Jednak jego słowa sprawiły, że przyjemne ciepło
rozlało się w moim sercu, czułam się kochana, a to było najważniejsze. Przytuliłam
się do chłopaka, chcąc pokazać mu swoją wdzięczność za jego troskę.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, tak jak za starych dobrych czasów. Nieuchronnie
zbliżał się koniec moich dzisiejszych odwiedzin.
- Ron, zaraz będę musiała iść. – powiedziałam, a chłopak od
razu posmutniał.
- Kiedy się teraz zobaczymy? – zapytał.
- Obiecuję, że jutro cię odwiedzę. Czarny Pan pozwolił mi na
wizyty u ciebie, więc nie martw się zobaczymy się niedługo. – powiedziałam i
uśmiechnęłam się do chłopaka. Rudzielec odetchnął z ulgą. Nagle zaczęło dziać
się coś dziwnego. Ron, spojrzał mi głęboko w oczy i złapał mnie za rękę.
- Hermiono, ja… wiesz jak bardzo zależy mi na tobie i na
naszej przyjaźni… chciałem ci powiedzieć, że zawsze możesz na mnie liczyć i, że
wskoczę za tobą w ogień, a właściwie już to zrobiłem. – powiedział i uśmiechnął
się do mnie, a ja zarumieniłam się po jego słowach. – Dlatego chcę, żebyś
wiedziała… kocham cię Hermiono i nic, nie jest w stanie tego zmienić. –
dokończył i zbliżył się do mnie. Czułam jego oddech na swoich ustach i
doskonale wiedziałam, co się zaraz stanie. Po chwili poczułam usta chłopaka na
swoich i odwzajemniłam jego pocałunek. Całował mnie bardzo zachłannie, jakby
starał się przekazać całe swoje oddanie i miłość w tym pocałunku. Wiedziałam,
że robię źle, ale nie potrafiłam się od niego odsunąć. Świadomość, że on może
niedługo zginąć i to przeze mnie wpędzała mnie w poczucie winy i to był jedyny
środek, aby zakłócić wyrzuty sumienia.
- Koniec wizyty. – usłyszałam głos o temperaturze zera
stopni, a w drzwiach pojawił się nie kto inny, a Draco Malfoy.
***
Witam Was! Jak minęły święta? Ja się tak najadłam, że od poniedziałku idę na siłownie wszystko spalić :D Teraz przynajmniej czuć świąteczną atmosferę, bo nie wiem jak u Was, ale u mnie spadł śnieg :) Dalej Was proszę o komentarze, ponieważ dzisiaj przed dodaniem tego rozdziału było 100 wyświetleń, a komentarza żadnego. Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy to co piszę jest, aż tak złe, że ktoś wchodzi i od razu rezygnuje po pierwszym rozdziale. Chciałabym znać opinie.
Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku, ponieważ kolejny rozdział pojawi się już w 2015 :) Buziaki!
D.