Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna. Nie mogłam
dojrzeć, jego twarzy z daleka, ponieważ sala praktyk była ogromna, a on
znajdował się na samym jej końcu. Szedł powoli, nie śpiesząc się. Zmarszczyłam
brwi i spojrzałam w stronę Voldemorta, który dalej bezczelnie uśmiechał się pod
nosem, jednak jego uśmiech nie miał nic wspólnego z czymkolwiek pozytywnym. Po
paru sekundach oczekiwania, które dla mnie były wiecznością przed nami stanął
mąż Bellatrix, Rudolf Lestrange. Zastanawiałam się, co on tutaj robi i jakie to
ma powiązanie z tym, co przed chwilą mówił Czarny Pan. Spojrzałam pytająco w
jego stronę, ale on dalej wpatrywał się w nowoprzybyłego mężczyznę i nie
odrywał od niego wzroku. Sama postanowiłam przyjrzeć się Rudolfowi. Był on dość
tęgim mężczyzną z czarnymi włosami oraz niezwykle brązowymi oczami. Były one
wręcz hipnotyzujące i mogę szczerze powiedzieć, że sam Lestrange był kompletnie
nieatrakcyjny, ale jego oczy były czymś, co mogło zawrócić w głowie niejednej
kobiecie. Zastanawiałam się, czy nie użył jakiś zaklęć, aby wyglądały w ten
sposób, czy jest to zwykła rekompensata natury za inne niedoskonałości.
- Panie, wzywałeś mnie. – mężczyzna ukłonił się i czekał na
rozkaz Riddle’a.
- Tak Rudolfie, jesteś nam dzisiaj potrzebny podczas
treningu. – odpowiedział przebiegle Tom i spojrzał ukradkiem w moją stronę.
- Oczywiście Panie. – powiedział Lestrange, jednak był
zaskoczony tak samo jak i ja.
- Hermiono, jesteś gotowa? – zapytał Lord.
- Gotowa na co? – zapytałam, chociaż powoli zaczynałam się
domyślać jaką rolę ma spełnić tutaj śmierciożerca. Ofiara.
- Chciałbym, abyś zaprezentowała swoje umiejętności
Rudolfowi. – odpowiedział, a jego oczy jeśli tylko mogły stały się jeszcze bardziej
czerwone. Spojrzałam spanikowana w stronę męża Bellatrix, ale postanowiłam
szybko działać. Voldemort nie powiedział, że mam mu zrobić krzywdę, tylko
pokazać moje moce. Zamknęłam oczy i skupiłam się. Intensywnie wyobrażałam sobie
ogień otaczający całą salę, ale w bezpiecznej odległości od nas. Otworzyłam
oczy i machnęłam ręką. W jednej chwili, pomarańczowo żółte płomienie rozlały
się po ścianach sali otaczając nas z każdej strony. Natychmiast zrobiło się
gorąco, jednak starałam się utrzymać efekt jeszcze przez jakiś czas. Czarny Pan
i Lestrange z osłupieniem wpatrywali się w to, co zrobiłam. Po minucie miałam
dość, czułam się zmęczona i cofnęłam zaklęcie. Jedynym śladem po
płomieniach, były czarno szare ściany.
- Imponujące. – rzekł Lord – Jednak nie o to mi chodziło. Chcę,
aby Rudolf na własnej skórze przekonał się o twoich umiejętnościach. - dokończył mężczyzna i spojrzał na mnie,
czekając na reakcję.
- Po co mam to robić? Przecież ten człowiek nic mi nie
zrobił, nie zamierzam go torturować. – odpowiedziałam rozłoszczona. Czy ten gad
nie ma jakichkolwiek zahamowań? Czy, aż tak uwielbia patrzeć na cierpienie
innych?
- Nie obchodzi mnie to, co zamierzasz bądź nie. To jest
rozkaz. Z tego, co wiem ostatnio pokazałem ci, co oznacza nie słuchanie moich
poleceń. Czy mam to powtórzyć, żebyś wreszcie zrozumiała? – odpowiedział jadowicie
Riddle. Spojrzałam w stronę Rudolfa i był on ewidentnie przerażony.
Niepotrzebnie dałam taki popis wcześniej, ale myślałam, że jakoś upiecze mi się
i nie będę musiała znęcać się nad tym człowiekiem. Jak zwykle przeceniłam
dobroć Voldemorta. Naiwna.
- W takim razie… Co mam robić? – zapytałam. Nie znam się na
sposobach torturowania ludzi, po prostu jest to dla mnie nieetyczne. Chociaż
prawdopodobnie gorzej czułabym się, znęcając się nad jakimś stworzeniem niż nad
brudnym Śmierciożercom, który ma na sumieniu wiele istnień. Nie zmienia to
jednak faktu, że jest mi to obce i zawsze starałam się stronić od zaklęć
niewybaczalnych.
- Nie bądź zabawna Hermiono, nie chcemy go zabić, a to co
przed chwilą nam pokazałaś mogłoby to zrobić. Nie powinniśmy igrać zanadto z
siłami natury nieprawdaż? Może na początek mały Cruciatus, a potem zobaczymy,
co dalej. – powiedział Czarny Pan i pokazał wymownie ręką w stronę
Śmierciożercy. Spojrzałam na niego i przełknęłam głośno ślinę. Powoli zaczęłam
wyciągać z kieszeni swoją różdżkę, chociaż ręce trzęsły mi się ze strachu.
- Crucio! – krzyknęłam, ale mężczyzna nie upadł. Zdziwiona
patrzyłam jak z mojej różdżki wypływa niewielka mgiełka czerwonego światła i
zaraz znika. Opuściłam ją i zdezorientowana spojrzałam w stronę Lorda.
- Rzucałaś kiedykolwiek zaklęcie niewybaczalne? – zapytał Voldemort.
- Nie.
- W takim razie musisz wiedzieć, że trzeba to czuć. Czuć w
sobie nienawiść i skupić się na niej, wtedy zaklęcie będzie silniejsze. –
odpowiedział.
- Ale ja nie czuję nienawiści do niego. – powiedziałam i
wskazałam palcem na Rudolfa, który uśmiechnął się przebiegle, widocznie ciesząc
się, że nie jestem w stanie go zaatakować.
- To on zabił twojego ojca. – powiedział spokojnie Riddle.
- Kłamiesz! – krzyknęłam i spojrzałam na oskarżonego
mężczyznę. Stał dalej w tym samym miejscu, ale zaczął nerwowo rozglądać się po
pomieszczeniu. Wpatrywałam się dalej w niego i zauważyłam jak zaczął się pocić.
To był znak. Voldemort nie kłamał, on naprawdę zabił mojego ojca. Nie
zaprzeczał, co było równoznaczne z tym, że popełnił tą zbrodnię. W jednej
chwili poczułam do niego tak silną nienawiść, jak nigdy dotąd.
- Crucio! – tym razem zaklęcie zadziałało i to zbyt dobrze.
Potężny, czerwony strumień światła pognał w stronę Rudolfa i ugodził go w
pierś. Mężczyzna upadł na ziemię i zaczął zwijać się z bólu. Na początku nie
wydobył się z jego ust żaden dźwięk. Chciałam, żeby krzyczał. Chciałam, żeby
błagał o litość, za to co zrobił mojemu ojcu i za to, że przez niego nigdy go
nie poznałam. Poczułam jeszcze większy przypływ złości, a Śmierciożerca zaczął
niebezpiecznie się trząść. Po chwili jego krzyk wypełniał całą salę, był w nim
niewyobrażalny ból, który zamienił się w dziką desperację, wręcz zwierzęcą. Nie
mogłam przerwać zaklęcia, chociaż resztki świadomości podpowiadały mi, że mogę
go zabić. Nie zważałam na to. Po raz pierwszy mogłam pomścić moich rodziców,
czekałam na ten moment wystarczająco długo, aby teraz odpuścić. Mężczyzna
zaczął płytko oddychać, jakby brakowało mu tlenu, jego usta stały się sine i
wyschnięte, od łapczywego starania się o tlen. Powoli przymykał powieki, a ja
wiedziałam, że jego koniec jest bliski. Dalej nie przerwałam połączenia i
wpatrywałam się z niego z ogromną satysfakcją.
- Expelliarmus! – usłyszałam zimny głos i moja różdżka
powędrowała w ręce Lorda. Zdziwiona spojrzałam na niego, uspokajając oddech.
Taka ilość złości w połączeniu z czarną magią również wpłynęła na moje
samopoczucie.
- Mówiłem, że masz go nie zabijać Hermiono, a jeszcze chwila
i biedaczek wyzionąłby ducha. – powiedział mężczyzna, z ewidentną dumą i
rozbawieniem, co wywołało u mnie odruch wymiotny. Właśnie zdałam sobie sprawę,
co mogłam zrobić. Spojrzałam w stronę Rudolfa, który leżał na posadzce nie
dając oznak życia. Byłam zszokowana swoim zachowaniem, tym jak czarna magia
może wpłynąć na mnie i jak bardzo żądza zemsty potrafi pochłonąć człowieka.
- Ja… ja przepraszam, nie wiem co mi się stało. – zaczęłam szeptać,
rozglądając się w około i szukając gdzieś usprawiedliwienia, na moje
zachowanie.
- Nie musisz przepraszać. Spisałaś się doskonale! – zawołał Lord
i zaczął kiwać głową z uznaniem – Jeszcze trochę poćwiczymy, a będziesz
idealnym pomocnikiem podczas wojny.
- Czy on się obudzi? – wskazałam palcem na Lestrange’a,
który nadal nie poruszał się.
- Tak. Zwyczajnie zemdlał, zaraz kogoś przyśle, żeby się nim
zajął. Możesz wracać do siebie, odpocznij. Za drzwiami czeka Draco.– powiedział Czarny Pan i oddelegował mnie do drzwi. Gdy
tylko wyszłam z pomieszczenia ujrzałam Malfoya. Nie wiem dlaczego to zrobiłam,
ale od razu rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam płakać. Potrzebowałam wsparcia,
a on był jedyną osobą, którą znałam i która była pod ręką. Emocje powoli schodziły
ze mnie, dając mi ogromną ulgę. Chłopak o dziwo nie odtrącił mnie, tylko
przytulił i grzecznie czekał, aż skończę płakać. Po paru minutach uspokoiłam
się i oderwałam od niego.
- Przepraszam, ja wiem, że mnie nie znosisz i się mną
brzydzisz, ale po prostu musiałam… nie mam na to siły… - mówiłam bez sensu, ale
chciałam mu jakoś to wytłumaczyć. Było mi głupio, że się tak zachowałam, ale
jak sama zauważyłam po prostu dzisiaj nie panuję nad swoimi odruchami.
- Nie ma o czym gadać Lennox, tylko nie wspominaj o tym
nikomu. – powiedział złośliwie chłopak, chociaż w jego oczach widziałam
rozbawienie całą tą sytuacją.
- Spokojnie, przecież nie chcemy sobie popsuć reputacji,
prawda? – zapytałam ironicznie, po czym wybuchnęłam śmiechem. Chłopak spojrzał
na mnie zdziwiony, ale też zaczął się śmiać. Chyba po raz pierwszy w życiu, śmiałam
się z Draconem Malfoyem. Dzisiejszy dzień zdecydowanie ujawnił elementy mojego
charakteru, które były zakorzenione, gdzieś głęboko w środku mnie. Sama nie
wiem, czy mam się tego bać, czy się z tego cieszyć. Czas pokaże.