20 kwietnia 2015

Rozdział XXIII

Bezradność. Sama nie wiedziałam, co się ze mną w tej chwili działo. Siedziałam na betonowej posadzce, plecami opierając się o wilgotne, pokryte grzybem ściany lochu. Dreszcze przechodziły przez moje ciało, a zimny pot spływał po plecach. Nie wiedziałam, jak długo znajdowałam się w podziemiach Riddle Manor, ani co się ze mną stanie. Ogarnęła mnie bezgraniczna rozpacz i bezradność. Czułam, jakby w moim ciele znajdowała się obca osoba bezustannie przypominająca mi o koszmarze, jaki wydarzył się na moich oczach. Promień zielonego zaklęcia, które Lord Voldemort posłał w stronę Rona, będzie światłem prześladującym mnie do końca życia. Będzie mi ono przypominać dzień, w którym zginął mój przyjaciel… Przyjaciel, który nie wybaczył mi przed swoją śmiercią. Zaczęłam nerwowo kołysać się w przód i w tył, próbując uspokoić obolałą duszę. Na próżno. Nie potrafiłam sobie wybaczyć tego, że Ron i ja nie byliśmy pogodzeni, nie zdążyliśmy normalnie porozmawiać, śmiać się… Nie zdążyliśmy być przez ten ostatni czas prawdziwymi przyjaciółmi. Ta cholerna bezradność trawiła mnie od środka, a narastający gniew i żal powodował, że miałam ochotę wstać i wymordować wszystkich Śmierciożerców, włącznie z ich przywódcą. Wiedziałam jednak, że nie mam tyle sił, aby podnieść się z tej brudnej posadzki, a co dopiero iść i stoczyć walkę z poplecznikami Voldemorta. Prychnęłam. Ile jeszcze będę musiała wycierpieć za błędy moich rodziców? W tej chwili czułam do nich ogromną nienawiść za to, że kiedykolwiek popierali tego potwora. Chciałabym im powiedzieć, jak wiele krzywdy wyrządziły mi ich decyzje z przeszłości, jednak wiedziałam, że jest to niemożliwe, bo prawdopodobnie ich nigdy nie spotkam. Spojrzałam przed siebie, obserwując zardzewiałe kraty oraz kapiącą wodę z sufitu, która echem odbijała się od podłogi. Każda kropla boleśnie przypominała mi o upływie czasu i o tym, jak bardzo beznadziejna była moja sytuacja. Naraziłam się Voldemortowi i jego sługusom, którzy tylko czekali na krwawy maraton. Nie wiedziałam, skąd w tych ludziach bierze się tyle nienawiści i rządzy mordu. Wiedziałam natomiast, że nie przepuszczą żadnej okazji, aby pokazać kto tutaj rządzi i jaka kara spotyka tych, którzy nie są posłuszni ich przywódcy. Wzdrygnęłam się.
- Wreszcie szmata wylądowała tam, gdzie jej miejsce – usłyszałam z oddali kobiecy głos. Zaczęłam się rozglądać, ale przez półmrok moja widoczność była ograniczona.
- Kim jesteś? – wyszeptałam. Obrazy śmierci Rona znów zaczęły pojawiać się przed moimi oczami i czułam narastającą panikę.
- Twoim koszmarem. – Histeryczny śmiech rozniósł się po lochach, a ja skuliłam się w sobie i schowałam głowę między kolana.
- To tylko iluzja, nikogo tutaj nie ma – mówiłam do siebie, próbując uspokoić oddech.
- Nikt ci nie pomoże – wyszeptał mi ktoś do ucha, a ja z piskiem odskoczyłam na sam koniec celi. Rozglądałam się nerwowo, ale nikogo nie zauważyłam. Zaczynam wariować…
- Odejdź, słyszysz?! Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęłam, powoli osuwając się po ścianie, zatykając rękoma uszy i zamykając oczy. Próbowałam odgonić myśli i głosy w mojej głowie.
- Dopóki żyjesz, nie zaznasz spokoju – gardłowy głos  rozsadzał moją czaszkę, a ten okropny śmiech sprawiał, że moje skronie zaczynały bardzo szybko pulsować. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale marzyłam o tym, aby to się skończyło. Po kilku minutach, które były dla mnie długimi godzinami, głosy zaczęły znikać i oddalać się. Powoli otworzyłam oczy i zaczęłam spokojnie oddychać. Domyślałam się, że Czarny Pan zaczyna swoją zemstę, a sam jej początek był dla mnie istnym koszmarem. Zmęczona atakiem na mój umysł, usnęłam.
- Hermiona – słyszałam męski głos, który mnie wołał. Nie wiedziałam, czy to sen, czy dzieje się to naprawdę, ale nie miałam ochoty otwierać oczu. Byłam pomiędzy jawą a snem i nie chciałam wychodzić z tego transu, który na swój sposób mnie uspokajał.
- Hermiona – ponownie ten głos. Nie reagowałam, chciałam odpocząć.
- Hermiona, do cholery! Obudź się! – Krzyk mężczyzny sprawił, że otworzyłam powieki i zaczęłam szukać źródła dźwięku. Po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegłam, sylwetkę chłopaka z blond włosami.
- Malfoy? – zapytałam i usłyszałam ciche prychnięcie.
- Nie, Harry Potter – wysyczał chłopak, a ja już byłam pewna, że rozmawiam z Draco.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem cię uratować, kretynko. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo naraziłaś się… Sama-Wiesz-Komu? – odpowiedział zniecierpliwiony chłopak.
- Nie powiesz, że nie zasłużył – powiedziałam wściekła i założyłam ręce na piersi.
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. – Obojętny ton Malfoya doprowadzał mnie do szału.
- W takim razie oświeć mnie. – Byłam na granicy wytrzymałości. Draco potrafił w sekundę wyprowadzić mnie z równowagi.
- Jak uważasz, ilu Śmierciożerców ma ochotę zabić swojego Pana? Połowa, jeśli nie więcej, ale nie robią tego. Wiesz dlaczego? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową. – Bo mają rozum, Lennox. Każdy z nich by dzisiaj nie żył, gdyby pozwolił sobie na takie wyskoki jak ty, włącznie ze mną. Nie potrafisz ukryć swoich emocji, ani nad nimi zapanować. Nie nadajesz się na podwójnego szpiega i dobrze o tym wiesz. Jesteś zbyt słaba.
- Nie jestem słaba – wyszeptałam.
- Twoja moc może i nie, ale twój charakter… Nie radzisz sobie, Lennox. Widać to na każdym kroku. Raz próbujesz zabić każdego, kto stoi na twojej drodze, a drugi raz pokazujesz, jak bardzo łagodna jesteś i jak boli cię ludzka krzywda. Moim zdaniem to masz jakieś rozdwojenie jaźni – stwierdził chłopak i uśmiechnął się wrednie.
- Może i masz rację, że sobie nie radzę. Powiedz mi, ilu w ostatnim czasie zginęło twoich przyjaciół, co?
- Żaden – odpowiedział zgodnie z prawdą Malfoy.
- Właśnie! Żaden! Ja straciłam trójkę przyjaciół, zostałam odizolowana od tych, którzy jeszcze żyją, no i dowiedziałam się, że Grangerowie to nie moi prawdziwi rodzice. Trochę dużo jak na kilka miesięcy, nie uważasz? – zapytałam z wyrzutem.
- Nie zwalaj winy na sytuację, to po prostu twój charakter nie radzi sobie z tym wszystkim – dodał Draco.
- Nie chcę już więcej z tobą dyskutować. Możesz mnie tu zostawić – powiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Lennox, podejdź tu – rozkazał chłopak, a ja spojrzałam na niego i prychnęłam.
- Wolę zostać tutaj i tak nie ma dla mnie ratunku – wyszeptałam.
- Na Merlina, Lennox! Podejdź tu natychmiast, nie mamy tyle czasu – wysyczał chłopak. Niechętnie podniosłam się z ziemi i powolnym krokiem doszłam do krat. Widziałam, jak Draco przewracał oczami, niecierpliwiąc się.
- Nie marudź. – Spojrzałam w jego stronę.
- Ufasz mi? – zapytał, intensywnie wpatrując się w moje oczy. Jego wzrok przeszywał mnie i paraliżował. Nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, więc dalej wpatrywałam się w jego stalowe tęczówki. – Lennox, pytałem, czy mi ufasz?
- T… Tak – cienki głos wydobył się z mojego gardła, aż sama byłam zaskoczona. Chłopak uśmiechnął się wrednie, ciesząc się, że wprawił mnie w zakłopotanie.
- I słusznie, w drogę – zadecydował i jednym machnięciem różdżki pozbył się dzielących nas krat.

***
- Lumos – wyszeptał Blaise, wyciągając swoją różdżkę. Przemierzał podziemne korytarze Riddle Manor w poszukiwaniu Pansy. Sam dokładnie nie wiedział, dlaczego zgodził się pomóc Draconowi. Nie lubił tej dziewczyny, wydawało mu się, że manipuluje jego przyjacielem w jakiś niewyjaśniony sposób. Wiedział, że jest zdolna do wszystkiego, aby w przyszłości uzyskać status pani Malfoy i to go niepokoiło. Smród panujący w lochach wdarł się do jego nozdrzy i brutalnie przerwał mu rozmyślania. Chłopak skrzywił się od panującego zapachu stęchlizny, rdzy i krwi, której ślady pozasychały na obskurnych ścianach. Bardzo dawno nie zapuszczał się w te rejony posiadłości. Uważał, że jest to miejsce, które może zmienić jego pozytywne nastawienie do świata, a tego nie chciał. W czasach wojny wolał zawsze być tym uśmiechniętym, wspierającym ludzi chłopakiem, który wszystko obróci w żart. Pomimo, że w środku zdawał sobie sprawę z powagi danej sytuacji, na zewnątrz wolał ją wyśmiać, aby rozluźnić nerwową atmosferę. Taki już po prostu był i nie planował się zmieniać.
- Gdzie jest ta cholerna cela? – wymruczał i stanął na rozdrożu. Jedna ścieżka prowadziła w prawo, druga w lewo, a ostatnia na wprost. Zatrzymał się i podrapał po głowie. Pięknie mnie urządziłeś Draco, nie ma co – pomyślał i znów zaczął zastanawiać się nad podjęciem decyzji. Po dłuższej chwili wybrał ścieżkę prowadzącą na wprost i po kilku minutach okazało się, że podążył właściwą drogą. Na końcu korytarza znajdowała się mała cela, w której siedziała skulona Pansy. Gdy usłyszała kroki, natychmiast podniosła głowę, bacznie obserwując, kto się zbliża.
- Kim jesteś? – zapytała hardo dziewczyna, nie mogąc dostrzec przybysza.
- Twój Dracuś, moja najsłodsza – zironizował chłopak i podszedł do krat, aby przyjrzeć się minie Parkinson. Twarz Pansy przybrała grymas niezadowolenia, gdy  jego słowa nie pokryły się z prawdą.
- Czego tutaj chcesz? – warknęła, podnosząc się z zakurzonej podłogi.
- Przyszedłem uratować twój od dawna nie myty tyłeczek, złotko – odpowiedział wesoło Zabini. Pansy zrobiła się purpurowa i prawdopodobnie, gdyby mogła, zapadłaby się w tym momencie pod ziemię. Blaise trafił w jej czuły punkt, doskonale wiedział, że brak codziennej toalety doprowadza ją do szału. Wolałaby tysiąc razy wycałować stopy samego Voldemorta, niż wylądować w celi bez prysznica.
- Skończ te głupie gadki, Blaise – wysyczała i zaczęła tupać nerwowo stopą o posadzkę.
- Zbieramy się, zanim ktoś tutaj zajrzy – zarządził Zabini i po chwili uwolnił dziewczynę z więzienia.
- A gdzie jest Dracuś?
- Ratuje inną damę z opresji. – Chłopak złapał Parkinson za rękę i zaczął kierować się drogą powrotną do punktu, z którego mogli się aportować.
- Tę sukę, Lennox?! – krzyknęła dziewczyna, przez co echo rozniosło się po lochach. Blaise odwrócił się w jej stronę, a jego mina wskazywała na ogromną wściekłość.
- Chcesz nas zabić, idiotko?! Próbuję nas stąd wydostać, więc z łaski swojej zamknij swoją rozwrzeszczaną buzię, bo nie wyjdziemy stąd żywi – warknął chłopak i znów pociągnął Pansy w stronę wyjścia. Usłyszał tylko ciche prychnięcie, ale na szczęście nie wypowiedziała już ani słowa. O dziwo, bezpiecznie przeszli przez korytarze Riddle Manor i znaleźli się na zewnątrz budynku. Zaczęli się kierować w stronę lasu, w którym znajdował się punkt aportacyjny. Gdy znaleźli się wśród drzew, chłopak był już pewny, że nic im dzisiaj nie przeszkodzi i bezpiecznie wrócą do Zakonu. Nie mógł się bardziej pomylić.
- Zaraz będziemy na miejscu – powiedział wesoło Blaise i dziarskim krokiem udał się w wyznaczone miejsce. Nagle zza drzew wyskoczył Evan Rosier.
- Kogo my tu mamy… - przebiegły uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, przyprawił chłopaka o ciarki. Wiedział, że spotkanie ze Śmierciożercą nie wróży nic dobrego.
- Odsuń się, Rosier. Nie chcę zrobić ci krzywdy – zagroził chłopak, zaciskając dłoń na drewnianym patyku. Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i spojrzał z obłędem na Blaise’a.
- Za to ja chętnie zrobię wam krzywdę – Śmieciożerca pokazał rząd swoich żółtych zębów, po czym szybkim ruchem wyciągnął różdżkę ze swojej szaty. – Crucio!
- Uciekaj! – krzyknął Zabini do Pansy i odepchnął ją z linii zaklęcia. Dziewczyna uderzyła boleśnie o drzewo, jednak ominęła ją klątwa.
Sectumsempra!
- Drętwota!
- Crucio!
- Ascendio!
Pansy obserwowała zaciętą walkę mężczyzn, powoli dochodząc do siebie po uderzeniu. Nie wiedziała, jak pomóc Zabiniemu, ponieważ została pozbawiona różdżki przed wrzuceniem do lochów. Jedyne, co mogła robić, to biernie się przyglądać i liczyć na to, że chłopak sobie poradzi. Wiedziała, że Blaise nie chce rzucać niewybaczalnych zaklęć, za to Rosier używa tylko takich. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Ignis Intestina*! – pomarańczowe światło pomknęło w stronę Zabiniego. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jego gardła, przyprawiając Parkinson o dreszcze. Chłopak upadł na kolana i zaczął wyć z bólu. Dziewczyna szybko podbiegła do niego, mając nadzieję, że nie oberwał śmiertelnym zaklęciem.
- Blaise! Blaise! – krzyczała, gdy on upadał na ziemię. Grymas niewyobrażalnego bólu nie znikał z jego twarzy. Zabini zaczął się trząść, a po jego czole spływał zimny pot. Pansy wpadła w panikę. Zaczęła nerwowo się rozglądać i oceniać sytuację. Nie była w stanie ocenić, czym oberwał Blaise, ale na pewno potężną klątwą. Rosier stał kilka metrów od nich i śmiał się histerycznie, ciesząc się z bólu, jaki zadał swojemu przeciwnikowi. Dziewczyna musiała działać, zanim oboje zginą. Zauważyła, że obok leżącego chłopaka znajduje się jego różdżka, którą wypuścił po upadku. Pansy zwinnym ruchem zabrała patyk i intensywnie myślała nad zaklęciem, którego użyć. Nigdy nie była z tego dobra i bardzo żałowała, że na zajęciach w Hogwarcie nie przyłożyła się do tego przedmiotu. Nie miała czasu na długie rozmyślania, więc wybrała zaklęcie, która usłyszała przed chwilą podczas ich walki.
- Drętwota! – Czerwony promień światła poleciał w stronę rozbawionego Śmierciożercy i ugodził go prosto w pierś. Rosier upadł na trawę, tracąc przytomność.
- Blaise! Musimy uciekać! – krzyczała Parkinson, jednak z ust chłopaka wydobywały się tylko głośne jęki. Postanowiła zaciągnąć go do miejsca, z którego się aportują. Nie wiedziała, na jak długo unieszkodliwiła przeciwnika, dlatego zebrała w sobie wszystkie siły i dotarła do wyznaczonego punktu. Teraz musiała się zastanowić, dokąd mają się udać. Nie znała planów Zabiniego, nie wiedziała, gdzie chciał ją zabrać. Złapała go za rękę i intensywnie myślała nad wyobrażonym miejscem. Gdy Evan Rosier, odzyskując przytomność, usłyszał dźwięk teleportacji, wiedział, że poniósł klęskę i spotka go za to kara.
-  Kurwa – przeklął siarczyście mężczyzna, rozmasowując obolałą głowę. Teraz czeka go spotkanie ze swoim Panem, a tego obawiał się najbardziej.

***
Lennox nie odzywała się do mnie od momentu, w którym uwolniłem ją z celi. Wiedziałem, że była zawstydzona, a ja delektowałem się tym widokiem. Szliśmy ciemnymi korytarzami w stronę wyjścia z Riddle Manor. W drodze do Hermiony, udało mi się pozbyć Śmierciożerców pilnujących lochów, przez co nikt nie przeszkodził nam podczas powrotu.
- Dlaczego nikogo tutaj nie ma? – usłyszałem ciche pytanie dziewczyny i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Bo nikt nie miał ze mną najmniejszych szans – odpowiedziałem dumnie, dalej się uśmiechając. Wyobrażałem sobie, jak Hermiona przewraca oczami i kręci głową.
- Skromność to podstawa – ironizowała.
- Nie ma takiego słowa w moim słowniku – odparłem.
- Malfoy, niewiele szlachetnych słów znajduje się w twoim słowniku.
- Może dlatego, że nie jestem szlachetny, tylko zły do szpiku kości?
-  Albo udajesz złego do szpiku kości, a tak naprawdę chciałbyś być dobry i szlachetny?
- Tak jak mówiłem wcześniej - takie słowa dla mnie nie istnieją.
- To dlaczego jesteś podwójnym szpiegiem? – Zatrzymałem się po tym pytaniu i zacząłem intensywnie myśleć. Uderzyła w mój czuły punkt. Nigdy nie chciałem, żeby Voldemort zwyciężył, ale też nikt nigdy nie nauczył mnie dobra. Moja matka była jedyną osobą, dla której poświęciłem się i wstąpiłem do Zakonu. Wcześniej to ojciec kierował moim życiem i sam zadecydował o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana. Narcyza zawsze była temu przeciwna, jednak jej zdanie nie liczyło się w naszej rodzinie. Którejś nocy przyszła do mnie i opowiedziała o Zakonie. Wiedziałem, że nie chcę żyć w ciągłym strachu o życie swoje i matki, dlatego postanowiłem do nich dołączyć. Nie żałuję tej decyzji i gdybym miał ponownie wybierać, zrobiłbym tak samo. Dzięki temu Narcyza ma nadzieję na lepsze jutro, a ja jestem spokojniejszy o jej los. Stała się ona inną osobą i to właśnie przez Zakon zaczęła się uśmiechać, okazywać mi dobro i miłość, którą wcześniej bała się pokazać przy ojcu. Powoli uczę się tych wszystkich uczuć, ale jest to dla mnie nowość, która wymaga czasu i cierpliwości.
- Malfoy? Żyjesz? – usłyszałem głos Hermiony, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie twoja sprawa, Lennox – zakończyłem dyskusję. To nie czas i miejsce na takie rozmowy, a ja nie mogę się niczym rozpraszać. Ruszyłem szybko przed siebie. Według moich obliczeń za chwilę powinny pojawić się przed nami drzwi wyjściowe.
- Zostawcie mnie! – krzyk dziewczyny zakłócił ciszę panującą w lochach. Natychmiast wyciągnąłem różdżkę i pobiegłem w jej kierunku. Nie zauważyłem, że nie podążała za mną, odkąd skończyliśmy rozmawiać. Gdy dobiegłem na miejsce, byłem zaskoczony. Hermiona siedziała na podłodze i krzyczała o pomoc, jednak nikogo nie było obok niej.
- Hermiona? – Podszedłem do niej i złapałem za ramię. Miała zamknięte oczy i próbowała odgonić mnie rękoma. Złapałem ją ponownie i mocno potrząsnąłem. – Hermiona! Uspokój się! Nikogo tutaj nie ma, słyszysz mnie?!
- Ja… Ja go nie zabiłam! Ja… Ron! Nie! Proszę, zostawcie mnie! – krzyczała jeszcze głośniej, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić.
- Spokojnie. Jestem przy tobie i nikogo poza mną tutaj nie ma. – Przytuliłem mocno dziewczynę i głaskałem po plecach. Po dłuższej chwili jej oddech uspokoił się i spojrzała na mnie.
- Dziękuję, Draco – odparła, a ja uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy? – zapytałem, a ona pokiwała twierdząco głową. Nie chciałem wnikać w to, co przed chwilą się wydarzyło. Każdy z nas zmagał się ze swoimi problemami, a wojna to najgorszy okres dla młodego człowieka.
- Dokąd zmierzamy? – zapytała po chwili, gdy podnieśliśmy się z posadzki.
- Musimy dostać się do punktu aportacyjnego. Stamtąd przeniesiemy się do Zakonu – odpowiedziałem i ponownie ruszyłem w stronę naszego celu. Tym razem, co jakiś czas oglądałem się za siebie, sprawdzając, czy Hermiona idzie za mną. Przekroczyliśmy drzwi wyjściowe siedziby Śmierciożerców i udaliśmy się do  lasu.

- Dokąd to się wybieracie, gołąbeczki? – Igor Karkarow nonszalancko opierał się o drzewo, a w ręku obracał różdżkę. Oznaczało to tylko jedno – pojedynek na śmierć i życie.

* Ignis Intestina - klątwa wymyślona przeze mnie na potrzeby opowiadania. W jej wyniku ogień trawi wnętrzności ofiary, powoduje ogromne spustoszenia w organizmie i towarzyszy jej niewyobrażalny ból. 



***

Witajcie! Po długim czasie, wreszcie rozdział jest :) Przepraszam Was, że musicie tyle czekać, ale wena bywa kapryśna, a czasu często brakuje. Nie będę Wam teraz obiecywać, że np. za tydzień kolejny rozdział, bo tego niestety nie wiem. Czasem najdzie mnie i potrafię napisać cały rozdział w dwa dni, a czasem nie potrafię napisać zdania przez tydzień. Mam nadzieję, że zrozumiecie :) Czekam na opinie pod rozdziałem, jestem bardzo ciekawa, co sądzicie :) Dziękuję za każdy komentarz!  Jeśli macie jakiekolwiek pytania to zapraszam na ASK  :)

Dziękuję mojej Becie za szybkie sprawdzenie! :)

P.S. Co do osób, które pisały, że tekst opowiadania wyświetla im się na biało, to niestety nie umiem nic na to poradzić :( u mnie i na telefonie i na komputerze jest wszystko ok, u większości również. Nie znam przyczyny, mam nadzieję, że nie zniechęci Was to do mojej historii. W ustawieniach zaznaczyłam, żeby na telefonach była wersja mobilna, bez szablonu i to jedyna rzecz jaką na tę chwilę mogę wykonać. Przepraszam :(

Buziaki!



D.

3 kwietnia 2015

Sowa #3

Kochani! Na samym początku chciałam Wam życzyć złapania Zajączka Wielkanocnego oraz mokrego Dyngusa! :D   Nie wiem jak u Was, ale u mnie pada deszcz, śnieg i wiele innych nieciekawych rzeczy :P   Postanowiłam poprawić rozdział I i II ( z czasem będę dopracowywała resztę), kiedy je opublikuję dam Wam znać w "Informacje". Rozdziały są sprawdzane, przez moją cudowną Betę, która pomogła mi zrozumieć własne błędy, których wcześniej nie widziałam. Dziękuję Ci za to! :) Kolejny rozdział mam zaczęty, ale naprawdę niewiele napisałam, więc będziecie musieli jeszcze na niego trochę poczekać. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :) Ściskam Was mocno i dziękuję za każdy komentarz! :*





D.