Bezradność. Sama nie wiedziałam,
co się ze mną w tej chwili działo. Siedziałam na betonowej posadzce, plecami
opierając się o wilgotne, pokryte grzybem ściany lochu. Dreszcze przechodziły przez
moje ciało, a zimny pot spływał po plecach. Nie wiedziałam, jak długo
znajdowałam się w podziemiach Riddle Manor, ani co się ze mną stanie. Ogarnęła
mnie bezgraniczna rozpacz i bezradność. Czułam, jakby w moim ciele znajdowała
się obca osoba bezustannie przypominająca mi o koszmarze, jaki wydarzył się na
moich oczach. Promień zielonego zaklęcia, które Lord Voldemort posłał w stronę
Rona, będzie światłem prześladującym mnie do końca życia. Będzie mi ono
przypominać dzień, w którym zginął mój przyjaciel… Przyjaciel, który nie
wybaczył mi przed swoją śmiercią. Zaczęłam nerwowo kołysać się w przód i w tył,
próbując uspokoić obolałą duszę. Na próżno. Nie potrafiłam sobie wybaczyć tego,
że Ron i ja nie byliśmy pogodzeni, nie zdążyliśmy normalnie porozmawiać, śmiać
się… Nie zdążyliśmy być przez ten ostatni czas prawdziwymi przyjaciółmi. Ta
cholerna bezradność trawiła mnie od środka, a narastający gniew i żal
powodował, że miałam ochotę wstać i wymordować wszystkich Śmierciożerców,
włącznie z ich przywódcą. Wiedziałam jednak, że nie mam tyle sił, aby podnieść
się z tej brudnej posadzki, a co dopiero iść i stoczyć walkę z poplecznikami
Voldemorta. Prychnęłam. Ile jeszcze będę musiała wycierpieć za błędy moich
rodziców? W tej chwili czułam do nich ogromną nienawiść za to, że kiedykolwiek
popierali tego potwora. Chciałabym im powiedzieć, jak wiele krzywdy wyrządziły
mi ich decyzje z przeszłości, jednak wiedziałam, że jest to niemożliwe, bo
prawdopodobnie ich nigdy nie spotkam. Spojrzałam przed siebie, obserwując
zardzewiałe kraty oraz kapiącą wodę z sufitu, która echem odbijała się od podłogi.
Każda kropla boleśnie przypominała mi o upływie czasu i o tym, jak bardzo
beznadziejna była moja sytuacja. Naraziłam się Voldemortowi i jego sługusom,
którzy tylko czekali na krwawy maraton. Nie wiedziałam, skąd w tych ludziach
bierze się tyle nienawiści i rządzy mordu. Wiedziałam natomiast, że nie
przepuszczą żadnej okazji, aby pokazać kto tutaj rządzi i jaka kara spotyka
tych, którzy nie są posłuszni ich przywódcy. Wzdrygnęłam się.
- Wreszcie szmata wylądowała tam,
gdzie jej miejsce – usłyszałam z oddali kobiecy głos. Zaczęłam się rozglądać,
ale przez półmrok moja widoczność była ograniczona.
- Kim jesteś? – wyszeptałam.
Obrazy śmierci Rona znów zaczęły pojawiać się przed moimi oczami i czułam narastającą
panikę.
- Twoim koszmarem. – Histeryczny
śmiech rozniósł się po lochach, a ja skuliłam się w sobie i schowałam głowę
między kolana.
- To tylko iluzja, nikogo tutaj
nie ma – mówiłam do siebie, próbując uspokoić oddech.
- Nikt ci nie pomoże – wyszeptał
mi ktoś do ucha, a ja z piskiem odskoczyłam na sam koniec celi. Rozglądałam się
nerwowo, ale nikogo nie zauważyłam. Zaczynam
wariować…
- Odejdź, słyszysz?! Zostaw mnie w
spokoju! – krzyknęłam, powoli osuwając się po ścianie, zatykając rękoma uszy i
zamykając oczy. Próbowałam odgonić myśli i głosy w mojej głowie.
- Dopóki żyjesz, nie zaznasz
spokoju – gardłowy głos rozsadzał moją
czaszkę, a ten okropny śmiech sprawiał, że moje skronie zaczynały bardzo szybko
pulsować. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale marzyłam o tym, aby to się
skończyło. Po kilku minutach, które były dla mnie długimi godzinami, głosy
zaczęły znikać i oddalać się. Powoli otworzyłam oczy i zaczęłam spokojnie
oddychać. Domyślałam się, że Czarny Pan zaczyna swoją zemstę, a sam jej
początek był dla mnie istnym koszmarem. Zmęczona atakiem na mój umysł, usnęłam.
- Hermiona – słyszałam męski głos,
który mnie wołał. Nie wiedziałam, czy to sen, czy dzieje się to naprawdę, ale
nie miałam ochoty otwierać oczu. Byłam pomiędzy jawą a snem i nie chciałam
wychodzić z tego transu, który na swój sposób mnie uspokajał.
- Hermiona – ponownie ten głos.
Nie reagowałam, chciałam odpocząć.
- Hermiona, do cholery! Obudź się!
– Krzyk mężczyzny sprawił, że otworzyłam powieki i zaczęłam szukać źródła
dźwięku. Po chwili, gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegłam,
sylwetkę chłopaka z blond włosami.
- Malfoy? – zapytałam i usłyszałam
ciche prychnięcie.
- Nie, Harry Potter – wysyczał
chłopak, a ja już byłam pewna, że rozmawiam z Draco.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyszedłem cię uratować,
kretynko. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo naraziłaś się… Sama-Wiesz-Komu? –
odpowiedział zniecierpliwiony chłopak.
- Nie powiesz, że nie zasłużył –
powiedziałam wściekła i założyłam ręce na piersi.
- Jedno z drugim nie ma nic
wspólnego. – Obojętny ton Malfoya doprowadzał mnie do szału.
- W takim razie oświeć mnie. – Byłam
na granicy wytrzymałości. Draco potrafił w sekundę wyprowadzić mnie z
równowagi.
- Jak uważasz, ilu Śmierciożerców
ma ochotę zabić swojego Pana? Połowa, jeśli nie więcej, ale nie robią tego.
Wiesz dlaczego? – zapytał, a ja pokręciłam przecząco głową. – Bo mają rozum,
Lennox. Każdy z nich by dzisiaj nie żył, gdyby pozwolił sobie na takie wyskoki
jak ty, włącznie ze mną. Nie potrafisz ukryć swoich emocji, ani nad nimi
zapanować. Nie nadajesz się na podwójnego szpiega i dobrze o tym wiesz. Jesteś
zbyt słaba.
- Nie jestem słaba – wyszeptałam.
- Twoja moc może i nie, ale twój
charakter… Nie radzisz sobie, Lennox. Widać to na każdym kroku. Raz próbujesz
zabić każdego, kto stoi na twojej drodze, a drugi raz pokazujesz, jak bardzo
łagodna jesteś i jak boli cię ludzka krzywda. Moim zdaniem to masz jakieś
rozdwojenie jaźni – stwierdził chłopak i uśmiechnął się wrednie.
- Może i masz rację, że sobie nie
radzę. Powiedz mi, ilu w ostatnim czasie zginęło twoich przyjaciół, co?
- Żaden – odpowiedział zgodnie z
prawdą Malfoy.
- Właśnie! Żaden! Ja straciłam
trójkę przyjaciół, zostałam odizolowana od tych, którzy jeszcze żyją, no i
dowiedziałam się, że Grangerowie to nie moi prawdziwi rodzice. Trochę dużo jak
na kilka miesięcy, nie uważasz? – zapytałam z wyrzutem.
- Nie zwalaj winy na sytuację, to
po prostu twój charakter nie radzi sobie z tym wszystkim – dodał Draco.
- Nie chcę już więcej z tobą
dyskutować. Możesz mnie tu zostawić – powiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Lennox, podejdź tu – rozkazał
chłopak, a ja spojrzałam na niego i prychnęłam.
- Wolę zostać tutaj i tak nie ma
dla mnie ratunku – wyszeptałam.
- Na Merlina, Lennox! Podejdź tu
natychmiast, nie mamy tyle czasu – wysyczał chłopak. Niechętnie podniosłam się
z ziemi i powolnym krokiem doszłam do krat. Widziałam, jak Draco przewracał
oczami, niecierpliwiąc się.
- Nie marudź. – Spojrzałam w jego
stronę.
- Ufasz mi? – zapytał, intensywnie
wpatrując się w moje oczy. Jego wzrok przeszywał mnie i paraliżował. Nie
wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć, więc dalej wpatrywałam się w jego stalowe
tęczówki. – Lennox, pytałem, czy mi ufasz?
- T… Tak – cienki głos wydobył się
z mojego gardła, aż sama byłam zaskoczona. Chłopak uśmiechnął się wrednie,
ciesząc się, że wprawił mnie w zakłopotanie.
- I słusznie, w drogę –
zadecydował i jednym machnięciem różdżki pozbył się dzielących nas krat.
***
- Lumos – wyszeptał Blaise, wyciągając swoją różdżkę. Przemierzał
podziemne korytarze Riddle Manor w poszukiwaniu Pansy. Sam dokładnie nie
wiedział, dlaczego zgodził się pomóc Draconowi. Nie lubił tej dziewczyny,
wydawało mu się, że manipuluje jego przyjacielem w jakiś niewyjaśniony sposób.
Wiedział, że jest zdolna do wszystkiego, aby w przyszłości uzyskać status pani
Malfoy i to go niepokoiło. Smród panujący w lochach wdarł się do jego nozdrzy i
brutalnie przerwał mu rozmyślania. Chłopak skrzywił się od panującego zapachu
stęchlizny, rdzy i krwi, której ślady pozasychały na obskurnych ścianach.
Bardzo dawno nie zapuszczał się w te rejony posiadłości. Uważał, że jest to
miejsce, które może zmienić jego pozytywne nastawienie do świata, a tego nie
chciał. W czasach wojny wolał zawsze być tym uśmiechniętym, wspierającym ludzi
chłopakiem, który wszystko obróci w żart. Pomimo, że w środku zdawał sobie
sprawę z powagi danej sytuacji, na zewnątrz wolał ją wyśmiać, aby rozluźnić
nerwową atmosferę. Taki już po prostu był i nie planował się zmieniać.
- Gdzie jest ta cholerna cela? –
wymruczał i stanął na rozdrożu. Jedna ścieżka prowadziła w prawo, druga w lewo,
a ostatnia na wprost. Zatrzymał się i podrapał po głowie. Pięknie mnie urządziłeś Draco, nie ma co – pomyślał i znów zaczął
zastanawiać się nad podjęciem decyzji. Po dłuższej chwili wybrał ścieżkę
prowadzącą na wprost i po kilku minutach okazało się, że podążył właściwą
drogą. Na końcu korytarza znajdowała się mała cela, w której siedziała skulona
Pansy. Gdy usłyszała kroki, natychmiast podniosła głowę, bacznie obserwując,
kto się zbliża.
- Kim jesteś? – zapytała hardo
dziewczyna, nie mogąc dostrzec przybysza.
- Twój Dracuś, moja najsłodsza –
zironizował chłopak i podszedł do krat, aby przyjrzeć się minie Parkinson.
Twarz Pansy przybrała grymas niezadowolenia, gdy jego słowa nie pokryły się z prawdą.
- Czego tutaj chcesz? – warknęła,
podnosząc się z zakurzonej podłogi.
- Przyszedłem uratować twój od
dawna nie myty tyłeczek, złotko – odpowiedział wesoło Zabini. Pansy zrobiła się
purpurowa i prawdopodobnie, gdyby mogła, zapadłaby się w tym momencie pod
ziemię. Blaise trafił w jej czuły punkt, doskonale wiedział, że brak codziennej
toalety doprowadza ją do szału. Wolałaby tysiąc razy wycałować stopy samego
Voldemorta, niż wylądować w celi bez prysznica.
- Skończ te głupie gadki, Blaise –
wysyczała i zaczęła tupać nerwowo stopą o posadzkę.
- Zbieramy się, zanim ktoś tutaj
zajrzy – zarządził Zabini i po chwili uwolnił dziewczynę z więzienia.
- A gdzie jest Dracuś?
- Ratuje inną damę z opresji. – Chłopak
złapał Parkinson za rękę i zaczął kierować się drogą powrotną do punktu, z którego
mogli się aportować.
- Tę sukę, Lennox?! – krzyknęła
dziewczyna, przez co echo rozniosło się po lochach. Blaise odwrócił się w jej
stronę, a jego mina wskazywała na ogromną wściekłość.
- Chcesz nas zabić, idiotko?!
Próbuję nas stąd wydostać, więc z łaski swojej zamknij swoją rozwrzeszczaną buzię,
bo nie wyjdziemy stąd żywi – warknął chłopak i znów pociągnął Pansy w stronę
wyjścia. Usłyszał tylko ciche prychnięcie, ale na szczęście nie wypowiedziała
już ani słowa. O dziwo, bezpiecznie przeszli przez korytarze Riddle Manor i
znaleźli się na zewnątrz budynku. Zaczęli się kierować w stronę lasu, w którym
znajdował się punkt aportacyjny. Gdy znaleźli się wśród drzew, chłopak był już
pewny, że nic im dzisiaj nie przeszkodzi i bezpiecznie wrócą do Zakonu. Nie mógł
się bardziej pomylić.
- Zaraz będziemy na miejscu –
powiedział wesoło Blaise i dziarskim krokiem udał się w wyznaczone miejsce.
Nagle zza drzew wyskoczył Evan Rosier.
- Kogo my tu mamy… - przebiegły
uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, przyprawił chłopaka o ciarki.
Wiedział, że spotkanie ze Śmierciożercą nie wróży nic dobrego.
- Odsuń się, Rosier. Nie chcę
zrobić ci krzywdy – zagroził chłopak, zaciskając dłoń na drewnianym patyku. Mężczyzna
zaśmiał się gardłowo i spojrzał z obłędem na Blaise’a.
- Za to ja chętnie zrobię wam
krzywdę – Śmieciożerca pokazał rząd swoich żółtych zębów, po czym szybkim
ruchem wyciągnął różdżkę ze swojej szaty. – Crucio!
- Uciekaj! – krzyknął Zabini do
Pansy i odepchnął ją z linii zaklęcia. Dziewczyna uderzyła boleśnie o drzewo,
jednak ominęła ją klątwa.
- Sectumsempra!
- Drętwota!
- Crucio!
- Ascendio!
Pansy obserwowała zaciętą walkę
mężczyzn, powoli dochodząc do siebie po uderzeniu. Nie wiedziała, jak pomóc
Zabiniemu, ponieważ została pozbawiona różdżki przed wrzuceniem do lochów.
Jedyne, co mogła robić, to biernie się przyglądać i liczyć na to, że chłopak
sobie poradzi. Wiedziała, że Blaise nie chce rzucać niewybaczalnych zaklęć, za
to Rosier używa tylko takich. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Ignis Intestina*! – pomarańczowe światło pomknęło w stronę
Zabiniego. Przeraźliwy krzyk wyrwał się z jego gardła, przyprawiając Parkinson
o dreszcze. Chłopak upadł na kolana i zaczął wyć z bólu. Dziewczyna szybko
podbiegła do niego, mając nadzieję, że nie oberwał śmiertelnym zaklęciem.
- Blaise! Blaise! – krzyczała, gdy
on upadał na ziemię. Grymas niewyobrażalnego bólu nie znikał z jego twarzy.
Zabini zaczął się trząść, a po jego czole spływał zimny pot. Pansy wpadła w
panikę. Zaczęła nerwowo się rozglądać i oceniać sytuację. Nie była w stanie
ocenić, czym oberwał Blaise, ale na pewno potężną klątwą. Rosier stał kilka
metrów od nich i śmiał się histerycznie, ciesząc się z bólu, jaki zadał swojemu
przeciwnikowi. Dziewczyna musiała działać, zanim oboje zginą. Zauważyła, że
obok leżącego chłopaka znajduje się jego różdżka, którą wypuścił po upadku.
Pansy zwinnym ruchem zabrała patyk i intensywnie myślała nad zaklęciem, którego
użyć. Nigdy nie była z tego dobra i bardzo żałowała, że na zajęciach w
Hogwarcie nie przyłożyła się do tego przedmiotu. Nie miała czasu na długie
rozmyślania, więc wybrała zaklęcie, która usłyszała przed chwilą podczas ich
walki.
- Drętwota! – Czerwony promień światła poleciał w stronę rozbawionego
Śmierciożercy i ugodził go prosto w pierś. Rosier upadł na trawę, tracąc
przytomność.
- Blaise! Musimy uciekać! –
krzyczała Parkinson, jednak z ust chłopaka wydobywały się tylko głośne jęki.
Postanowiła zaciągnąć go do miejsca, z którego się aportują. Nie wiedziała, na
jak długo unieszkodliwiła przeciwnika, dlatego zebrała w sobie wszystkie siły i
dotarła do wyznaczonego punktu. Teraz musiała się zastanowić, dokąd mają się
udać. Nie znała planów Zabiniego, nie wiedziała, gdzie chciał ją zabrać.
Złapała go za rękę i intensywnie myślała nad wyobrażonym miejscem. Gdy Evan
Rosier, odzyskując przytomność, usłyszał dźwięk teleportacji, wiedział, że
poniósł klęskę i spotka go za to kara.
- Kurwa – przeklął siarczyście mężczyzna,
rozmasowując obolałą głowę. Teraz czeka go spotkanie ze swoim Panem, a tego
obawiał się najbardziej.
***
Lennox nie odzywała się do mnie od
momentu, w którym uwolniłem ją z celi. Wiedziałem, że była zawstydzona, a ja
delektowałem się tym widokiem. Szliśmy ciemnymi korytarzami w stronę wyjścia z
Riddle Manor. W drodze do Hermiony, udało mi się pozbyć Śmierciożerców
pilnujących lochów, przez co nikt nie przeszkodził nam podczas powrotu.
- Dlaczego nikogo tutaj nie ma? –
usłyszałem ciche pytanie dziewczyny i uśmiechnąłem się pod nosem.
- Bo nikt nie miał ze mną
najmniejszych szans – odpowiedziałem dumnie, dalej się uśmiechając. Wyobrażałem
sobie, jak Hermiona przewraca oczami i kręci głową.
- Skromność to podstawa –
ironizowała.
- Nie ma takiego słowa w moim
słowniku – odparłem.
- Malfoy, niewiele szlachetnych
słów znajduje się w twoim słowniku.
- Może dlatego, że nie jestem
szlachetny, tylko zły do szpiku kości?
-
Albo udajesz złego do szpiku kości, a tak naprawdę chciałbyś być dobry i
szlachetny?
- Tak jak mówiłem wcześniej -
takie słowa dla mnie nie istnieją.
- To dlaczego jesteś podwójnym
szpiegiem? – Zatrzymałem się po tym pytaniu i zacząłem intensywnie myśleć. Uderzyła
w mój czuły punkt. Nigdy nie chciałem, żeby Voldemort zwyciężył, ale też nikt
nigdy nie nauczył mnie dobra. Moja matka była jedyną osobą, dla której
poświęciłem się i wstąpiłem do Zakonu. Wcześniej to ojciec kierował moim życiem
i sam zadecydował o wstąpieniu w szeregi Czarnego Pana. Narcyza zawsze była
temu przeciwna, jednak jej zdanie nie liczyło się w naszej rodzinie. Którejś
nocy przyszła do mnie i opowiedziała o Zakonie. Wiedziałem, że nie chcę żyć w
ciągłym strachu o życie swoje i matki, dlatego postanowiłem do nich dołączyć.
Nie żałuję tej decyzji i gdybym miał ponownie wybierać, zrobiłbym tak samo.
Dzięki temu Narcyza ma nadzieję na lepsze jutro, a ja jestem spokojniejszy o
jej los. Stała się ona inną osobą i to właśnie przez Zakon zaczęła się
uśmiechać, okazywać mi dobro i miłość, którą wcześniej bała się pokazać przy
ojcu. Powoli uczę się tych wszystkich uczuć, ale jest to dla mnie nowość, która
wymaga czasu i cierpliwości.
- Malfoy? Żyjesz? – usłyszałem
głos Hermiony, który wyrwał mnie z rozmyślań.
- Nie twoja sprawa, Lennox –
zakończyłem dyskusję. To nie czas i miejsce na takie rozmowy, a ja nie mogę się
niczym rozpraszać. Ruszyłem szybko przed siebie. Według moich obliczeń za
chwilę powinny pojawić się przed nami drzwi wyjściowe.
- Zostawcie mnie! – krzyk
dziewczyny zakłócił ciszę panującą w lochach. Natychmiast wyciągnąłem różdżkę i
pobiegłem w jej kierunku. Nie zauważyłem, że nie podążała za mną, odkąd skończyliśmy
rozmawiać. Gdy dobiegłem na miejsce, byłem zaskoczony. Hermiona siedziała na
podłodze i krzyczała o pomoc, jednak nikogo nie było obok niej.
- Hermiona? – Podszedłem do niej i
złapałem za ramię. Miała zamknięte oczy i próbowała odgonić mnie rękoma.
Złapałem ją ponownie i mocno potrząsnąłem. – Hermiona! Uspokój się! Nikogo
tutaj nie ma, słyszysz mnie?!
- Ja… Ja go nie zabiłam! Ja… Ron!
Nie! Proszę, zostawcie mnie! – krzyczała jeszcze głośniej, a ja nie wiedziałem,
co mam zrobić.
- Spokojnie. Jestem przy tobie i
nikogo poza mną tutaj nie ma. – Przytuliłem mocno dziewczynę i głaskałem po
plecach. Po dłuższej chwili jej oddech uspokoił się i spojrzała na mnie.
- Dziękuję, Draco – odparła, a ja
uśmiechnąłem się do niej.
- Idziemy? – zapytałem, a ona
pokiwała twierdząco głową. Nie chciałem wnikać w to, co przed chwilą się
wydarzyło. Każdy z nas zmagał się ze swoimi problemami, a wojna to najgorszy
okres dla młodego człowieka.
- Dokąd zmierzamy? – zapytała po
chwili, gdy podnieśliśmy się z posadzki.
- Musimy dostać się do punktu
aportacyjnego. Stamtąd przeniesiemy się do Zakonu – odpowiedziałem i ponownie
ruszyłem w stronę naszego celu. Tym razem, co jakiś czas oglądałem się za
siebie, sprawdzając, czy Hermiona idzie za mną. Przekroczyliśmy drzwi wyjściowe
siedziby Śmierciożerców i udaliśmy się do lasu.
- Dokąd to się wybieracie,
gołąbeczki? – Igor Karkarow nonszalancko opierał się o drzewo, a w ręku obracał
różdżkę. Oznaczało to tylko jedno – pojedynek na śmierć i życie.
* Ignis Intestina - klątwa wymyślona przeze mnie na potrzeby opowiadania. W jej wyniku ogień trawi wnętrzności ofiary, powoduje ogromne spustoszenia w organizmie i towarzyszy jej niewyobrażalny ból.
***
Witajcie! Po długim czasie, wreszcie rozdział jest :) Przepraszam Was, że musicie tyle czekać, ale wena bywa kapryśna, a czasu często brakuje. Nie będę Wam teraz obiecywać, że np. za tydzień kolejny rozdział, bo tego niestety nie wiem. Czasem najdzie mnie i potrafię napisać cały rozdział w dwa dni, a czasem nie potrafię napisać zdania przez tydzień. Mam nadzieję, że zrozumiecie :) Czekam na opinie pod rozdziałem, jestem bardzo ciekawa, co sądzicie :) Dziękuję za każdy komentarz! Jeśli macie jakiekolwiek pytania to zapraszam na ASK :)
Dziękuję mojej Becie za szybkie sprawdzenie! :)
Dziękuję mojej Becie za szybkie sprawdzenie! :)
P.S. Co do osób, które pisały, że tekst opowiadania wyświetla im się na biało, to niestety nie umiem nic na to poradzić :( u mnie i na telefonie i na komputerze jest wszystko ok, u większości również. Nie znam przyczyny, mam nadzieję, że nie zniechęci Was to do mojej historii. W ustawieniach zaznaczyłam, żeby na telefonach była wersja mobilna, bez szablonu i to jedyna rzecz jaką na tę chwilę mogę wykonać. Przepraszam :(
Buziaki!
D.